Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

45 obrotów na minutę - pocztówka otworzyła Polakom drzwi do muzyki

Adam Willma
Zakład Fonograficzny "Ruch", "Do zakochania  jeden krok", "Partia".
Zakład Fonograficzny "Ruch", "Do zakochania jeden krok", "Partia".
Pocztówki dźwiękowe były polskim fenomenem. Choć dziś gwiazdy epoki PRL-u krzywią się na ich wspomnienie, epoka polskiego bigbitu wybuchła właśnie za sprawą pocztówek.

     Przemijają jak ludzkie uczucia. Dziś leżą bezpańskie w pawlaczach i na strychach, pleśnieją pomiędzy zaprawami w wilgotnych piwnicach. Chyba że trafią w ręce troskliwego kolekcjonera, który je przeczyści, położy na talerz gramofonu, aby spomiędzy trzasków wyłowić głosy sprzed 30 lat: "Kochanej Bożence, w Dniu Kobiet najsłodsze całusy przesyła Krzysio" albo "Drogiej cioci Krysi zdrowia, szczęścia pomyślności i słodyczy rodzina Pawlikowskich życzy". I piosenka, może być "Żegnaj Palomo" albo "Anna Maria", ewentualnie coś Santorki czy Kunickiej.
     Trzask i po muzyce. - Kiedyś zrobiłem test. Odtwarzałem jedno nagranie 300 razy. Jakość była niezmieniona - przekonuje Henryk Jaroszewski (w rubryce zawód nadal wpisuje "fonograf", chociaż pocztówkami nie zajmuje się już od 20 lat). - Oczywiście podstawą jest właściwe odtwarzanie. Tępe igły albo te od decelitowych płyt potrafiły wykończyć pocztówkę po jednym przesłuchaniu.
     Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą
     Był rok 1965. Jaroszewski pracował wówczas w przedsiębiorstwie budownictwa morskiego z siedzibą w Krakowie (!), ale wieczne wyjazdy już go męczyły, szukał czegoś sensowniejszego w życiu. Znalazł w Trójmieście: - Miałem już wówczas trochę własnych pocztówek dźwiękowych. Zwłaszcza przeboje Beatlesów, trochę Paula Anki i Elvisa Presleya. Ale bardziej niż słuchanie pociągało mnie nagrywanie dźwięku. Jako klient podpatrywałem technologię w pierwszych zakładach fonograficznych na Wybrzeżu. Pytałem o sprzęt, ceny, parametry, wreszcie postanowiłem, że sam zwiążę przyszłość z pocztówką.
     Na wydanie koncesji zgodę musiało wyrazić Ministerstwo Kultury i Sztuki. Jaroszewski z tuzin razy pielgrzymował do Warszawy, aż w końcu doprosił się urzędowej zgody.
     Mężem opatrznościowym polskich fonografów był wówczas związany z Politechniką Gdańską Jan Sajko. To jego konstrukcje utrwalały dźwięk w ogromnej części zakładów fonograficznych. Również dla Jaroszewskiego inżynier Sajko skonstruował kompletne wyposażenie studia.
     Zasada była niemal tak prosta, jak w fonografie Edisona. Przezroczystą folię (wówczas produkowała ją tylko jedna firma z Wiesbaden) łączyło się przy pomocy rozcieńczonego butaprenu z dowolnym obrazkiem. W tak sporządzonej pocztówce diamentowy rylec wycinał analogową ścieżkę z dowolnym dźwiękiem. Do piosenki wystarczyło dodać nagrane w studio pozdrowienia i interes sam się kręcił.
     Otwórz okienko na wschodnią stronę **
     Pierwsze studio Jaroszewskiego powstałow 1968 roku, w niewielkim Białogardzie, opodal Koszalina: - Większość z nas otwierała zakłady w niewielkich miastach. Przyczyna była banalna - w dużych aglomeracjach zakłady musiały być zrzeszone, na przykład w spółdzielniach, a w małych tego wymogu nie było. Poza tym w miastach liczących mniej niż 30 tys. mieszkańców można było liczyć na dwuletnie zwolnienia podatkowe. Niestety, po tych dwóch latach okazało się, że ze zwolnień wyłączone są zakłady fonograficzne, więc musiałem zwracać cały podatek. Po naliczeniu wyszła z tego kwota wyższa niż cena 2 nowiutkich samochodów marki warszawa.
     Jaroszewski wystawił w witrynie swojego zakładu przy ul. Wojska Polskiego dwujęzyczną reklamę, bo w mieście rozlokowany był radziecki garnizon: - Rosjanie przyjeżdżali zwłaszcza w oficjalne święta. W Dzień Armii pod zakładem ustawiał się cały pułk. Mieli upodobanie do koloru czerwonego, więc na nich czekały specjalnie odłożone kartki. Ale muzykę wybierali głównie polską albo czeską, no ewentualnie Ałłę Pugaczową - wspomina Henryk Jaroszewski. - Nie wszystkim wystarczało odwagi, żeby samemu wygłosić przed mikrofonem życzenia, więc musiałem się nauczyć różnych pozdrowień po rosyjsku.
     Z siedmiu dziewczyn z Albatrosa tyś jedyna
     Nauka języków była niezbędna, bo niebawem zaczęli pisać Słowacy i Węgrzy z prośbami o pocztówki, bo kartki dźwiękowe były polską specjalnością w całym RWPG. Nie tylko RWPG zresztą: - Pocztówki dźwiękowe pojawiły się jako namiastka normalnego rynku fonograficznego. Na Zachodzie nie były potrzebne, bo zastępowały je płyty. W Polsce jeśli ktoś w Warszawie chciał posłuchać nowości, biegł do zakładu Kwapińskiego na Puławskiej albo do Rubinsztajna na Marszałkowskiej. Ja nie lubiłem pocztówek, bo zwykle dźwięk na nich był gorszej jakości, bywało też, że brakowało nawet informacji o wykonawcach - mówi Jan Zagozda z Polskiego Radia.
     - Z jakością było różnie - zgadza się Jaroszewski. - Wiele zależało od urządzenia. Do tego dochodziła sprawa igieł. Były piekielnie drogie, a ostrzyło się je tylko w jednym z przedsiębiorstw w Warszawie lub w Krakowie. Stępiona albo źle zaostrzona igła od razu przekładała się na jakość dźwięku. Starałem się trzymać poziom, nie tylko techniczny ale i muzyczny. Nie lubiłem kiczu w rodzaju Laskowskiego, ale kiedy klient żądał "Beatę z Albatrosa", nie można było odmówić.
     Gdy mi ciebie zabraknie, gdy zabraknie mi ciebie **
     Dźwięk pocztówek od Jaroszewskiego markę miał na tyle dobrą, że zamówienia przychodziły z całej Polski. Bywało, że tylko drogą korespondencyjną opuszczało zakład w Białogardzie około 200 pocztówek dziennie. Zamówienia dotyczyły nie tylko prywatnych pozdrowień. Jednym z poważniejszych klientów byli dyrektorzy zawodówek. Na podkładzie z "Ciszy" Nino Rossiego zapewniali dobrze płatną pracę po ukończeniu szkoły. Przaśne urzędowe "spoty" reklamowe trafiać miały do szkolnych radiowęzłów.
     Osobną kategorię stanowili prominenci: - Przynosili czasem całe strony tekstu, na ogół recytować te peany musiały sekretarki. Zwykle były to życzenia rocznicowe mocno zaprawione wazeliną - śmieje się Jaroszewski. - Najzabawniejsze było to, że na ogół przedstawiano to wszystko jako ważne i poufne treści, więc teoretycznie ja również nie miałem tego słyszeć. Nie brali pod uwagę, że przy mikserze jest podsłuch kabiny.
     Żadne święto nie dało się jednak porównać z Dniem Kobiet. Przed 8 marca listonosz ledwie mógł udźwignąć zamówienia z kraju. Do tego przed studiem ustawiała się kilometrowa kolejka. - Ta praca przynosiła satysfakcję, bo wnosiła do ludzkiego życia trochę radości. Raz tylko zdarzyło mi się, że kobieta przyszła nagrać krótką wypowiedź skierowaną do męża, że za pośrednictwem tej pocztówki kończy ich małżeństwo.
     Klienci kochali pocztówki, ale mieli wymagania. Przede wszystkim cenili sobie radiowe nowości. Ponieważ państwowy przemysł fonograficzny na potrzeby rynku odpowiadał z wielomiesięcznym opóźnieniem, a szpulowy magnetofon był dla większości jedynie obiektem marzeń, misję bigbitowego herolda przejęła pocztówka.

     Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie
     Było tylko jedno "ale": - Nowości nagrywało się z Trójki wprost na magnetofon Philipsa, który za ciężkie pieniądze kupiłem z Polskiego Radia w Koszalinie albo brało się taśmę z radia. Problem w tym, że każdy utwór trzeba było zatwierdzać w ZAIKS-ie. Z tym zatwierdzaniem to była cała filozofia. Za "Let it be" Beatlesów trzeba było płacić, ale już inne utwory szły bez dodatkowej opłaty, podobnie jak "ludowe". Podobnie było z Rolling Stonesami, Paulem Anką i Shadowsami. Opłacało się kopiować Middle of the Road, bo za nich płaciło się jak za polskie utwory. Ja zresztą ten zachodni bigbit bardzo sobie ceniłem, bo piosenki były krótkie, najczęściej 2-minutowe, co z punktu widzenia mojego rzemiosła było bardzo korzystne - mówi Henryk Jaroszewski. - Żeby jak najszybciej wypuścić nowości, wsiadałem rano w samolot do Warszawy i wieczorem miałem już zatwierdzoną listę. Niestety, obowiązywały nas limity dewizowe, które wystarczały na wydanie zaledwie 10 pocztówek z zachodnimi utworami chronionymi prawem autorskim. Kontrole z ZAIKS-u były wówczas bardzo dotkliwie, więc, kiedy przychodzili studenci i zamawiali "Je taime" (sławny "pikantny" utwór Jane Birkin i Sergea Gainsbourga - red.) w dwudziestu egzemplarzach, trzeba było tę produkcję rozłożyć na dwa miesiące. Na szczęście później pojawiła się polska podróbka tego utworu, którą można było grać za bez zachodnich tantiem.
     Bardzo popularny w latach 60 i 70. Tadeusz Woźniak jest przekonany, że rynek pocztówkowy działał w dużej mierze na pirackich zasadach: - Reprodukowano moje piosenki głownie z czasów, kiedy grałem w warszawskich "Dzikusach". Wiem, że sporo piosenek pojawiało się na pocztówkach, ale jakoś nie przypominam sobie znaczących dochodów z tego tytułu.
     Przypomina sobie za to Marek Grechuta: - Pocztówki wspominam z sentymentem. To był bardzo tani i najprostszy nośnik, a zatem i bardzo popularny. Z tego co pamiętam ludzie, którzy zajmowali się pocztówkami, dość rzetelnie opłacali prawa autorskie. **
     _Napisz do mnie chociaż krótki list
     Po kilku latach Jaroszewski zamknął zakład w Białogardzie. Zmieniły się przepisy, więc większość firm zaczęła przenosić się z miasteczek do większych aglomeracji. W Bydgoszczy zakład otworzył Jan Sajko. Henryk Jaroszewski wybrał Toruń, by pod egidą działającej tam Spółdzielni Inwalidów Ochrony Mienia otworzyć nowy zakład na Starówce. Kolejka, która zwykle ustawiała się do sąsiedniego sklepu z drobiem, zmieniła kierunek. Ludzie czekali na nagranie życzeń od świtu.
     Dorobił się 6-letniego garbusa, którym jeździł po pocztówki do NRD. Tam najtaniej można było dostać kartki z kwiatami, wodą, blokami. Jaroszewski: - _Zawsze starałem się, żeby te kartki jakoś wyglądały, ale byli i tacy, którzy szli na masówkę, podkładali pod folię byle papier, żeby wyszło taniej.

     Życzenia na pocztówkach czytała cała rodzina. Oprócz męża i mnie pomagały nasze córki - wspomina Janina Jaroszewska. - Jeśli to wszystko zsumować, to nasze głosy pojawiły się na setkach tysięcy pocztówek.
     - Jak podliczę te wszystkie lata, to wychodzi, że swój głos uwieczniłem na milionie pocztówek - _śmieje się pan Henryk.
     
- Mnie tamten czas kojarzy się z przebojem "Una Paloma Blanca" - wspomina Renata, jedna z córek państwa Jaroszewskich, dziś pracownik naukowy toruńskiego uniwersytetu. - Nagrywanie życzeń było dość żmudną pracą, tym bardziej że tata był człowiekiem wymagającym. Miało się jednak poczucie, że robimy coś, co sprawia ludziom radość, nieraz otrzymywaliśmy osobne podziękowania. Bywało jednak, że miałam już dosyć muzyki, która zewsząd mnie otaczała.
     _Gdy Polska da nam rozkaz **

     Epoka pocztówek dźwiękowych upadła nagle i niespodziewanie. Jaroszewski: - Po ogłoszeniu stanu wojennego zabroniono działalności wszystkim firmom utrwalającym dźwięk. Zabezpieczyli nam sprzęt papierową taśmą, a później większość fonografów powołali pod mundur. Mnie, z braku innego ubrano w mundur lotnika. Siedzieliśmy tak skoszarowani kilka miesięcy nudząc się koszmarnie.
     Po stanie wojennym nie przedłużono zgody na produkcję pocztówek muzycznych żadnemu z ponad 100 zakładów fonograficznych w Polsce. Jaroszewski: - Wolno było jedynie nagrywać śluby i inne uroczystości w urzędzie stanu cywilnego, więc tym się parałem kilka lat. Później przerzuciłem się na produkcję foliowych opakowań i tak już zostało.
     - Żal było pozostawić to wszystko, bo pocztówki to nasz rodzimy fenomen, nigdzie poza Polską się nie zadomowiły - mówi Jaroszewski. - Co ciekawe, nie udało mi się dociec, kto rozpoczął tę modę w Polsce.
     Skąd się wzięły pocztówkowe płyty, nie wie nawet Andrzej Owczarek z warszawskiego Muzeum Techniki, kopalnia wiedzy o dziejach fonografii: - Dziwna sprawa, ale to zjawisko nigdy nie doczekało się opracowania. Nie mamy w muzeum ani jednego egzemplarza fonografu używanego do produkcji pocztówek. Szkoda. To były dość proste technologicznie urządzenia, więc przypuszczam, że wszystkie powstały w prywatnych warsztatach. Pocztówki na pewno będą coraz bardziej rozchwytywane przez kolekcjonerów, tym bardziej, że wraca dziś moda na analogowe płyty.
     Wysyłaj choć puste koperty, bym wiedział, że wciąż kochasz mnie
     Dziś Jaroszewski słucha muzyki wyłącznie z płyt cd. Większość najcenniejszych pocztówek z jego prywatnego archiwum zginęła podczas włamania do piwnicy. Fonograf sprzedał za parę groszy koledze z Austrii. Żeby przetestować urządzenie nagrał wówczas ostatni raz "Pamelo żegnaj".
     - Ale kiedy jadę samochodem i nagle słyszę jakąś piosenkę sprzed lat, od razu mam przed oczami moje archiwum i kolor krążka, na którym była ta piosenka.
     Niedawno Jaroszewski odebrał telefon: - Chcielibyśmy zamówić muzykę z widoczkami Lublina.
     

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska