https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z ziemi kazachskiej na Kujawy

MAŁGORZATA GOŹDZIALSKA
Nadieżda Szlat z mężem Aleksandrem i  synkiem Dmitrijem załatwia we  włocławskim Urzędzie Gminy formalności  związane z osiedleniem się w Smólniku
Nadieżda Szlat z mężem Aleksandrem i synkiem Dmitrijem załatwia we włocławskim Urzędzie Gminy formalności związane z osiedleniem się w Smólniku Fot. Małgorzata Goździalska
Na zaproszenie gminy Włocławek w Smólniku osiedliła się Nadieżda Szlat z rodziną, wnuczka polskich repatriantów z Kazachstanu.

Gmina Włocławek zdecydowała się na zaproszenie polskich repatriantów, licząc na przybycie lekarza z rodziną. W Smólniku bowiem w ośrodku zdrowia było wolne mieszkanie służbowe. Na gości zza wschodniej granicy gmina czekała kilka lat. Aż wreszcie niadawno przyszła wiadomość, że zaproszenie zostało przyjęte przez Nadieżdę Szlat ze wsi Andriejewka w Kazachstanie. Nadieżda Szlat nie jest lekarzem, chociaż miała zamiar studiować medycynę. Pomysł wybiła jej z głowy mama, pielęgniarka z zawodu. Nadia niedawno skończyła germanistykę na uniwersytecie w stolicy Kazachstanu - Asłanie. Przez trzy ostatnie lata studiowała w systemie zaocznym, jednocześnie ucząc kazachskie dzieci w swojej rodzinnej wsi - Andriejewce języka niemieckiego.

Nadieżda jest wnuczką Jana Moskala i Józefy z domu Sławińskiej. Polscy dziadkowie w 1936 roku zostali wysiedleni przez władzę radziecką na podstawie "postanowienia Ra-dy Komisariatu Narodowego ZSRR" spod Kamieńca Podolskiego na Ukrainie i przeniesieni, jak mówi dokument, który ma Nadieżda "na wieczyste zamieszkanie do obwodu akmo-lińskiego Kazachskiej SRR".

Dopiero po śmierci Stalina dziadkowie zostali zwolnieni "ze specjalnej komendantury". - O tym, że władze dokładnie nie wiedziały, kogo przesiedlają, świadczy zapis w dokumencie, że zarówno Jan Moskal, jak i Józefa z domu Sławińska są ...osobami narodowości niemieckiej - opowiada wnuczka.

Nadieżda, czując się Polką, gdy tylko pojawiła się możliwość, rozpoczęła na początku lat dziewięćdziesiątych naukę języka polskiego. - W domu bowiem po polsku się właściwie nie mówiło - opowiada. - Dziadek posługiwał się mieszanką polsko-ukraińską, mama rozumiała język ojców, ale nim nie władała.

Na kursy zorganizowane przez polską ambasadę chodziła zarówno Nadia, jak i jej siostra Olga. Olga po skończeniu studiów na kierunku filologia rosyjska została dzięki pomocy polskiego rządu wysłana na podyplomowe studia dla cudzoziemców, organizowane przez Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

Nadia była pierwszy raz w Polsce jedenaście lat temu na koloniach letnich. Teraz przyjechała na zawsze, a wraz z nią mąż Aleksander i prawie 5-letni synek Dmitrij. Nadjeżda będzie pracowała jako nauczycielka języka niemieckiego w Smólniku. Mąż nie ma jeszcze zezwolenia na pracę w Polsce, ale będzie się o nie starał. Rosyjskojęzyczny synek Dmitrij może wcześniej pójdzie do zerówki, żeby nauczyć się polskiego.

Przez pierwsze dni w Smolni ku towarzyszy Nadieżdzie i jej rodzinie siostra Olga, która także marzy o tym, by wraz z rodzicami i dziadkami wrócić do Polski. Czego Nadia obawia się w nowej ojczyźnie najbardziej? - Trudności językowych - odpowiada bez wahania. To trochę obawy na wyrost, bo po polsku mówi bardzo dobrze.


Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska