Jest pan pod wrażeniem poniedziałkowego meczu Anwilu Włocławek ze Stelmetem Zielona Góra?
Pod ogromnym. Mecz był niesamowity. Choć z żadną z drużyn nie jestem związany emocjonalnie, bo moim ulubionym klubem jest Polonia Warszawa, której w ekstraklasie już nie ma, całe widowisko było na bardzo wysokim poziomie. I pod względem sportowym, i pod względem organizacyjnym. Z drugiej strony, kilku zawodników z Polonii gra w Anwilu - choćby Kamil Łączyński czy Michał Nowakowski, więc jest jakieś powiązanie z moim ulubionym klubem. Powiedziałem „nie jestem związany emocjonalnie”? Może raczej „nie byłem”. Od tego meczu kibicuję Anwilowi z całego serca. Dziękuję Jackowi Łączyńskiemu, tacie Kamila, że mnie zaprosił na mecz. Będzie co wspominać!
Wydawało się, że już „jest po ptakach”, albo „pozamiatane”, jak mówi młodzież...
Wydawało się, że nawet na trybunach Hali Mistrzów w pewnym momencie emocje opadły. 19 punktów różnicy w ostatniej kwarcie, a tu zaczynają się dziać cuda! Ivan Almeida grał dotychczas bardzo słabo, w pewnym momencie „Łączka” musiał usiąść, bo nie może grać 40 min, a on się bierze za rozegranie i to również wychodzi słabo. W pewnym momencie się budzi i wraz z kolegami doprowadza do zwycięstwa. To jest właśnie „money time”, czyli czas, gdy liderzy biorą sprawy w swoje ręce. Szacunek dla wszystkich zawodników Anwilu i dla MVP sezonu zasadniczego.
Pan, jako wielki sympatyk koszykówki, pewnie często bywa na meczach?
Szczerze? Tak, ale we Włocławku byłem pierwszy raz. Często jestem w tym mieście z teatrem, ale w Hali Mistrzów na meczu byłem pierwszy raz. I wrażenie było ogromne.
Anwil Włocławek - Stelmet Zielona Góra. Ale to był mecz! Anw...
Czy przyjedzie pan na mecze finałowe?
Niestety, w czwartek i sobotę nie mogę, ale będę pilnie śledził wyniki. Nie sądzę, żeby finałowa rywalizacja skończyła się 4:0. Typuję 4:2 dla Anwilu, więc jeśli tylko będę miał czas z pewnością znów przyjadę do Włocławka, żeby kibicować mojej nowej, ulubionej drużynie.
Skąd wzięła się u pana fascynacja koszykówką?
To stare lata. Grałem w Pogoni Szczecin, awansowałem z tą drużyną nawet na Spartakiadę Młodzieży. Po kilku latach niestety zdałem do szkoły aktorskiej w Warszawie i trzeba było coś wybrać (śmiech). Ale miłość do koszykówki pozostała.
Czy aktorstwo ma coś wspólnego z koszykówka?
Ma bardzo wiele wspólnego. W obu przypadkach jest to spektakl, do którego trzeba się solidnie przygotować. W sumie nieliczni aktorzy mogą zagrać przed 4-tysięczną publicznością. W moim przypadku zdarzyło się to chyba dwa razy - u Jurka Owsiaka na Przystanku Woodstock i w Meksyku. W obu przypadkach jest publiczność, która ocenia, jest technika i taktyka, przygotowanie fizyczne, koszykarz też musi coś przed sędziami „zagrać”, tak jak wyrafinowany aktor. Musi nauczyć się różnych zagrywek, tak jak aktor roli i potem przełożyć to na swoją grę na parkiecie, tak jak aktor na deskach teatru czy w filmie. No i do aktorstwa, i do sportu trzeba mieć talent. Tych podobieństw może by wymieniać bardzo wiele.
Czy panu uprawianie sportu pomogło kiedyś w roli aktora?
Teraz będę opowiadał banały, ale to prawda. Sport kształtuje charakter, uczy pogodzenia się z porażką, a co najważniejsze - wyciągania z tego odpowiednich wniosków. Trzeba najpierw przegrać, żeby potem w życiu wyjść z tego zwycięsko. Kto nie uprawiał sportu, może mieć z tym ogromnie problemy. Tak, jak w życiu.
Sportowe Podsumowanie Weekendu - Olimpia Grudziądz w trudnej sytuacji.