https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

A tama pęka

Dariusz Knapik [email protected]
Fot. Wojciech Alabrudziński
Będzie katastrofa. Powstanie ogromna fala o wysokości 12 metrów. Jej czoło po kilkunastu minutach zniszczy część prawobrzeżnej dzielnicy Zawiśle i włocławski most. Woda zaleje pałac biskupi, część fabryki "Delecta" i miejskiej oczyszczalni ścieków, a substancje chemiczne z "Anwilu" zatrują Wisłę.

Po pęknięciu wałów na nizinie korabnickiej pod wodą znajdą się podwłocławskie wsie Mikrzyn, Gąbinek, Probostwo, Bógpomóż. Potem fala zaleje miejscowości w gminach Bobrowniki i Nieszawa, także część tego historycznego miasteczka. Do dziś nie ma pewności, czy wytrzymają wały chroniące nizinę ciechocińską. Służby przeciwkryzysowe mówią jednak o poważnym zagrożeniu kurortu oraz sąsiednich terenów.
Osobna sprawa to miliony ton toksycznych osadów, które przez dziesiątki lat narosły na dnie zbiornika włocławskiego. Kiedy runie tama, spłyną one w dół rzeki powodując ekologiczą katastrofę i skażenie całego regionu dolnej Wisły. Kolejne skutki: nagłe pozbawienie Płocka wody pitnej, groźba awarii tamtejszej "Petrochemii", możliwość osunięcia się wiślanych skarp, na których leży Płock i Dobrzyń.
Do takiej katastrofy może dojść. Jej scenariusz, jak widać, przewidziano w szczegółach. Plany na wypadek zawalenia się włocławskiej zapory powstały wkrótce po jej wybudowaniu. Po 1990 roku nikt już nie traktował ich z przymrużeniem oka. Na gwałt montowano sieć czujników monitorujących najbardziej zagrożone fragmenty budowli, ćwiczono system ostrzegania ludzi i akcje ratunkowe.

Wisła zwycięża tamę

Wzniesiona w latach sześćdziesiąt ych tama miała być pierwszą z ośmiu zapór przyszłej kaskady dolnej Wisły. Z planów wyszły nici i od kilkudziesięciu lat budowla samotnie opiera się rzece. Projektanci nigdy nie zakładali takiej sytuacji.
Dziś nawet najbardziej ostrożni eksperci nie kryją, że groźba katastrofy jest bardzo realna. Potęgują ją gwałtowne powodzie i ataki zatorów lodowych, które każdej zimy powstają na zalewie włocławskim. W programie przyjętym przez rząd premiera Włodzimierza Cimoszewicza po pamiętnej powodzi w 1997 roku znalazł się zapis o pilnym rozwiązaniu problemu bezpieczeństwa włocławskiej zapory. Tylko wąski krąg wtajemniczonych wiedział, jak poważna była wtedy groźba awarii tamy.

Papierowa uchwała Sejmu

Właśnie to zagrożenie przesądziło, że mimo protestów organizacji ekologicznych w grudniu 2000 roku Sejm zdecydowaną większością głosów podjął uchwałę o budowie tamy w Nieszawie. Powołany w 1998 roku przez ówczesnego wicepremiera Leszka Balcerowicza zespół 16 najwybitniejszych polskich ekspertów stwierdził bowiem jednoznacznie, że inwestycja ta stanowi optymalne rozwiązanie problemu bezpieczeństwa włocławskiej zapory.
Niestety, do dziś uchwała ta pozostała wyłącznie na papierze. Kolejnych ministrów środowiska paraliżował strach przed działaczami organizacji ekologicznych, zwłaszcza Światowego Funduszu na Rzecz Przyrody, czyli WWF. Ta międzynarodowa organizacja ma duże wpływy wśród polityków, naukowców i dziennikarzy, dysponuje też ogromnymi funduszami.
WWF nie przyjmuje do wiadomości raportu 16 ekspertów i innych opinii specjalistów. Na konferencjach organizowanych w warszawskim Mariotcie jego działacze twierdzą, że opowieści o grożącej Włocławkowi katastrofie są przesadzone. Za unijne pieniądze produkują własne opracowania, z których wynika, że najlepszym rozwiązaniem problemu jest rozbiórka włocławskiej tamy lub... budowa kanału Płock-Włocławek. Żaden z ekspertów nie traktuje serio tych pomysłów.

Kto się boi ekologów

Jak potężne są wpływy WWF przekonał się na własnej skórze bydgoski polityk, Antoni Tokarczuk, jedyny minister środowiska, który usiłował na serio wprowadzić w życie sejmową uchwałę. Najpierw zaatakowała go unijna komisarz Margot Wollstrom, potem ministrowie środowiska krajów Unii, Rada Europy, Parlament Europejski. Kiedy wreszcie udało mu się wszystkich przekonać, że katastrofa jest realna, musiał odejść wraz z całym rządem Jerzego Buzka.
W obawie przed ekologami kolejni ministrowie środowska w gabinetach Leszka Millera i Marka Belki ograniczali się do pozornych ruchów. W ciągu czterech lat ich kadencji przygotowano jedynie tzw. studium wykonalności, które dopiero poprzedza opracowanie właściwej dokumentacji nieszawskiej tamy. Tymczasem budową zapory interesuje się wielu polskich i zagranicznych inwestorów, których kuszą zyski z projektowanej na nieszawskim stopniu elektrowni.

Ratuj, panie premierze!

Ostatnio, w obliczu groźby, jaką niosą zalegające za tamą miliony ton lodu, temat znów ożył. O sypiącej się zaporze piszą ogólnopolskie gazety, prezydent Włocławka, Władysław Skrzypek alarmuje premiera Kazimierza Marcinkiewicza, interweniują regionalni posłowie. Na razie nie ma żadnej reakcji.
Jeszcze w 2000 roku, kosztem 15 milionów wybudowano za tamą tzw. próg podpiętrzający. Co roku wydaje się kolejne miliony na jego umacnianie, ale wiadomo już, że ta prowizoryczna konstrukcja wytrzyma najwyżej jeszcze kilka lat. Czas, na jaki doraźnie oddalono groźbę katastrofy pomału się kończy.
- Kto weźmie na siebie odpowiedzialność w razie katastrofy, zwłaszcza jeśli zginą w niej ludzie? Wszyscy ekolodzy pochowają się po kątach. To będzie afera na skalę europejską - mówi były minister Antoni Tokarczuk.

Państwa podpisy przekażemy rządowi

Już prawie 6 tys. mieszkańców woj. kujawsko-pomorskiego poparło naszą akcję. - Nie musiałem długo namawiać sąsiadów, by złożyli podpisy - mówi Bogusław Kozłowski z Włocławka. - Wszyscy z niepokojem patrzymy na zaporę. Przecież zdajemy sobie sprawę, jakie mogą być skutki katastrofy. Zima w tym roku jest długa, ale już za tydzień, może dwa zaczną się roztopy. Wisłą ruszy wysoka fala. Co przyniesie?
Włocławianie stanowią zdecydowaną większość wśród tych, którzy włączyli się naszej akcji. To zrozumiałe, bo Włocławek najszybciej i najpoważniej ucierpiałby w przypadku przerwania zapory. Ale katastrofy obawiają się także mieszkańcy innych miast położonych nad brzegami królowej polskich rzek. Pan Stanisław Szopa, mieszkaniec Ciechocinka, odwiedził naszą redakcję przynosząc deklarację podpisaną przez jego najbliższą rodzinę oraz znajomych. Marek Pietrzak z Torunia zebrał podpisy nie tylko wśród rodziny mieszkającej w grodzie Kopernika, ale także w Ciechocinku. Na jednej z deklaracji zauważyliśmy podpisy rodziny Zastem-powskich z Bydgoszczy. Docierają do nas deklaracje z Chocenia, Chodcza, Wagańca, Nieszawy, Raciążka, Torunia, Chełmna, Grudziądza...
Nasza akcja trwa. Czekamy na kolejne podpisane deklaracje. Przypominamy, że wszystkie zostaną przekazane Rządowi RP za pośrednictwem prezydenta Włocławka Władysława Skrzypka.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska