Tak, we wspomnieniach Polaków, deportowanych z Kresów Wschodnich II RP (z ziem zajętych po 17 września 1939 r.) w głąb ZSRR, powraca noc z 9 i 10 lutego 1940 r. Z rozkazu najwyższych władz wywieziono wówczas ok. 140 tys. osób. Głównie rodziny osadników wojskowych i cywilnych kolonistów, którzy w okresie międzywojennym nabyli na wschodzie ziemię z parcelacji wielkich majątków.
Właśnie te dwie grupy społeczne uznane zostały przez Moskwę za szczególnie niebezpieczne. Takie, które mogły zorganizować opór i przeciwstawić się sowietyzacji.
Jedna trzecia deportowanych w lutym trafiła na północ Rosji europejskiej, do obwodu archangielskiego i Komi ASRR. Wielu przesiedlono do Kraju Krasnojarskiego i obwodu omskiego na Syberii.
Przeczytaj również: Spotkani na bezdrożach Sybiracy zawsze go nakarmili, napoili i przenocowali

- To zdjęcie zrobiono w Uzdarniku. Proszę spojrzeć, jak my wyglądaliśmy. W ciągu kilku miesięcy zrobiono z nas nędzarzy - mówi pani Barbara Szymankiewicz.
(fot. ze zbiorów Barbary Szymankiewicz)
Straszliwy głód. I wszechobecne wszy, od zniszczenia których zaczynali dzień. Tak pobyt na "nieludzkiej ziemi" zapamiętał Edward Wieloch.
Dramat 27-letniej Anny Wieloch, żony Franciszka (w 1939 r. służył we Flotylli Pińskiej, dostał się do niemieckiej niewoli) i dwójki małych dzieci - Urszuli i Edwarda zaczął się właśnie w nocy z 9 na 10 lutego.
- Siostra miała wtedy 7 lat, ja 2,5 roku. Dali kwadrans na spakowanie. Tylko dzięki opanowaniu mamy jechaliśmy ubrani w zimowe rzeczy. Wiele spłoszonych i zaskoczonych kobiet nie zapakowało zimowej odzieży - wspomina pan Edward.
Jechali wiele tygodni w bydlęcych wagonach. Straszna to była podróż. Najpierw byli za Uralem. Potem Anna z dziećmi trafiła do Kazachstanu, do obwodu akmolińskiego.
- Nie wiem, jak myśmy tam przetrwali. Pięćdziesięciostopniowe mrozy i góry śniegu. Mogliśmy się poruszać tylko w tunelach. Zajęliśmy mizerną chatynkę, którą dzieliliśmy z obcą kobietą i jej synem. Ogromnym problemem było nie tylko zdobycie pożywienia, ale również opału. Dla kobiet z miasta to był koszmar. Wygonił nas stamtąd głód.
Miejscowi widzieli w Polakach wrogów. - To wskutek sowieckiej propagandy, która stawiała nas w takim świetle. Potem okazało się, że oni też byli zesłańcami. Gdy dowiedzieli się, kim naprawdę jesteśmy i jak trafiliśmy w głąb Rosji, zmienili do nas stosunek - opowiada pan Edward. - Ich wielka dobroć pozwoliła przetrwać wielu polskim rodzinom. Dzielili się tym, co mieli. Jak ugotowali coś do jedzenia, to o polskich sąsiadach pamiętali.
Więcej historii z Albumu Bydgoskiego na www.pomorska.pl/premium
Mirosław Myśliński, prezes Związku Sybiraków w Bydgoszczy (na zdjęciu na tle ekspozycji poświęconej wywózkom Polaków do ZSRR, która była pokazywana w naszym mieście w 2009 r.) został wywieziony z mamą i starszą o 6 lat siostrą 13 kwietnia 1940 r. - Przyszli po nas w nocy. Jechaliśmy w zaryglowanych wagonach towarowych. W czasie podróży wiele osób zmarło - wspomina.
(fot. archiwum GP / Jarosław Pruss)
Kolejna deportacja - skrupulatnie zaplanowana - została przeprowadzona nocą z 12 na 13 kwietnia 1940 r. Na listach przeznaczonych do wywózki znalazły się przede wszystkim rodziny wojskowych, wysokich urzędników państwowych, pracowników służby więziennej, nauczycieli.
- Mama była w szoku. Stała i płakała. Tylko przytomność babki Matyldy Kisielewskiej sprawiła, że wyruszyliśmy dobrze wyekwipowani. Choć był kwiecień, na dworze leżał śnieg. Do miejscowości Uzdarnik (obwód semipałatyński) jechaliśmy prawie trzy tygodnie - wspomina Barbara Szymankiewicz, z domu Fernezy, córka por. Pawła Fernezy, jeńca obozu w Starobielsku, zamordowanego przez NKWD w 1940 r. w więzieniu w Charkowie.
W sumie Sowieci przeprowadzili cztery deportacje - trzecią z 28 na 29 czerwca 1940 r. (objęła uchodźców z Polski centralnej i zachodniej, którzy znaleźli się na Kresach) i czwartą - w maju 1941 r.
Według Ośrodka "Karta", który prowadzi "Indeks represjonowanych", deportacje dotknęły ponad pół miliona Polaków.
Czytaj e-wydanie »