Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A jego myśli we krwi skąpane

Maciej Myga
Jacek B. podczas ogłoszenia wyroku.
Jacek B. podczas ogłoszenia wyroku. archiwum, Marek Chełminiak
Jacek był utalentowanym cukiernikiem. Zrobił nawet spichrze z herbatników na 650-lecie Bydgoszczy. Nikt nie pomyślałby wtedy, że Jacek jest też zwyrodniałym zabójcą, a zbrodnie, które popełnił wstrząsną całą Polską.

To był wtorek 1 października 1996 roku. Rano Jacek B., mieszkający razem ze swoimi rodzicami w Śródmieściu Bydgoszczy pojechał do swojego kuzyna - 14-letniego Dawida z Fordonu. Rodzice Dawida, wujostwo Jacka, byli w tym czasie już w pracy. Młodszy kuzyn miał wkrótce wychodzić do szkoły. 16-latek poczekał aż zje śniadanie i przy wyjściu, kiedy Dawid zakładał buty, wyjął nagle przyniesione ze sobą noże - komandoski i sprężynowy i zadał mu kilka ciosów. Chłopiec próbował się bronić, krzyczał, doszło do szamotaniny, ale morderca był silniejszy. Podciął mu gardło.

Nie wyszedł z mieszkania od razu. Wziął z kuchni jabłko, nadgryzł je i zostawił na szafce w przedpokoju. Po powrocie do domu zakrwawiony sprężynowy nóż obmył w wodzie (podarował go później swojej dziewczynie, a nóż komandoski wyrzucił do Brdy), a sweter, również ze śladami krwi, przepłukał i zostawił do prania w łazience. Tłumaczył później matce, że bił się z kolegą. Po południu nadeszła straszna wiadomość. Zwłoki Dawida znalazła w mieszkaniu jego 16-letnia siostra. Wkrótce Jacek B. spotkał się z rodzicami i kuzynką Dawida - na jego pogrzebie. Wcześniej jednak uciekł na kilka dni z domu.

Ta ucieczka dała do myślenia śledczym. Chłopak był trzykrotnie przesłuchiwany. Coś podejrzewali także rodzice zamordowanego Dawida, ale prowadzący dochodzenie rozwiali te wątpliwości - każdy normalny człowiek pękł by po wielogodzinnych, wyczerpujących do granic przesłuchaniach w prokuraturze - w obecności psychologa i ośmiu policjantów. Każdy, ale nie Jacek.
Kiedy w zdolnym, choć osiągającym średnie wyniki w nauce obudziła się bestia?Można jedynie przypuszczać, że krótko przed zabójstwem kuzyna. W trzeciej klasie szkoły zawodowej B. uciekł z domu i na osiem miesięcy zaciągnął się do legii cudzoziemskiej. Jego matka mówiła później, że wrócił odmieniony, że coś dziwnego się z nim dzieje. Działo się. W pracy, na zapleczu zakładu cukierniczego poderżnął gardła małym kotom. W domu bił niedołężnego dziadka, prawie udusił ojca...

Przez trzy kolejne lata wysiłki kryminalnych, badających sprawę nie przynosiły żadnego efektu. A rodzice Dawida i Jacka zastanawiali się, kto mógł z zimną krwią zamordować dziecko. Przy rozmowach tych często był Jacek. Wkrótce przerażająca prawda miała wyjść na jaw.

12 maja 1999 roku morderca zaatakował ponownie. Jego ofiarą padła 16-letnia sąsiadka - Dominika, uczennica liceum, "siódemki"na osiedlu Leśnym. Do zabójstwa Dawida B. przygotowywał się cztery dni. Zanim pozbawił życia nastoletnią sąsiadkę, przez dwa tygodnie obserwował ją, ustalał plan jej zajęć. W środę, 12 maja, wyłożył podłogę we wspólnym korytarzu rodzin folią malarską. Dominika szykowała się do wyjścia do filharmonii, kiedy uderzył ją w głowę metalowym tłuczkiem do mięsa. Uderzył kilkanaście razy, a później zaciągnął ogłuszoną i zakrwawioną dziewczynkę do swojego korytarza i poszedł się umyć.

Kiedy morderca był w łazience, Dominika odzyskała świadomość i zadzwoniła do matki. Kobieta usłyszała w słuchawce tylko słowa "mamo, ratuj!". Później połączenie zostało przerwane. Przerwał je Jacek B. Kuchennym nożem zadał Dominice blisko pięćdziesiąt ciosów. Kiedy złamał się jeden z noży w bity w klatkę piersiową, wziął drugi. Na koniec - tak samo jak w przypadku Dawida, podciął ofierze gardło. B. posprzątał miejsce zbrodni, zmył tłuczek do mięsa i schował do szafki. Ciało sąsiadki zapakował do turystycznej torby.

Zaniepokojona matka Dominiki zadzwoniła do swojego męża. Ten wrócił do domu. Rozmawiał przez chwilę z Jackiem, który z uśmiechem na twarzy zaoferował swoją pomoc w poszukiwaniach dziewczyny. Mężczyzna nie zauważył śladów krwi na ubraniu sąsiada i wyszedł z domu.

Wkrótce opuścił go także Jacek B. Nieświadomy niczego taksówkarz zawiózł klienta z turystyczną torbą nad Brdę. Tam B. wyrzucił zwłoki do rzeki. Kiedy wrócił do domu czekała już na niego policja, powiadomiona przez jego rodziców, którzy zauważyli ślady krwi.

Rozpoczęło się śledztwo. Jacek B. mówił w prokuraturze, że przed morderstwami wzbierała w nim agresja, że Dawida zabijał 20 minut, a Dominikę pół godziny. Ze spokojem tłumaczył, że "czuje się tylko pierwszy cios, a później samo leci". A w areszcie opowiadał współwięźniowi, że dziewczyna była fajną kumpelką i nic do niej nie miał, ale miała "twardy łeb", kiedy masakrował ją tłuczkiem. Damian Sz. stwierdził później, że był przerażony chłodną relacją, zachowaniem JackaB., który sprawiał wrażenie rozbawionego sytuacją.
22 maja 2000 roku rozpoczął się w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy proces Jacka B.

Wina oskarżonego była bezsporna. Do sprawy powołano szereg biegłych, w tym autorytety w dziedzinie psychologii i psychiatrii sądowej, m.in. profesora Krzysztofa Gierowskiego z Krakowa. Eksperci twierdzili, że przypadek Jacka B. był niezwykle trudny, a motywacji do zbrodni należałoby się doszukiwać w dewiacyjnej i sadystycznej seksualności badanego. Ich zdaniem B., jeśli wypuszczono by go na wolność zabijałby dalej. A prof. Gierowski zaznaczył, że nie ma w Polsce takiego zakładu zamkniętego, w którym można byłoby leczyć takie zaburzenia. Co więcej - nie ma żadnej pewności, że terapia będzie skuteczna. Biegli byli zgodni, że B. nie jest chory psychicznie, ale ma zaburzenia osobowości.

Jacek B. nie okazywał w sądzie emocji. Na większości rozpraw siedział z kamienną twarzą. Jego ciotka, matka Dawida mówiła, że otrzymała od B. trzy listy z przeprosinami, ale nie wierzy w jego skruchę. Jacek napisał, że chciał zastąpić jej ukochanego syna.

W lipcu 2000 r. zapadł wyrok. Sąd skazał Jacka B. na dożywocie. Miał też wpłacić po 100 tysięcy złotych rodzinom ofiar. Apelację wniósł obrońca B. Sąd w Gdańsku jedynie potwierdził słuszność bydgoskiego wymiaru sprawiedliwości. Ojciec Dominiki powiedział po prawomocnym wyroku, że nie wierzył w karę śmierci nawet po śmierci córki, ale proces JackaB. zweryfikował jego światopogląd, a taki zwyrodnialec powinien ponieść najwyższą karę.

Jerzy B., ojciec mordercy przez rok po zabójstwie Dominiki nie odwiedzał syna. Później zaczął walczyć o złagodzenie kary dla syna. Udowadniał, że Jacek jest chory psychicznie i trzeba go leczyć. Nieoficjalnie wiadomo, że do więzienia w Potulicach, gdzie jego syn odbywa karę sprowadził egzorcystę.

W 2003 roku Jacek Łechtański nakręcił dla Telewizji Polskiej dokumentalny film o Jacku B..
Jacek B. próbował z więzienia kontaktować się ze swoimi kolegami ze szkoły. Pisał, że jest samotny i prosił, żeby przyjechali zagrać z nim w szachy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska