Nie ma żadnego problemu, by sprzedać "wybrakowanego" knura czy maciorę i zarobić na tym kilkaset złotych.
Bierzemy pierwszą z brzegu gazetę, wykręcamy numer telefonu. Mężczyzna podnosi słuchawkę: - Dzień dobry, czy mogę sprzedać knura? Może być chory - podkreślamy.
Odpowiedź: - Nie ma żadnego problemu! Gdzie jest ten knur? A może sąsiad też by sprzedał? Nie opłaca mi się jechać po jednego.
- Niedaleko Bydgoszczy. A skąd przyjedziecie?
- Spokojnie, bierzemy dojazd na siebie.
- Ile płacicie za knura?
- Dogadamy się, ale żeby wystarczyło mi jeszcze na paliwo i gorzałkę (śmiech).
Kolejny telefon. Tym razem odbiera kobieta. Chcemy sprzedać krowę. Mówimy, że coś jej dolega, bo powłóczy nogami.
- Nie ma sprawy. Przyjedziemy na miejsce. Może być jutro?
- Po jedną się opłaca?
- A dlaczego nie?
- Inny skupujący mówił, że się nie opłaca.
- A to jakiś cham musiał być, co za bezczelność! Takie czasy, nic się już Polakom nie opłaca, co za chamstwo!
W podobnych okolicznościach " sprzedaliśmy" maciorę - w cenie 3,70 zł za kilogram.
Dopiero przy następnym telefonie ktoś wyczuł, że to "podpucha".
- Skupuje pan wybrakowane bydło?
- A dlaczego pani pyta?
- Chcę sprzedać.
- Nie jestem pewien. Zresztą, to nie moja sprawa, nie skupuję żadnych zwierząt.
- To po co się pan ogłasza?
- Ktoś musiał omyłkowo podać mój numer. Do widzenia.
Można podejrzewać, że sprzedane zwierzęta, o czym opowiada nam anonimowo jeden z kujawsko-pomorskich rolników, trafiają do pseudoubojni, które zarabiają w szarej strefie. Świadczy o tym m.in. to, że transport zwykle odbywa się nocą.
Tak było również w głośnym przypadku ubojni w Radosławicach pod Łodzią, gdzie ciężarówka z padłymi zwierzętami została zatrzymana o godzinie czwartej rano. Przewożono nią 25 krów, w tym 9 padłych i 16 w bardzo złym stanie. Zabrakło im sił, by wyjść. Miały trafić do masarni. Dodajmy, że wczoraj łódzki sąd zastosował dwumiesięczny areszt wobec 43-letniego właściciela ubojni. Prokuratura zarzuca mu usiłowanie oszustwa i naruszenie ustawy o ochronie zdrowia zwierząt. Grozi mu za to do 8 lat więzienia.
Inspektor nie może
- Bardzo trudno złapać na gorącym uczynku handlarzy, którzy skupują bydło od rolników - mówi Roman Ratyński, zastępca wojewódzkiego inspektora weterynarii w Bydgoszczy. - Nie podają skąd są, bo sami jeżdżą do klientów. Próbujemy dzwonić pod numery podane w ogłoszeniach, ale nikt nie chce powiedzieć, gdzie prowadzi swój skup. A my przecież kontrolujemy aż kilkadziesiąt tysięcy firm i gospodarst w regionie. Chciałbym prosić tych, którzy znają takie osoby, o kontakt z nami. Współpracujemy z policją, bo to ona może przeprowadzić prowokację. My nie mamy takich uprawnień.
- Możemy podszyć się pod rolników chcących sprzedać zwierzęta, ale tylko korzystając z wiedzy i wskazówek państwowej służby weterynaryjnej - odpowiada Monika Chlebicz, rzeczniczka KWP w Bydgoszczy. - Policjanci nie mają specjalistycznej wiedzy czy jakaś część zwierzęcia po uboju nadaje się do spożycia, czy nie. Właśnie pomagamy w dochodzeniu, które dotyczy ubojni koło Łodzi.
Jest w tę sprawę zamieszana jedna z brodnickich firm. Podobną, przeciwko przewoźnikowi bydła z powiatu brodnickiego, prowadziła już w 2007 roku KWP. Sąd nakazał zamknąć biznes. Jednak skazany przerejestrował go na żonę. Policja podejrzewa, że m.in. stąd pochodziły zwierzęta z transportu do ubojni w Radosławicach.
Czytaj e-wydanie »