
Starsi kibice pamiętają Mariana Rosego również z tego, że kulał. Nie był to jednak efekt upadku na torze żużlowym, a wynik nieszczęśliwego zdarzenia w warsztacie samochodowym, podczas którego mocno ucierpiała noga.

Na torze nie tylko był liderem, ale i wychowawcą. Szczególnie dużo zawdzięczali mu wspomniany Jan Ząbik oraz nieżyjący już Bogdan Szuluk, z którymi często jeździł w parze.
- Mieliśmy swój „ulubiony” numer na pierwszym łuku - wspominał w rozmowie z naszą gazetą Bogdan Szuluk. - Maryś dobrze startował i rozprowadzał rywali, ja do niego dołączałem i często dowoziliśmy podwójne zwycięstwa do mety. Pamiętam jednak jeden z wyścigów, w którym niechcący pojechałem nie tak, jak było umówione i go zablokowałem. Przyczyna była prozaiczna - przez moją małą głowę zawsze miałem luźny kask. Po starcie spadł mi na oczy i nic nie widziałem. Ostatecznie jednak jakoś udało nam się wtedy wygrać 5:1. Gdy zjechaliśmy do parkingu zauważyłem, że wkurzony Maryś biegnie w moją stronę. „No co, wygraliśmy, dobrze chyba było?” - zdążyłem powiedzieć. „Nic, k... dobrze nie było!” - stwierdził, ale długo się nie gniewał.

Znakomicie Mariana Rosego znał zmarły niedawno toruński mechanik (w latach 1961-74) Tadeusz Moryto.
- Gdyby bardziej dbał o siebie, mógłby zostać mistrzem świata, bo talentu mu nie brakowało - mówił o „Marysiu”. - Bardzo przeżywał każdy bieg, przed meczami nie mógł jeść. Kiedy jednak stawał na starcie, był jak odmieniony. Zawsze mawiał - kto przede mną, ten mój wróg! Zwykle prosił, abym był podczas jego startów, w jakiś sposób podnosiło go to na duchu.

Zawodowo Marian Rose pracował jako taksówkarz