Żegnali się Jacek Krzyżaniak, Mirosław Kowalik, karierę niespodziewanie kończył Wisław Jaguś. Ale to twoje rozstanie było chyba największą niespodzianką dla kibiców.
- To była najtrudniejsza decyzja w mojej karierze, od 12. roku życia byłem związany z Toruniem i tym klubem. Były wcześniej propozycje, niektóre lepsze finansowo od toruńskich. Sam Jacek Frątczak już zdradził, że kiedyś m.in. z Falubazu. Zawsze zwyciężał jednak sentyment. Ostatni sezon był bardzo trudny: upadki, kontuzja, porażki drużyny, walka do końca o utrzymanie. W pewnym momencie pojawiły się myśli, że trzeba poszukać czegoś nowego. Może jest za duża presja, za bardzo się chce, trudno to jednoznacznie ocenić. Teraz będę miał szansę sprawdzić nowe rozwiązanie, a zwykle takie zmiany wpływają dobrze na sportowców.
Kibice w Toruniu nie mogą się jednak z tym pogodzić.
- Bardzo dziękuję im za wsparcie, także klubowi i sponsorom. Jeżdżąc na motocyklu człowiek wyłącza się i nie widzi tego. W tym sezonie sporo meczów oglądałem z parkingu i dopiero wtedy czuć tą ogromną energię z trybun. To niezwykle miłe, w pewnych momentach gęsia skórka się pojawiała.
Jacek Frątczak powiedział, że nie był w stanie zapewnić ci miejsca w drużynie. To miało wpływ?
- Znam swoją wartość i to nie był problem. Miałem swoje przemyślenia, o których nie chciałbym teraz mówić. Klamka zapadła, rozstajemy się w zgodzie. To była wspólna decyzja. Od razu zaznaczam, że warunki finansowe mieliśmy ustalone. Za rok wrócę, może nie. Drzwi są dla mnie otwarte, zobaczymy.
Tak żegnano Adriana Miedzińskiego. "Częstochowo, zgłosimy si...
A informacje o rozmowach z Hampelem czy Woźniakiem nie dały ci do myślenia, że jednak klub szuka innych polskich opcji?
- Nie, tych prasowych spekulacji było mnóstwo. Wiedziałem, jaka jest sytuacja, jakie są plany Jacka Frątczaka. Moja decyzja wynikała tylko i wyłącznie z analizy mojej indywidualnej sytuacji.
Wiele się mówiło, że możesz stracić sponsorów po odejściu z Torunia.
- Mam to szczęście, że zdecydowana większość moich partnerów jest ze mną od wielu lat. To nie są już relacje czysto biznesowe, ale przyjacielskie, traktują mnie jak człowieka, a nie sportowca. Rozmawiałem z nimi na ten temat, tak samo jak z rodziną. Tata, wiadomo, chciał, żebym nadal jeździł w Toruniu, ale rodzina też rozumie moją decyzję.
Od początku to był Włókniarz Częstochowa?
- Były inne możliwości, ale nie rozważałem ich poważnie. Moim celem nie było bieganie od klubu do klubu i podbijanie stawki. Chciałem znaleźć zespół, w którym będę się dobrze czuł i który stawia sobie ambitne cele. W Częstochowie jest fajna atmosfera, wszystko dobrze jest zorganizowane.
Co sobie obiecujesz po tym transferze?
- Chcę być solidnym punktem drużyny, wyeliminować błędy. Przygotowuję się fizycznie, ale także mentalnie. Czuje nową mobilizację. To chyba normalne dla każdego sportowca przy zmianie środowiska.
Rzucasz się na głęboką wodę. Relacje kibiców z Torunia i Częstochowy są napięte.
- Myślę, że w stosunku do Torunia większość kibiców nie pała wielką sympatią (śmiech). Nie będę wypowiadał pustych słów, postaram się zadowolić ich swoją jazdą. Wierzę, że także w Toruniu będę miał wciąż wielu kibiców.
CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE
Licząc szkółkę, to 20 lat w Toruniu. Są jakieś momenty, które wspominasz ze szczególnym sentymentem?
- Jest ich bardzo dużo. Na pewno wciąż wspominam ciepło stary stadion na Broniewskiego, przejeżdżając koło tego miejsca wciąż mam wiele wspomnień. Na pewno moje jedyne mistrzostwo z drużyną w 2008 roku, potem zwycięstwo w Grand Prix na Motoarenie. Mile wspominam czasy sprzed licencji, była duża ekipa chłopaków, wspólne wyjazdy, obozy.
A kiedy było niefajnie?
- Na pewno 2006 i tegoroczny, to były dwa najtrudniejsze sezony w mojej karierze. Walczyliśmy w barażach, w 2006 roku w dodatku brakowało pieniędzy w klubie. Nawet po pokonaniu Ostrowa w barażach przyszłość drużyny wisiała na włosku.
A 2013 i finał, którego nie było? Ponoć ty byłeś zawodnikiem, który chciał wyjechać na tor, mimo zakazu właściciela.
- To już historia, chyba nie ma sensu do tego wracać. Każdy zawodnik jedzie na zawody, aby rywalizować na torze. To był dla nas wszystkich bardzo trudny dzień.
Adrian Miedziński żegna się z Toruniem. - Odchodzę, to dla m...
Na razie to wciąż tylko teoria, ale już za kilka miesięcy staniesz pod taśmą przeciwko „Aniołom”.
- Muszę przyznać, że ten mecz już pojawia mi się gdzieś w głowie. Bez wątpienia będą to dla mnie dwa najtrudniejsze spotkania w sezonie. Get Well będzie miał bardzo dobrą drużynę. My chcemy awansować do play off i to nie będą łatwe mecze. Czekam na terminarz i od razu sprawdzę te dwie daty, bo chciałbym poprosić psychologa Marka Graczyka, aby mi wtedy towarzyszył.
W Częstochowie też będzie presja, wszyscy liczą na play off i medal.
- Presja zawsze towarzyszy sportowcowi. Potem jest to kwestia ludzi z otoczenia, jakie oni potrafią stworzyć warunki żużlowcom. Jeden radzi sobie lepiej, drugi gorzej, ale każdy rok to nowe doświadczenia.
Jacek Frątczak powiedział, że za rok spotkacie się i porozmawiacie o kontrakcie na 2019.
- Takie słowa są na pewno bardzo miłe. Poświęciłem klubowi z Torunia wiele serca i zdrowia, więc fajnie być docenionym. Co do przyszłości, to zobaczymy. Nie chcę się na tym koncentrować. Na razie kończę rehabilitację, zaczynam wkrótce przygotowania i myślę wyłącznie o sezonie w Częstochowie. Jestem cztery tygodnie po operacji, ale liczę, że jeszcze raz w tym roku wyjadę na tor.