
Tydzień temu ponad 490 tys. uczniów ostatnich klas gimnazjalnych pisało egzamin na koniec szkoły. Tematem testu z części humanistycznej było dorastanie - gimnazjaliści dostali 32 zadania i 120 minut na ich rozwiązanie. Gdy dobrnęli do ostatniego polecenia, zaczął się płacz. Trzeba było napisać charakterystykę wybranego bohatera "Syzyfowych prac" Stefana Żeromskiego albo "Kamieni na szaniec" Aleksandra Kamińskiego.
Teraz wiadomo, że nauczyciele około 30 szkół w Polsce nie omówili z uczniami żadnej z tych lektur. Jedni uznali, że choć są obowiązkowe, to jednak zbyt nudne. Inni odłożyli omówienie tych książek na później - do końca roku szkolnego zostały przecież jeszcze dwa miesiące.
Gimnazjaliści, którzy wpadli w egzaminacyjną pułapkę, zostawiali przy ostatnim zadaniu puste miejsce. Teraz ich rodzice ślą protesty. Domagają się wyjaśnień, ukarania nauczycieli, unieważnienia egzaminu.
Nie zdąży i powtórka?
Kujawsko-Pomorskie Kuratorium Oświaty wysłało wizytatorów do jednej z bydgoskich szkół, bo był sygnał, że nauczyciele pominęli lektury obowiązujące na egzaminie.
- Na szczęście okazało się, że nie jest źle. W każdej z klas była omawiana przynajmniej jedna z dwóch książek. Jeżeli uczniowie nie zdążyli przeczytać "Syzyfowych prac", to przeczytali "Kamienie na szaniec", a to wystarczyło, żeby poradzić sobie z zadaniem - zapewnia kurator Iwona Waszkiewicz.
Okręgowa Komisja Egzaminacyjna w Gdańsku, która odpowiada za przeprowadzenie egzaminów w naszym regionie dotąd otrzymała trzy oficjalne protesty.
- Ze szkoły społecznej w Gdańsku, jednej klasy z gimnazjum w Gdyni i jednej klasy w Rumi - wymienia dyrektor OKE Irena Łaguna.
Nie rozumie, jak mogło dojść do tego, że nauczyciele nie przygotowali właściwie uczniów do egzaminu.
- Jesienią organizowaliśmy spotkania, informowaliśmy, jakie są wymagania, zresztą od 2002 roku jest ten sam informator egzaminacyjny, nic się nie zmieniło - mówi. I zastanawia się, czy uwzględnienie gimnazjalnych protestów nie doprowadzi do tego, że w przyszłości sypną się kolejne, na przykład maturalne. - Ktoś powie, że w szkole wypadła mu część lekcji z angielskiego, będzie domagał się unieważnienia egzaminu. Ktoś inny będzie chciał powtórki z matematyki, bo akurat na lekcji nie zdążył przerobić rachunku prawdopodobieństwa.
Dopisać, nie pisać
Marek Legutko, dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej obiecuje wyjść naprzeciw tym, którzy czują się poszkodowani. W specjalnym komunikacie zapewnił, że CKE wyjaśni sytuację, na razie "z troską analizuje jej przyczyny".
Gimnazjaliści mają o co walczyć - kto nie ruszył ostatniego zadania na kwietniowym egzaminie może stracić aż 16 punktów na 50 możliwych do zdobycia w całym teście. A od wyniku egzaminu zależy, czy dostanie się do wybranego liceum, czy nie.
- Jedno z możliwych rozwiązań, to jak najszybsze powtórzenie egzaminu - poparł zdesperowanych gimnazjalistów społeczny rzecznik praw ucznia Maciej Osuch.
Zaznaczył, że pisać powinni tylko ci, którzy się tego domagają. Wpadł mu też do głowy tańszy i prostszy sposób rozwiązania problemu. - Tym uczniom, którzy nie mogli rozwiązać ostatniego zadania należałoby dopisać punkty - tłumaczył wczoraj "Pomorskiej". Jednak nie każdemu tyle samo - liczba punktów zależałaby od średniej zdobytej za prawidłowe rozwiązanie pozostałych zadań w teście. - Wystarczy przygotować odpowiedni algorytm, to lepsze niż przygotowanie kolejnego egzaminu.
Osuch robi co może, żeby wybronić uczniów. Już w ubiegłym tygodniu starał się poruszyć dwóch innych rzeczników: Rzecznika Praw Dziecka oraz Rzecznika Praw Obywatelskich. Wczoraj RPO Janusz Kochanowski wystąpił w tej sprawie do MEN.
Minister edukacji Katarzyna Hall, która spotkała się z nauczycielami w Szczecinie zapewniała, że resort szuka zgodnego z prawem rozwiązania. Może będzie gotowe za dzień lub dwa.