- Dlaczego wydarzenia z najnowszej historii ciągle wywołują emocje?
- Powiedziałbym tak - przeszłość, ogólnie rzecz biorąc, nie budzi naszego wielkiego zainteresowania
- Temu co pan mówi przeczą listy, które nadeszły do redakcji po tym, jak "Gazeta" opublikowała tekst o działalności szwadronów V Wileńskiej Brygady AK i propozycji postawienia w Cekcynie pomnika majorowi Zygmuntowi Szendzielarzowi - "Łupaszce". Publikowaliśmy je przez dwa miesiące.
- Podkreślam - większość z nas nie interesuje się historią. Istnieją natomiast osoby, które z różnych powodów reagują mniej lub bardziej gwałtownie, gdy dochodzi do prób zawłaszczania historii, pamięci i przestrzeni. Wcześniej redakcja nie dostawała listów w tej sprawie. Dopiero gdy temat się pojawił, odezwali się zainteresowani. Ich reakcja jest próbą obrony miejsca, które ktoś chce zawłaszczyć. Pojawiło się coś, co w socjologii nazywa się czynnikiem mobilizującym aktywność społeczną.
- W tym przypadku tym czynnikiem jest "Łupaszko" i pomysł budowy obelisku.
- Ciekawe jest to, że istnieje spór toczący się wokół postawienia pomnika. Dlaczego budzi on kontrowersje już na tym etapie? Bo sam bohater jest kontrowersyjny. Major Szendzielarz nie jest postacią kryształowo czystą, choć w takiej zawierusze wojennej trudno znaleźć osobę bez skazy. Sprawa wywołuje namiętności również dlatego, że walka, którą toczono po 1945 r. była walką o Polskę, ale w jakimś sensie skierowaną przeciwko państwu. Lepszemu czy gorszemu, ale już państwu. Historycy ciągle się spierają o to, na ile byliśmy krajem suwerennym. Tego sporu nie da się rozstrzygnąć na gruncie racjonalnych opinii. Każdy ma swoje przekonania i będzie ich bronił. W pewnym sensie to dobrze, że plany budowy pomnika wywołały konflikt.
- Dlaczego?
- Co prawda tego typu spory mogą zapoczątkować proces polaryzowania się lokalnych społeczności - zestawiania się, dzielenia na stronnictwa, wchodzenia w układy. Jednakże trzeba pamiętać, iż skupiają one również wokół siebie aktywność społeczną. Nie wiem, na ile mieszkańcy Cekcyna są w ten konflikt zaangażowani, wiem natomiast, że takie spory, poza różnicowaniem opinii publicznej, mobilizują ludzi. Dlatego - z punktu widzenia logiki życia społecznego - mogą pełnić pozytywną rolę. Ciekawe jak on się skończy. W zasadzie wszystko może się zdarzyć. Ten przykład przywodzi jednak na myśl uwagę dotyczącą budowy pomników...
- ...gdzie spór zawsze dotyczy oceny historii.
- Oczywiście. Przecież bój nie toczy się o zagospodarowania kilku metrów kwadratowych gruntu, tylko o pamięć i przeszłość.
- Po co w ogóle budujemy pomniki?
- Ich stawianie ma kilka ważnych cech, właściwości i konsekwencji. Może np. służyć "zagospodarowaniu" przestrzeni i historii. Socjologowie i antropolodzy kulturowi mówią wręcz o zawłaszczaniu historii i przestrzeni. Tam gdzie są nasze pomniki, tam jest nasza ziemia. Tam gdzie są pomniki upamiętniające naszą historię, tam staje się ona potwierdzona i zaczyna być prawdziwa. Pomniki są widocznymi znakami określonej interpretacji dziejów. Ich stawianie ma też na celu pokazywanie miejsc, które uznajemy za własne - w sensie historii, pamięci, ale również miejsca. Konflikty dotyczą także napisów, które się na pomnikach pojawiają.
- W PRL major Szendzielarz czy Józef Kuraś, pseud. "Ogień", legandarny dowódca działający na Podhalu, byli oceniani jako bandyci. Wiele się zmieniło, a jednak ten epitet do nich przylgnął. Dowodem listy, w których "Łupaszko" nazywany jest zbirem i mordercą.
- Dla tych, którym oddziały V Brygady zamordowały ojca, brata, syna nie ma znaczenia, czy to jest bohater narodowy. On jest po prostu mordercą. Ta definicja jest silniejsza. Pani może wiedzieć, że to właśnie prezydent czy premier, jadąc po pijanemu potrącił i zabił pani córkę. Może mieć Pani nawet szacunek dla urzędu prezydenta, ale to, co się stało niweczy wszystko. Ma pani ochotę pomścić - choćby symbolicznie - śmierć najbliższej sobie osoby. Tak jest w tym przypadku. Ktoś może uzna racje historyków, co jednak nie wyklucza, że "Łupaszko" pozostanie dla niego bandziorem, mordercą jego ojca.
- I nic tego nie zmieni? Nawet to, że Polacy w przeważającej większości są narodem katolickim? Historyczne słowa biskupów: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" nie mają odniesienia do pojedynczego mieszkańca Borów Tucholskich, w rodzinie którego ktoś zginął z rąk szwadronów V Brygady.
- To jest ciekawe pytanie, ale nie da się na nie udzielić jednej odpowiedzi. Uważam, że w naszym kraju jest niewiele osób, które zgodnie z wiarą chrześcijańską są w stanie bezwarunkowo wybaczyć. Większość stanowią tzw. katolicy kulturowi, którzy w społecznych cechach niewiele się różnią od niewierzących. Katolicy nie są od nich lepsi. nie są i gorsi. To, że ponad 90 procent Polaków przyznaje się do wiary, nie oznacza, że tyle samo żyje zgodnie z nauczaniem Kościoła. Wielkość człowieka objawia się możliwością przebaczenia. Myślę, że jakaś część tych osób jest gotowa to zrobić. Jednak większość nie jest w stanie się z tym pogodzić. To dla nich za duży balast, za duży problem psychologiczny, z którym nie potrafią sobie poradzić. Żeby przebaczyć, potrzebna jest głęboka wiara.
- Władze Cekcyna czekają na opinię IPN, a potem zrobią referendum. To chyba dobrze, że chcą sięgnąć po sprawdzony w demokracjach sposób.
- Rozumiem asekuranctwo lokalnych władz, być może zrobiłbym tak samo. Jednak każda jednoznaczna opinia - zakładając, że taką wyda IPN - może być podważona przez historyczne autorytety. Kiedy mowa o referendum, można przypomnieć stanowisko Kościoła, który pyta: czy powinniśmy uwzględniać głos opinii publicznej w sprawach dotyczących moralności? Czy możemy poddać pod referendum dziesięć przykazań bożych?
- Piłsudski powiedział: "Nie stawia się pomników tam, gdzie brat zabijał brata".
- A jednak na cokołach stoją ludzie wszelkiej maści.
Muzeum Tradycji Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy zwróciło się do nas z prośbą o przekazanie publikowanej w "Gazecie" korespondencji od Czytelników. Redakcja wyraziła zgodę.
