Ponad połowa Polaków robi zakupy przez internet. Sklepy elektroniczne walczą w sieci o naszą uwagę, a my często skuszeni niską ceną, wkładamy produkt do wirtualnego koszyka, robimy przelew nie zastanawiając się, czy nasz dostawca w ogóle ten produkt ma. Rzecznicy praw konsumentów ostrzegają przed sklepami działającymi według modelu „drop shipping”. Sprzedawca często jest tylko pośrednikiem między nami i chińskim producentem. Dlatego produkt do nas idzie często dwa miesiące.
- Taka forma sprzedaży jest nisko budżetowa, przy niskim kapitale można uruchomić sprzedaż na wysoką skalę - mówi Joanna Gauza, rzeczniczka praw konsumentów w sieradzkim starostwie. - Wystarczą tylko znajomość języka i dobre relacje handlowe z producentami. Nie trzeba brać kredytów i zatrudniać pracowników.
Zobacz też:Polki po czterdziestce nie potrafią robić zakupów przez Internet
Niestety, mimo to metoda ma swoje wady i jest, jak miecz obosieczny. - Czekamy na dany produkt sześć, siedem tygodni. Jako konsument, nie wiemy nawet, że nasze zamówienie jest dopiero produkowane na drugim końcu świata - mówi Joanna Gauza. - Jeżeli działalność sklepu zostanie nagle wyrejestrowana, to nie mamy od kogo domagać się zwrotu pieniędzy. Taki sprzedawca się rozmywa. Trudne do realizacji są również nasze roszczenia, możemy przecież w ciągu 14 dni odstąpić od zakupu bez podania przyczyny. Odsyłamy towar do sprzedawcy, który nawet nie ma magazynu, a pieniądze często do nas nie wracają. Ponadto czas oczekiwania może się wydłużyć w zależności od wahań na rynku danego kraju, czy nawet tamtejszej sytuacji pogodowej. Dlatego możemy zostać bez pieniędzy, bez towaru i bez realnego egzekwowania naszych roszczeń.
Rzecznicy radzą: należy czytać regulaminy i przy zakupach „drop shipping” uzbroić się w cierpliwość w oczekiwaniu na produkt.