Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Za godzinę zginiesz. Znajdź wyjście. Adrenalina buzuje a psychopata obserwuje [mapa interaktywna, wideo]

Maciej Czerniak
Mikołaj Racki jest mistrzem gry w "Wyjściu awaryjnym" w Bydgoszczy. Czuwa nad tym, by pomóc uciec tym uczestnikom gry, którzy sobie nie radzą i przeszkadzać tym, którym idzie za łatwo. Małgorzata Włodarska to współautorka zagadek, które gracze muszą rozwiązać w pokojach w "Break the Brain". Jednym z pomieszczeń, z którego goście muszą się wydostać, jest izolatka w zakładzie psychiatrycznym
Mikołaj Racki jest mistrzem gry w "Wyjściu awaryjnym" w Bydgoszczy. Czuwa nad tym, by pomóc uciec tym uczestnikom gry, którzy sobie nie radzą i przeszkadzać tym, którym idzie za łatwo. Małgorzata Włodarska to współautorka zagadek, które gracze muszą rozwiązać w pokojach w "Break the Brain". Jednym z pomieszczeń, z którego goście muszą się wydostać, jest izolatka w zakładzie psychiatrycznym Filip Kowalkowski, Tomasz Czachorowski
W naszej kulturze przemoc powoli powszednieje. Ludzie chcą przeżywać więcej i mocniej. Szukają bodźców. Za jedyne sto złotych możesz wcielić się w więźnia seryjnego zabójcy, albo w Indianę Jonesa.

W Bydgoszczy policja próbuje rozwikłać zagadkę serii zabójstw w czwartoligowym klubie piłkarskim. O tym, że na pięciu sportowców polował jeden morderca, świadczą niezbite dowody. Przeciwnik jest jednak przebiegły. Na tyle przebiegły, że wciąż wymyka się depczącym mu po piętach kryminalnym.

Sprawca to prawdopodobnie zbieg z zakładu dla szczególnie niebezpiecznych przestępców. Jego kolejnymi ofiarami może być czworo przyjaciół, których właśnie uwięził w pokoju w kamienicy na tyłach ulicy Gdańskiej.

Po ascetycznym pomieszczeniu, którego wystrój stanowią telewizor Rubin, kanapa pamiętająca jeszcze schyłek epoki gierkowskiej i jeszcze bardziej leciwa komoda, bezładnie snują się uwięzieni. W pokoju jest jeden element, który nie pasuje do reszty. Na ścianie wisi ekran. Na nim wyświetla się komunikat: "Zabawimy się? Macie godzinę. Później zginiecie".

"Zabawimy się? Macie godzinę. Później zginiecie"

Mistrz gry siedzi w innym pomieszczeniu. Ma podgląd z kamer zainstalowanych w pokoju, w którym znajdują się więźniowie aresztu domowego. Obserwuje, jak członkowie grupy dzielą się rolami. Jeden z nich przejmuje rolę lidera, niewysoka dziewczyna próbuje z nim konkurować. Szczupły mężczyzna podłamany siada w kącie pokoju. Zdaje się na swoich przyjaciół. Tylko oni mogą go uratować.

Czas biegnie nieubłaganie. Na ekranie widać uciekające sekundy, minuty. Do końca zostało jeszcze pół godziny.

To nie scenariusz kryminału, nie scenopis filmu rodem z Hollywood. Choć kinowi twórcy nieraz raczyli już widzów filmami, w których przedstawiano podobne historie. By przypomnieć choćby całą serię "Piły" oraz niezapomnianą "Grę" z Michaelem Douglasem w roli głównej.

Przygoda z dreszczykiem trwa godzinę. W samej Bydgoszczy można ją przeżyć w sześciu miejscach. Do niedawna mało kto o nich słyszał, bo są ukryte gdzieś na obrzeżach centrum, urządzone w pawilonach, odrapanych kamienicach. Ale twórcy tych "escape roomów" (ang. pokojów ucieczek) nie narzekają. By przeżyć skok adrenaliny, sprawdzić się i spróbować przechytrzyć socjopatę, który nas uwięził, trzeba się zapisać z wyprzedzeniem.

- To zjawisko, które wyrosło z kultury przesytu - twierdzi prof. dr Grzegorz Kaczmarek, socjolog z UKW i WSG w Bydgoszczy. - Wyrasta ono również z potrzeby przeżywania tych emocji, których po prostu nie mamy szansy doświadczyć w życiu codziennym, w drodze z pracy do domu. Ale to też rodzi pewne niebezpieczeństwa.
- Najważniejsze to wczuć się w klimat, "wkręcić" sobie historię, którą opowiadamy przychodzącym do nas graczom - wyjaśnia Monika Orłowska. Wspólnie z pięcioma znajomymi otworzyła pokój zagadek o nazwie "Weź wyjdź". Mieści się on na skraju bydgoskiego Starego Miasta.

Element zaskoczenia

Gracz, który zarezerwował godzinną przygodę w tym miejscu, opuszcza gwar staromiejskich kafejek i pubów. Przystaje przed kamienicą przy Wełnianym Rynku. Przed nim ulica Podgórna, prowadząca na owiane niegdyś złą sławą osiedle uchodzące za matecznik złodziejaszków i bywalców izb zatrzymań. Wybiera numer na domofonie. Drzwi się otwierają. Wchodzi na piętro. Trafia do ciemnego małego pokoju. Drzwi się za nim zamykają. Ma teraz godzinę na znalezienie klucza, dzięki któremu wydostanie się z aresztu domowego.

Scenariusz, który gracz przeczytał już wcześniej, rezerwując przez internet termin w "Weź wyjdź", a przypominał go sobie w drodze do pokoju zagadek, teraz odżywa w jego głowie. Tej projekcji służą rekwizyty nagromadzone przez twórców "escape roomu". Raczej ubogie zresztą. Ale takie było założenie reżysera zabawy.

Wzrok przykuwa w pierwszej chwili stare odrapane łóżko z metalowym stelażem. Z jego ramy zwisają przypięte kajdanki. Jest też lustro. - Nasz scenariusz jest dosyć prosty - wyjaśnia Monika. - Bohater, w którego rolę wciela się gracz, budzi się, je śniadanie, wychodzi do pracy. Po drodze spotyka mężczyznę, który pyta go o godzinę. Bohater nie ma zegarka, więc sięga do kieszeni po komórkę. W tym momencie film mu się urywa... Budzi się już w naszym pokoju. Musi zmierzyć się z przetrzymującym go psychopatą. Nie wystarczy jednak znaleźć sposobu na opuszczenie tego pomieszczenia. Dochodzi do konfrontacji z oprawcą.
- Gracz musi stawić mu czoła? Spotyka go? - pytamy.
- Niech to pozostanie naszą tajemnicą - ucina Orłowska. - Mogę tylko zapewnić, że w trakcie gry następuje coś, czego gracz na pewno się nie spodziewa.

Myśleć, jak zabójca

W innej części miasta czworo przyjaciół próbuje się wydostać z pomieszczenia, w którym zamknął ich inny psychopatyczny porywacz. To osoba działająca niezwykle metodycznie, przebiegła i najwyraźniej rozsmakowująca się w psychicznym udręczeniu swoich ofiar walczących o przetrwanie. Podobnie jak w "Weź wyjdź" zastawił na nich wiele niespodzianek. Gracze muszą złamać szyfr, który pozwoli im się uwolnić. Przetrwają tylko ci najsprytniejsi i o mocnych nerwach. Wskazówkami mogą być fragmenty fotografii, kody zawarte na stronicach książek, wycinki z gazet. Uwięzieni muszą zdecydować, czy dany przedmiot - lampka nocna, telefon, telewizor, stolik, szklana gablota, stary dywan - są tylko elementami wystroju wnętrza. Czy może każdy z tych elementów ma w grze jaką wartość i w połączeniu, w jakiejś konfiguracji dyktowanej surrealistycznym poczuciem czarnego humoru daje szansę na znalezienie wyjścia z pokoju. Mocne nerwy są tu wskazane, bo w trakcie rozwiązywania kryminalnej łamigłówki gracz ma do czynienia z... fragmentami ciała. Rzecz jasna, z ich atrapami.

- Odwiedzają nas różni klienci. Najmłodszy uczestnik liczył sześć lat, była też pani po sześćdziesiątce - opowiada Bożena Winkler, jedna z założycielek "Break the Brain", czyli pokojów zagadek mieszczących się przy ulicy Gdańskiej w Bydgoszczy. - Oczywiście nie wpuszczamy dzieci do pokoju seryjnego zabójcy, czy do pomieszczenia psychiatrycznego. Świetnie bawią się w pokoju podrożnika-poszukiwacza skarbów.

Eksperyment psychologiczny

Na drugim końcu Śródmieścia, przy ulicy Jagiellońskiej w sąsiedztwie sklepu z częściami motocyklowymi znajduje się "Wyjście awaryjne".

Mistrz gry, Mikołaj Racki siedzi przy komputerze, na którego ekranie wyświetla się podgląd z kamer w pokoju zagadek. Kadr obejmuje wnętrze aresztu. Za kratami w celi zaaranżowanej na wzór komisariatu gdzieś na peryferiach, jest mężczyzna i kobieta. Ręce mają skute kajdankami. Muszą wydostać się z celi, a następnie wykorzystując nieobecność policjanta, wyjść z izby zatrzymań. To ich szansa. Zostali wrobieni w przestępstwo.

Para z kajdankami na rękach przetrząsa celę. Pod materacem szukają przydatnych przedmiotów, które - aresztanci mają nadzieję - pozostawili inni podejrzani. W końcu udaje im się oswobodzić, uwalniają nadgarstki. Ale to tylko pierwszy, mały sukces. Przed nimi jeszcze wiele zagadek do złamania i wiele kluczy do znalezienia.

Właściciele "Wyjścia awaryjnego" na pomysł wpadli spontanicznie. - Kolega był w "escape room'ie" w Gdańsku. Opowiadał ze szczegółami, jak to wygląda. Ktoś inny rzucił: "Dlaczego nie my" - mówi Filip Mroczek, który poza prowadzeniem pokoju zagadek zajmuje się pracą zawodową, jest prawnikiem. Podobnie zresztą, jak współwłaścicielka "Weź wyjdź".

Wspólnie z Mikołajem Rackim opowiadają o klientach, którzy odwiedzają "Wyjście awaryjne". Przychodzą młodsi i starsi: - Ostatnio był tata z czwórką dzieci. Bawili się świetnie. Wprawdzie najmłodsza, bodaj sześcioletnia córeczka głównie tańczyła na środku pokoju, ale zabawę mieli przednią - wyjaśnia Racki.
Klientami bywają też pracownicy firm. Przedsiębiorcy zamawiają dla podwładnych wizyty w ramach wyjść integracyjnych. Nieraz takie zorganizowane akcje przybierają niecodzienną formę. Pewnego razu uczestnicy zostali dowiezieni na miejsce w workach na głowach, kompletnie nie zdając sobie sprawy, gdzie się znajdują. Ich zaskoczenie, gdy zdjęli nakrycia głów będąc już w celi, było ogromne. Ale podobno bawili się przednio.

To zresztą nowe zjawisko, że pracodawca wysyła swoich pracowników do podobnych miejsc. - W grupie ludzi zamkniętych w pokoju bez wyjścia krystalizują się różne postawy. Bywało tak, że szefowie firm siadywali u nas w pomieszczeniu z podglądem i razem z nami byli mistrzami gry. Obserwowali, jak gracze współpracują ze sobą, jak działają pod presją czasu. Przede wszystkim jednak odwiedzają nas osoby, które liczą na dobrą zabawę.

Kilka sekund przed upłynięciem godziny słychać trzask zamka. Drzwi się otwierają. Filip i Mikołaj biją brawo parze, której udało się wydostać z aresztu. - Zrobiłam prezent mężowi - mówi Karolina śmiejąc się. - Nie miał pojęcia, że tu przyjdziemy.

Paweł, mąż jest chyba jeszcze przejęty. Drapie się po głowie i pyta Filipa o jakiś detal, który był potrzebny do rozwikłania zagadki i wyjścia z pokoju. Na pytanie, czy czuł się jak niesłusznie osadzony aresztant, odpowiada ze śmiechem: - Nie, ale fajnie było się pościgać z czasem.

Podobnych pokoi w Polsce jest około trzystu. Są zaaranżowane na najróżniejsze sposoby. Jeden wygląda jak wnętrze samolotu, inny z kolei, znajdujący się w Trójmieście utrzymany jest w stylu schyłku osiemnastowiecznego dworu. Gracze muszą rozwikłać zagadkę pewnego zabójstwa.

Socjolog Grzegorz Kaczmarek: - Odwiedzanie takich miejsc wynika z tęsknoty za emocjami, których na co dzień nie doświadczamy. Ludzie chcą się bać, poczuć adrenalinę, bo inne rozrywki już im tego nie dostarczają. Ale to może być też znak pewnej anomii, niepokojącej fascynacji przemocą, która powszednieje. To trochę, jak z lekami, albo narkotykami, których dawki muszą być zwiększane.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska