Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

20 lat po Okrągłym Stole. Demokracja - tak, wypaczenia - nie

Jacek Deptuła [email protected]
- W 1989 roku, kiedy upadał system realnego socjalizmu, wcale nie było oczywiste, co stanie się za miesiąc, dwa - mówił kilka dni temu studentom bydgoskiego uniwersytetu prof. Andrzej Rychard, socjolog Polskiej Akademii Nauk.
- W 1989 roku, kiedy upadał system realnego socjalizmu, wcale nie było oczywiste, co stanie się za miesiąc, dwa - mówił kilka dni temu studentom bydgoskiego uniwersytetu prof. Andrzej Rychard, socjolog Polskiej Akademii Nauk. fot. Tytus Żmijewski
W 1999 roku zapytałem Mieczysława Rakowskiego o największy sukces minionej dekady. "Zwycięska walka robotników o trzymilionowe bezrobocie - usłyszałem.

Kilka miesięcy wcześniej zadałem to samo pytanie Andrzejowi Szczypiorskiemu, znakomitemu pisarzowi i publicyście. - Nasz błąd polegał na tym, że nie walczyliśmy z wyobrażeniami Polaków spodziewających się, iż po 4 czerwca 1989 roku każdy dostanie po 100 milionów złotych albo znajdzie w niedzielnym rosole przynajmniej złoty zegarek - powiedział.

Dwadzieścia lat temu, w atmosferze euforii i niebywałej nadziei, Polska świętowała zakończenie rozmów Okrągłego Stołu. Ich efektem były protokoły liczące 7 tysięcy stron. Postulowano m.in. utworzenie "akcjonariatu obywatelskiego" jako dźwigni gospodarki, sprawiedliwych płac, powszechnego dostępu na studia, państwowych banków, nowoczesnych miejsc pracy... Ale niebawem pojawił się Leszek Balcerowicz ze swoim drakońskim planem transformacji. I wszystkie zapisy Okrągłego Stołu wylądowały na śmietniku historii. Niewidzialna ręka rynku, która miała wszystko załatwić, zacisnęła dłoń w pięść i wylądowała na zębach Polaków. Pokłosie Okrągłego Stołu było bowiem zbiorem naiwnych i ogólnikowych życzeń. Niewielu zdawało sobie sprawę, że skończyły się czasy, w których rząd centralnie planował budowę fabryk i tonaż kiszonej kapusty na "zaopatrzenie ludności w artykuły pierwszej potrzeby".

Końca nie widać?
- W 1989 roku, kiedy upadał system realnego socjalizmu, wcale nie było oczywiste, co stanie się za miesiąc, dwa - mówił kilka dni temu studentom bydgoskiego Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego prof. Andrzej Rychard, socjolog Polskiej Akademii Nauk. "Czy transformacja ustrojowa w Polsce się już zakończyła?" - na to pytanie próbował odpowiedzieć w swym wykładzie naukowiec.

- Pierwsza gorzka lekcja, jaką odebraliśmy już w 1990 roku była taka: z hukiem prysł mit, że realny socjalizm to był całkowicie sztuczny twór przykrywający normalne, stłamszone przez komunizm i szlachetne społeczeństwo. Wydawało się, że wystarczy zrzucić czerwony pancerz i zbudujemy drugą Japonię, a przejście do demokracji i kapitalizmu potrwa rok, najwyżej dwa. Okazało się to całkowitą nieprawdą. System realnego socjalizmu odcisnął trwałe piętno na naszej świadomości, na strukturach społecznych i politycznych - tłumaczył prof. Rychard.
Oczekiwania, że wszystko się zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki były fikcją. Co więcej - nigdy nie były realne. Gdyby milionowe rzesze NSZZ Solidarność zdawały sobie sprawę, co czeka Polaków, Leszek Balcerowicz zostałby wywieziony na taczce z Urzędu Rady Ministrów. Początkowi bohaterowie stali się przegranymi, a część tych, którzy mieli przegrać - zatriumfowała.

- Polacy byli przekonani - mówił prof. Rychard - że transformacja ustrojowa to kwestia roku, dwóch, najwyżej trzech lat. Tymczasem ona trwa do dziś. Pojawiło się wiele zjawisk, których nikt wcześniej nie przewidywał - np. wykluczenie społeczne dużej części społeczeństwa i ogromne bezrobocie wśród robotników, głównej siły sprawczej rewolucji '89. Ale największym błędem oceny dwudziestu lat polskiej demokracji jest stosowanie dzisiejszej miary i wiedzy wobec wydarzeń z pierwszych lat 90. - twierdzi socjolog. - Dziś wydaje się nam oczywiste, że jesteśmy w NATO i Unii Europejskiej, ale łatwo zapominamy, że 4 czerwca 1989 roku, historyczna data częściowo wolnych wyborów, była też dniem masakry studentów w Pekinie. Tego dnia komunizm pokazał swoje dwa, jakże skrajne oblicza...

Po pierwszej lekcji nadeszły kolejne: "złodziejska" prywatyzacja, afery bankowe, szalejąca korupcja i narastające z roku na rok rozczarowanie polityką oraz klasą polityczną. Mało kto pamięta, że już w połowie lat 90. gdańscy stoczniowcy z kolebki Solidarności żądali powołania sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do spraw rozliczenia prywatyzacyjnych afer. Czy było to nieuzasadnione żądanie sierot po socjalizmie? Ależ skąd - przecież przez lata całe, kosztem budżetu państwa, politycy trwonili miliardy złotych. W 2000 roku 11-osobowa organizacja "konsultingowa" - Grupa Przemysłowa z 6 prezesami Stoczni Gdańskiej wyprowadziła z niej miliony złotych. I w 2000 r. zarobiła więcej... aniżeli ówczesna 6-tysięczna stocznia! Podręcznikowym przykładem nieudolności był oszukańczy Program Powszechnej Prywatyzacji. Polacy dostali jakieś śmieszne talony wartości kilku biletów do kina i sprawę uważano za zamkniętą. Zaczęły się więc masowe protesty i ucieczka w naiwny populizm o krótkich nogach.

Robotniczy biznes
Profesor Rychard: - Wielokrotnie przedstawiciele rządu pytali mnie wprost - profesorze, czy to wybuchnie? I kiedy? Niestety, nasze rządy kierują się zasadą, iż jak jest cisza, to znaczy, że wszystko w porządku. Fatalny błąd. Badania wykazały, że największe zagrożenie stanowią nie uczestnicy marszów palący opony, lecz ci, którzy pozbawieni są możliwości czynnego protestu.

Nic dziwnego, że wielu emigruje lub wybiera szarą strefę. Takie powolne "wyciekanie tych ludzi z państwa" może stwarzać wrażenie, że jest dobrze, bo nie słychać protestów.

Gdzie zatem tkwi przyczyna rozczarowania Polaków? Czy to błąd systemowy, czy też "tylko" nieudolność polityków? Zdaniem socjologa, źródła pewności siebie rządzących tkwią gdzie indziej. - Największym fenomenem ruchu społecznego Solidarność było to, że związek dał na początku ogromny kredyt zaufania politykom. Związek połączył dwie skrajnie, wydawałoby się nie do pogodzenia, sprzeczne cechy: przyzwolenie na bolesną modernizację państwa i populizm.

Ale - jak wszystko w naszym dwudziestoleciu - ta surowa ocena ma również inne oblicze. - Specyfiką polskiej transformacji jest przedziwne zjawisko. Proszę sobie wyobrazić, że ponad 40 procent polskich przedsiębiorców to niegdysiejsi robotnicy. Tylko niewielka część komunistycznego aparatu znakomicie odnalazła się w nowym ustroju. Polską gospodarkę zbudowali i pchają do przodu głównie mali i średni przedsiębiorcy!

W przeciętnej polskiej firmie w roku 1992 pracowały zaledwie 2 osoby. I dziś tzw. mikro przedsiębiorstwa są podstawą gospodarki. - Zatem nasz kapitalizm, ze swymi dobrymi i złymi stronami, można nazwać ludowym. Nie jest więc prawdą powtarzany mit, że klasa robotnicza straciła najwięcej na przemianach ustrojowych.

Niezadowoleni demokraci
Najwięcej rozczarowania przynosi jednak Polakom polityka. A raczej politycy. - Jesteśmy wyjątkowo krytyczni wobec funkcjonowania partii i ich liderów oraz rządów. - mówi prof. Rychard. - Jednocześnie we wszystkich badaniach widzimy, że ten krytycyzm wobec konkretnych ludzi i poszczególnych wydarzeń nie zagraża naszej demokracji jako formie rządów. Jesteśmy mądrzy na tyle, by wiedzieć, że niczego mądrzejszego dotąd nie wymyślono.

W ten sposób Polska dołączyła do grupy normalnych krajów, w których największą grupę stanowią tzw. nieusatysfakcjonowani demokraci. - To są ci, którzy bardzo krytycznie oceniają to, jak demokracja działa, ale z drugiej strony wcale nie uważają, że jest złym sposobem rządzenia.

Pocieszające jest więc, że postawa "nieusatysfakcjonowanych demokratów" to charakterystyczna cecha społeczeństw, w których ta forma rządów trwa od setek lat. Narzekanie na polityków i niechęć do nich nie jest więc szczególną polską przypadłością.

- Pytanie tylko, czy w Polsce i byłych krajach socjalistycznych to niezadowolenie nie doprowadzi do zakwestionowania samej idei demokracji? Na razie tak się nie dzieje. Na razie?

Skoro jesteśmy niezadowolonymi demokratami, jak radzimy sobie z tą frustracją? Niedawno Zbigniew Pełczyński, brytyjski politolog polskiego pochodzenia, wydał książkę o transformacji III RP. Z Londynu widać nas tak: od dzieciństwa uczeni jesteśmy zainteresowania sobą, a nie sprawami społecznymi. Nie ma w nas ducha pracy zespołowej, mamy wspaniały instynkt przetrwania, ale tylko - indywidualnego. Żywimy nieufność wobec życia obywatelskiego i uczestnictwa w polityce. Tłumaczymy to charakterem narodowym, zaborami, wojnami i komunizmem.

- Trudno temu przeczyć - tłumaczy prof. Rychard. - Ale taka postawa nie może trwać wiecznie, bo na dłuższą metę niczego nie rozwiązuje.

Na szczęście w życie wkroczyło już pokolenie, dla którego Okrągły Stół to zamierzchła historia. A nieusatysfakcjonowani demokraci to... norma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska