Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwycięzcy programu "Czar Par" z Kruszwicy zdradzają tajemnicę udanego związku. "Patrzymy w jednym kierunku"

Mariusz Sepioło
Katarzyna i Krzysztof Fabiańscy
Katarzyna i Krzysztof Fabiańscy archiwum prywatne
Trzeba się po prostu lubić, słuchać i szanować. Małżeństwo uczy też, że trzeba trochę zrezygnować z własnego ego i wybrać większe dobro – rodzinę – mówią Katarzyna i Krzysztof Fabiańscy.

Trzeba się po prostu lubić, słuchać i szanować. Małżeństwo uczy też, że trzeba trochę zrezygnować z własnego ego i wybrać większe dobro – rodzinę – mówią

Pewnie nie wszyscy wiedzą, że zwycięzców programu „Czar Par” w ogóle mogłoby w nim nie być.
Katarzyna: Obiecaliśmy córce, że w wakacje przed jej pójściem do pierwszej klasy, pojedziemy razem do Disneylandu pod Paryżem. Wzięliśmy z mężem urlopy i wykupiliśmy wycieczkę. W ostatniej chwili nasi znajomi, którzy mają dzieci w podobnym wieku, postanowili do nas dołączyć. To z kolei spowodowało przesunięcie wycieczki o półtora tygodnia wcześniej. Gdybyśmy jej nie przesunęli, nie zdążylibyśmy na nagranie pierwszego odcinka. Na nasze miejsce weszłaby para rezerwowa. A tak naprawdę nie wierzyliśmy, że możemy się dostać.

Dlaczego?
Katarzyna: Uważaliśmy, że nie mamy szans. Pojechaliśmy na casting i zobaczyliśmy, jak inne pary są przygotowane: miały ze sobą albumy, instrumenty, przebrania. A my – koszulki z logo Kruszwicy i wizerunkiem króla Popiela. Mieliśmy jeden dzień, by przygotować coś szczególnego. A że jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy na co dzień pracują w biurze, nie mieliśmy pomysłu. W końcu, już w drodze do Warszawy, przerobiliśmy skecz jednego z kabaretów. W śmiesznych dialogach używaliśmy własnych imion. Jury się podobało – udało nam się ich rozśmieszyć. Potem kilka minut rozmowy i było po wszystkim. Już na korytarzu byliśmy przekonani, że nie mamy szans, ale przygoda była fajna, możemy teraz wracać do domu. Ja podeszłam do tego na luzie, mąż żartuje dzisiaj, że przez cały udział w programie stracił pięć lat życia (śmiech).

Aż tak?
Katarzyna: Zwykle to ja jestem bardziej „do przodu”. To ja, w tajemnicy, wysłałam zgłoszenie do programu. A że Krzysiek jest policjantem w Inowrocławiu, musiał skonfrontować się też z odbiorem przełożonych i kolegów. Co powiedzą? Że może to nie przystoi, w końcu policjant to ważna osoba. Podczas wykonywania różnych zadań czasem mocno się denerwował. Na szczęście jego szefostwo i koledzy wykazali się dużym zrozumieniem. Niektórzy tylko żartowali: „Niech ta Kaśka ci trochę odpuści”.

Na castingu przerobiliśmy skecz jednego z kabaretów. W śmiesznych dialogach używaliśmy własnych imion. Jury się podobało – udało nam się ich rozśmieszyć. Potem kilka minut rozmowy i było po wszystkim. Już na korytarzu byliśmy przekonani, że nie mamy szans, ale przygoda była fajna, możemy teraz wracać do domu. Ja podeszłam do tego na luzie, mąż żartuje dzisiaj, że przez cały udział w programie stracił pięć lat życia.

A Pani pracodawca?
Katarzyna: Pracuję w urzędzie miasta w Kruszwicy. Po wszystkim burmistrz zaprosił nas na sesję, przekazał pamiątkowy dyplom i podziękował za promocję miasta. Podobno przez dziesięć lat nikt tak dobrze nie zareklamował naszych okolic, jak my w programie (śmiech). Zwycięstwo nas zaskoczyło. Byliśmy co prawda jedyną parą, która wygrała ,bo aż trzy odcinki. Ale pochodzimy z 10-tysięcznej Kruszwicy. To dużo mniejsza miejscowość, niż Łódź czy Radom, z których pochodziły inne pary. Nasi krajanie musieli więc zmobilizować się dużo bardziej w wysyłaniu sms-ów. To one ostatecznie zdecydowały o wygranej. Pojawiały się też złośliwe komentarze, że wysyłaliśmy sms-y sami na siebie albo namawialiśmy do tego rodzinę itd. Tymczasem większość rodziny była w studiu, podczas finału na żywo, a my ze sceny sami na siebie nie mogliśmy głosować. To widzowie wpłynęli na ostateczny werdykt, co nas zaskoczyło i jesteśmy bardzo wdzięczni, że głosowali akurat na nas.

Zwycięzcy programu Czar par
Zwycięzcy programu Czar par archiwum prywatne

Co zdecydowało, że cieszyliście się u nich taką sympatią?
Krzysztof: Chyba szczerość.
Katarzyna: Nikogo nie udawaliśmy. Podobno w programie byłam dla męża bardzo surowa. A ja jestem wymagająca na co dzień, nie tylko wobec niego. Nie raz na wizji zdarzyło mi się go dość mocno ochrzanić… Niektórzy mówili: „On ma z nią przerąbane”. Ale to, że nikogo nie graliśmy, przemawiało tylko na naszą korzyść. Ktoś radził, by nie ujawniać, że Krzysztof jest policjantem, że może to kogoś zniechęcić. A mówiliśmy o tym otwarcie i wiemy, że grono policjantów z całej Polski na nas głosowało. Niczego się nie wstydzimy. Ludzie, którzy nas znają, wiedzą, kim jesteśmy i wiedzą, że na ekranie też byliśmy naturalni. Zresztą, wszystkie konkurencje były nagrywane tylko raz – niczego nie powtarzaliśmy. Nie wiedzieliśmy też, które momenty zostaną wybrane w montażu. Dlatego wszystkie nasze słowa, reakcje, spontaniczne gesty były dla nas naturalne. Zapomniałam o kamerach, nie myślałam o tym, by ładnie wypaść i korzystnie pokazać się widowni tylko tak jak zachowujemy się w domu emocje były prawdziwe.

Nikogo nie udawaliśmy. Podobno w programie byłam dla męża bardzo surowa. A ja jestem wymagająca na co dzień, nie tylko wobec niego. Nie raz na wizji zdarzyło mi się go dość mocno ochrzanić… Niektórzy mówili: „On ma z nią przerąbane”. Ale to, że nikogo nie graliśmy, przemawiało tylko na naszą korzyść.

Oglądaliście siebie potem w telewizji?
Katarzyna: Tak. I przyznam, że czasem w TV dana para wypadała lepiej niż zachowywała się w rzeczywistości. Moje przyjaciółki – a one potrafią być bardzo szczere – mówiły: „Kacha, tam na ekranie to jesteś cała ty”. Ale komentarzy pod artykułami staraliśmy się nie czytać. Mnie ten hejt nie kręci i nie interesuje.
A dlaczego właściwie postanowiła Pani się zgłosić?

Katarzyna: To był impuls. Nigdy nie myślałam o takich publicznych wystąpieniach, ani o zdobyciu popularności. Ale kiedy usłyszałam zapowiedź w radiu, że jest ostatni dzień na zgłoszenia do „Czaru Par”, przypomniałam sobie, że kiedyś, kilkanaście lat temu, był to całkiem fajny program. Pamiętam, że zasiadałam przed telewizorem z rodzicami i razem go oglądaliśmy. Postanowiłam spróbować. Przeczytałam formularz, a w nim pytania: jak długo się znacie, jak długo jesteście parą, co was dzieli, a co łączy. Wpisałam odpowiedzi, wydrukowałam i podsunęłam mężowi do podpisania. „To taki internetowy konkurs” - powiedziałam. Podpisał.

Krzysztof: Zaznaczyłem tylko, żebym nigdzie nie musiał jechać, bo jutro zaczynam urlop i chcę mieć spokój (śmiech).
Katarzyna: Pytania nie były trudne, odpowiedzi nasuwały się same. Wpisałam całą prawdę. Nie mówiłam, że jesteśmy idealni, że się nie kłócimy, że w życiu jest tylko różowo. Wysłałam. Z telewizji zadzwonili na drugi dzień.
Krzysztof: Było też pytanie: „co zrobicie z wygraną?”. Napisałaś: „My i tak nie wygramy”. Może to ich do nas przekonało.
W formularzu napisała też Pani: „Nie jesteśmy kontrowersyjni, nie wyróżniamy się niczym szczególnym”. Dlaczego?
Katarzyna: Bo tacy jesteśmy. Urzędniczka i policjant, normalna, przykładna rodzina. W życiu małżeńskim nie mieliśmy też jakichś wielkich kryzysów.

Choć każdy ma w sobie coś ciekawego. Gdyby poprosili Was o jej opowiedzenie, to co by to było?
Katarzyna: Chyba ta nasza naturalność. Napisałam: „Udział w programie potraktujemy jako przygodę i rozrywkę”. I tego nie ukrywaliśmy.

Krzysztof: Pojechaliśmy na casting, zobaczyliśmy telewizję od kuchni, zrobiliśmy sobie zdjęcia i tyle. To by nam wystarczyło. Potem pierwszy odcinek i uznaliśmy: „Dobra, Kacha, nie robimy wstydu, nie odpadamy w pierwszym”. Mieliśmy stresa. Potem kolejny i kolejny. Rozkręcaliśmy się z odcinka na odcinek. Czasem od ósmej rano do dwudziestej trzeciej. Każdego ranka przed nagrywaniem odcinka wstawaliśmy z nastawieniem: „Dzisiaj koniec”. Byłam bardzo pesymistycznie nastawiona i uważałam że właśnie dzisiaj odpadniemy.

Katarzyna: Bo my się cieszyliśmy, że zostaliśmy wybrani. Że wzięli do programu zwykłych, szarych Kowalskich.

Czy w trakcie programu dowiedzieliście się o sobie czegoś, czego nie wiedzieliście przedtem?
Krzysztof: Chyba nie. Wiedzieliśmy, że jesteśmy sprawni i wszystkie fizyczne konkurencje wyjdą nam dobrze. W kulinarnych też, choć potknęliśmy się na torcie – nie wyszedł nam zbyt ładnie. No i nie udał nam się koktajl, który mieli wypić jurorzy. Pomyśleliśmy: takie gwiazdy, pewnie będą miały ochotę na coś eko i wege, więc wybraliśmy jarmuż. Niestety, nie udało nam się go zmielić i zatykał jurorom słomki (uśmiech). A moglibyśmy zrobić tak, jak w domu – czyli prosto, ale ze smakiem. Zauważyliśmy , że mamy dystans do siebie i poczucie humoru potrafiliśmy się wygłupiać i śmiać z siebie jak nam nie wychodziły zadania..

Katarzyna: Ja chyba przekonałam się, że pod presją stresu potrafię się skupić. Choć na co dzień bywam nerwowa, kiedy miałam do wykonania konkretne zadanie, umiałam się spiąć.

Krzysztof: Ja się stresowałem, żeby jak najlepiej wykonać zadanie. Zwłaszcza w trakcie oczekiwania na nagranie. Np. ktoś kazał nam się ubrać na sportowo, nie wiedzieliśmy co nas czeka. W studiu zobaczyliśmy dmuchany tor przeszkód, który musieliśmy przebiec w jak najkrótszym czasie. Chociaż jestem policjantem i sporo w życiu widziałem, niektórymi zadaniami potrafiłem się mocno stresować.

Katarzyna i Krzysztof Fabiańscy - zwycięzcy Czaru par
Katarzyna i Krzysztof Fabiańscy - zwycięzcy Czaru par archiwum prywatne

Wasz związek jest już dojrzały – w końcu od kiedy się znacie minęło 18 lat.
Krzysztof: Oboje jesteśmy w Kruszwicy. Za młodych lat widywałem Kasię , mieszkała w tym samym bloku, w którym mój dziadek. Byliśmy na „cześć”.
Katarzyna: Moja koleżanka z ławki spotykała się z bratem Krzysztofa. Kiedy zbliżała się studniówka, a ja nie miałam z kim pójść, powiedziała: „A może z Fabianem? Na pewno nie będziesz się nudziła, jest rozrywkowy”. Potem spotkaliśmy się na następnej studniówce, też z innymi partnerami. Ale wtedy wyszliśmy już z niej jako para.

Często ludzie pytają Was, jaka jest „recepta na udany związek”?
Katarzyna: Pytali nas o to dziennikarze (uśmiech). Ale takiej recepty nie ma. Nie ma jednego schematu. Sami nie jesteśmy idealni. Poprostu trzeba się szanować i słuchać. Rozmawiać ze sobą. A poza tym dążyć do tych samych celów. Kiedy coś planujemy, potrafimy się wtych planach zgodzić. Patrzymy w jednym kierunku. I chyba rozumiemy się bez słów. Choć bywało różnie. Ja często nie umiem przeprosić, pierwsza wyciągnąć ręki. A kiedy bardzo mi na czymś zależy, to umiem pokierować sytuacją tak, żebym to ja miała rację (śmiech).

Przez kłótnie dowiadujemy się o sobie więcej niż przez wieczną sielankę?
Katarzyna: Jasne. Wtedy poznajemy się z różnych stron. Ale u nas kłótnie zawsze doprowadzały do oczyszczenia atmosfery. Powiedzieliśmy sobie parę ostrych słów, a za chwilę nie pamiętaliśmy, o co nam chodziło. Wyrzuciliśmy emocje i sprawa była załatwiona. Dajemy też sobie przestrzeń. Na imprezy zawsze chodziliśmy razem i lubimy spędzać ze sobą czas, więc nie potrzebujemy innych wrażeń, ale każde z nas ma swoje damskie i męskie wyjścia czy nawet wycieczki. Co ciekawe, nigdy nie mieliśmy „cichych dni”.

Krzysztof: Nawet jednej „cichej godziny” (uśmiech). Małżeństwo uczy, że trzeba trochę zrezygnować z własnego ego i wybrać większe dobro - rodzinę. Żona ma czasem zwariowane, spontaniczne pomysły, ja staram się je tonować. Może z racji zawodu? Podczas gdy ona potrafi zostawić klucze w drzwiach po wyjeździe na wesele lub włączone żelazko, ja sprawdzam zamek po kilka razy. Wolę się upewnić. W pracy widziałem już różne sytuacje i wolę mieć pewność, że moja rodzina jest bezpieczna.

Katarzyna: Wiele zmienia też dziecko. Kiedy urodziła się córka, bywało trudno. Wcześniej nasze życie było bardzo poukładane i narodziny dziecka były niemałą zmianą. Wszystko podporządkowaliśmy jej, wydawało nam się, że musimy całkowicie się poświęcić i chyba trochę zapomnieliśmy o sobie. Z czasem jakoś wszystko się ułożyło. Mamy przyjaciół i rodzinę, która mieszka blisko. Kiedy jeździliśmy na nagrania, z córką zostawał mama Kasi. Razem z całą listą rzeczy do zrobienia (uśmiech).

Nie ma jednego schematu. Sami nie jesteśmy idealni. Po prostu trzeba się szanować i słuchać. Rozmawiać ze sobą. A poza tym dążyć do tych samych celów. Kiedy coś planujemy, potrafimy się w tych planach zgodzić. Patrzymy w jednym kierunku. I chyba rozumiemy się bez słów. Choć bywało różnie. Ja często nie umiem przeprosić, pierwsza wyciągnąć ręki. A kiedy bardzo mi na czymś zależy, to umiem pokierować sytuacją tak, żebym to ja miała rację.

Tak jest od zawsze?
Katarzyna: Udało nam się to wypracować. Ja potrafię być władcza, a ty raczej uległy.
Krzysztof: Ktoś musi być głową rodziny. W naszym przypadku jest nią Kasia (śmiech).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zwycięzcy programu "Czar Par" z Kruszwicy zdradzają tajemnicę udanego związku. "Patrzymy w jednym kierunku" - Express Bydgoski

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska