Podwyższając w ubiegłym roku opłaty za psy - do 40 złotych rocznie - ratusz utrzymywał, że dochody z tego tytułu są warte zachodu. I to pomimo kontrowersji związanych z formą opłaty, którą należało uiszczać dobrowolnie i bez żadnych wezwań.
Płacił co piąty
Urzędnicy twierdzili, że wpływy w całości pokrywają m.in. koszty worków na psie odchody i dodatkowo zasilają konto bydgoskiego schroniska. Teraz okazuje się, że 200 tysięcy złotych rocznie, jest dla ratusza kwotą nieopłacalną.
- Powinno być dużo więcej - twierdzi Ambroży Pawlewski, skarbnik miasta. -
Naszym zdaniem płacił ledwie co piąty właściciel czworonoga. Tymczasem sporo kosztów pochłaniała cała administracją związana na przykład z pracą inkasentów.
I z tego właśnie powodu od początku stycznia opłata przestała obowiązywać.
Podatek "od deszczu"
W ratuszu wciąż za to trwają rozmowy o tzw. opłacie deszczowej, czyli popularnego w niektórych miastach na południu kraju podatku "od deszczu".
O pomyśle tym informowaliśmy w ubiegłym roku. Udało nam się wtedy dowiedzieć, że opłata deszczowa zostanie nałożona na wszystkich właścicieli powierzchni, z których wody opadowe i roztopowe zasilają miejską kanalizację deszczową.
Po co ten podatek?
Zdaniem urzędników dwadzieścia procent kosztów budowy dróg pochłaniają inwestycje związane z kanalizacją. Są to spore wydatki, które samorządy muszą pokrywać same. Możliwość nałożenia podatku daje ustawa o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i odprowadzaniu ścieków.
Bomba już się tli
Do dziś jednak nie rozwiązano wielu problemów, w tym szczegółowych kryteriów - kto i w jakim zakresie będzie płacić za odprowadzanie wody do kanalizacji. - Rozmowy na ten temat wciąż trwają - mówi Ambroży Pawlewski. - Ich zaawansowanie można porównać do tlącej się bomby.