Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zatopione okręty

Redakcja
Tak pod woda wygląda rufa wraku Schleswiga-Holsteina, pancernika, który w 1939 roku ostrzeliwał Westerplatte.
Tak pod woda wygląda rufa wraku Schleswiga-Holsteina, pancernika, który w 1939 roku ostrzeliwał Westerplatte. Fot. R. Bizon
Najpierw myślał, że to może jakiś głaz, których pełno na dnie. Potem zobaczył kawałek gąsienicy. Podwozie transportera. Kolejny wrak, który trzeba wydobyć.

- Z wrakiem niemieckiego pancernika Schleswig-Holstein jest przedziwna historia - mówi Aleksander Ostasz, płetwonurek ze Szczecina. - Dla nas, dla Polaków, wszystko jest jasne: to ten okręt 1 września 1939 roku rozpoczął ostrzał Westerplatte. Początek drugiej wojny światowej. Ale pytamy Anglików. Schleswig-Holstein? Aaa, to ten pancernik, który podczas I wojny światowej brał udział w bitwie jutlandzkiej. A Estończycy? Dla nich to kolejny wrak okrętu zatopionego przy ich brzegu. Dlatego połynęliśmy na Schleswiga. Po to, żeby pokazać innym - tak skończył ten okręt, który rozpoczął drugą wojnę światową. Żeby przypomnieć o nim światu.

W marcu 1945 roku Schleswiga zatopiły wycofujące się oddziały niemieckie. Rosjanie uszczelnili kadłub, podnieśli okręt i przeholowali na mieliznę Neugrund u wybrzeży Estonii. Wrak wystawał z wody jeszcze w latach 70.

We wrześniu popłynęła na niego pierwsza oficjalna polska wyprawa. Z pancernika niewiele zostało, ale to, co jest, jest bardzo dobrze zachowane. Pytam Ostasza, co poczuł, gdy zobaczył pancernik na dnie. - Nie da się powiedzieć - mówi.

Wraki do hut
Ostasz mówi o sobie, że miał dużo szczęścia w swoim 38-letnim życiu. - Dużo rzeczy robiłem - opowiada. - Poczynając od hodowania rybek w akwariach, na sportach ocierających się o ekstremalne kończąc. Latałem lotnią. Potem robiłem licencję pilota szybowcowego. Pamiętam, że instruktor zawsze narzekał, że w kabinie szybowca niepotrzebnie balansuję ciałem, a ja miałem takie nawyki z lotniarstwa.
Nurkowanie zaczął od kupienia radzieckiego sprzętu.

- Zrobiłem dokładnie na odwrót, niż trzeba robić - mówi. - Najpierw sprzęt, a potem nauka. Gdy teraz myślę o tych moich początkach, to włosy mi stają dęba. Ten ruski sprzęt był naprawdę, delikatnie mówiąc, mało bezpieczny. Bo wyobraź sobie, że ni z tego, ni z owego, na głębokości dwudziestu metrów automat oddechowy razem z powietrzem zaczyna podawać ci też wodę. I musisz tę wodę połykać, bo nic innego nie możesz zrobić. W takich chwilach jedyne o czym marzysz to inny automat, byle nie radziecki.

Od końca lat 90. Ostasz razem z ekipą miesięcznika "Nurkowanie", którego jest redaktorem naczelnym, zaangażował się w wyprawy i poszukiwania wraków z ostatniej wojny światowej. - Jestem z wykształcenia historykiem - mówi. - Połączenie tego z nurkowaniem jest zupełnie naturalne. W kraju powoli dojrzewać zaczyna świadomość wagi reliktów z czasów ostatniej wojny. Mamy za sobą okres, kiedy wszystkie wraki zamiast do muzeów trafiały do hut. A takich wraków na terenie naszego kraju była masa. I wiele z nich, jeszcze niezlokalizowanych, wciąż u nas zalega. Postawiliśmy sobie za cel ich ratowanie.

Naczelny "Nurkowania" wspomina, jak przeglądał kroniki starego szczecińskiego klubu nurkowego "Wodołazy". Były w nich zapiski o pracach przy powojennym trałowaniu Zatoki Pomorskiej. - Z opisów płetwonurków wynika, że trafiali oni na elementy rakiet V-2 i pocisków V-1 wystrzeliwanych w tym kierunku z Peenemuende - mówi Ostasz. - Wtedy takimi znaleziskami nikt się nie interesował. Przepadły. Dziś byłyby to rarytasy dla każdego muzeum.

Myśliwce z wody
Tak było na przykład z wrakiem radzieckiego myśliwca Jak-9, którego szczątki odkryto na dnie jeziora Morzysko w Zachodniopomorskiem. Wrak leży na głębokości około 7 metrów. Kadłub pękł, silnik myśliwca leży w jednym miejscu, a ogon - trzy metry dalej. - Razem z konserwatorem zabytków w 2003 roku ocaliliśmy te szczątki przed nielegalnymi poszukiwaczami - mówi Ostasz. - Nie zostały wyciągnięte, bo stała się rzecz nieprawdopodobna w naszym kraju. Lokalne władze postanowiły uczynić z samolotu atrakcje dla płetwonurków. Wrak jest oznaczony, na miejsce ściągają rzesze nurków, żeby zobaczyć zabytkową maszynę leżącą na dnie.

Inna spektakularna akcja ratowania resztek po II wojnie światowej - wydobycie szczątków niemieckiego transportera gąsienicowego Sdkfz 7/2. Leżał w morzu, niedaleko brzegu na wysokości Dziwnówka. Na początku wydawało się, że to głaz, ale gdy morze odkryło pierwszy detal - ogniwo gąsienicy - wszystko stało się jasne. Wrak wydobyto w 2004 roku przy udziale Urzędu Morskiego w Szczecinie.

- Rok wcześniej wydobyliśmy i zinwentaryzowaliśmy resztki niemieckiego myśliwca Me-109, który wpadł do Odry. Drobniejszych akcji, jak na przykład wydobywanie broni ręcznej, było o wiele więcej - opowiada naczelny "Nurkowania". - Woda w naszym kraju kryje bardzo wiele, bo była najprostszym sposobem pozbycia się broni. Coś miało nie wpaść w ręce wroga albo zawadzało komuś po wojnie - no to wiadomo: do jeziora albo rzeki z tym!

Ostasz i "Nurkowanie" działali także w Kujawsko-Pomorskiem. W 1999 roku pomogli wydobyć z bagna niedaleko Komierowa wrak niemieckiego działa szturmowego Stug IV. W ciągu dwóch ostatnich lat taki sam pojazd wyjechał w rzeczki Rgilewka w Wielkopolsce. - Akcja była trudna, ale ten pojazd to ewenement - mówi Ostasz. - Dopiero co trafił na front, był w doskonałym stanie. Po wydobyciu wanny z podwoziem okazało się, że skrzynię biegów można wrzucić na luz. Przy holowaniu wszystkie koła i gąsienice się obracały.

Teraz Stug jest remontowany, trafi do muzeum przy szkole wojsk pancernych w Poznaniu. Ekipa, która go remontuje, postawiła sobie za cel uruchomienie pojazdu.

Torpedy "Groma" nie eksplodowały
Najważniejsza wyprawa to chyba ta do wraku polskiego niszczyciela ORP "Grom". Zatonął niedaleko Narviku, zbombardowany przez niemiecki samolot. Ta wyprawa była bardzo trudna, na całym świecie tylko trzy ekipy zeszły do tego wraku. Bo leży na głębokości ponad stu metrów. - Przy okazji tej wyprawy obaliliśmy jeden z mitów - mówi naczelny "Nurkowania". - Powszechnie przyjęta opinia mówi, że podczas bombardowania na niszczycielu eksplodowały torpedy znajdujące się w wyrzutniach. To niemożliwe. Aparaty torpedowe wraku są nienaruszone.

Takich opowieści są dziesiątki. Niektóre pokazują, jak zmieniły się czasy. Że wojenna historia już nie dzieli. - Jako jedni z nielicznych mieliśmy możliwość spędzenia kilku dni w bazie płetwonurków niemieckiej marynarki wojennej. To było nieprawdopodobne przeżycie - mówi Ostasz. - Gdy Niemcy zobaczyli, że jesteśmy "w porządku" ekipą, otworzyli przed nami swoje magazyny. Mają w nich wszystko, co może eksplodować w wodzie, na co teraz jeszcze można się natknąć. Wszelkiego rodzaju miny, torpedy... Wszystkie typy używane od czasów początku pierwszej wojny światowej.

- Po co wam to? - pytam. Odpowiedź: - Na to wszystko jeszcze dziś można się natknąć. Szkolimy się, jak to rozbrajać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska