Wszystko zaczęło się od Dni Otwartych w Minikowie. Był rok 1978. Na pierwszą imprezę nie przyjechał ani jeden producent maszyn rolniczych.
- No bo po co, jeśli i tak nie mieli problemów ze sprzedażą tego, co wyprodukują - wspomina Jerzy Białczyk z Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego, komisarz targów AGRO-TECH. - Wszystkiego na rynku brakowało, przemysł nie mógł nadążyć z produkcją.
Bez szans na talon
W tamtym czasie ośrodki doradztwa rolniczego pomagały gospodarzom głównie w zwiększaniu plonu. Agronom organizował wyjazdy rolników na poletka pokazowe. Takie spotkania - podobne do współczesnych Dni Pola towarzyszących targom AGRO-TECH - rozpoczynał na przykład krótki wykład pracownika uczelni rolniczej, potem było oglądanie upraw.
Jednak doradcy z Minikowa zauważyli, że polski chłop coraz bardziej potrzebuje także maszyn. Gospodarstwa były coraz większe, konie ustępowały miejsca traktorom i maszynom napędzanym przez silniki. Niestety nie każdy miał szansę na talon.
- I potrzeba była matką wynalazku - dodaje Białczyk. - Gospodarze sami szukali rozwiązań, przerabiali stare maszyny. Dlatego wspólnie z "Gazetą Pomorską" i Oddziałem Wojewódzkim SITR (skupiającym inżynierów i techników różnych specjalności) zorganizowaliśmy konkurs racjonalizatorski. Zgłoszono pół tysiąca wniosków! Otrzymaliśmy wiele ciekawych prac, kilka z nich wdrożono do produkcji, jeden trafił do urzędu patentowego.
Podpatrywali na wystawie
Jednym z racjonalizatorów był Janusz Borkowski, rolnik z Redcza Krukowego, koło Brześcia Kujawskiego.
- Pamiętam pierwsze wystawy w Minikowie - wspomina Borkowski. - Wtedy najcenniejsza była myśl techniczna. Uczyliśmy się od siebie nawzajem, podpatrywaliśmy. A materiały? Zawsze się znalazły w gospodarstwie. W latach 70-tych, gdy wieś "przesiadała się" z koni na ciągniki, przemysł nie nadążał z produkcją maszyn, które mogłyby współpracować z traktorami.
On postanowił przerobić kosiarkę konną na dźwig. - Sporo ludzi stawiało wtedy zabudowania gospodarcze, więc zamiast przewozić materiały na taczkach mogli wykorzystać dźwigi. Wystarczyło z kół zdjąć zawleczki i liny nawinąć na szpulę - wyjaśnia Borkowski. - Wielu rolników wykorzystało ten mój pomysł.
Pomysł w biznes
Wtedy za wykorzystanie cudzych pomysłów nikt nie płacił. Ale niektórzy racjonalizatorzy przekuli je w biznes.
- Zwykle zaczynało się od tego, że sami czegoś potrzebowali i nie mogli tego kupić - mówi Białczyk. - Na przykład Janusz Borkowski nie dostał talonu na opryskiwacz, to go zrobił sam. A potem zaczął go produkować w swojej fabryce "Krukowiak".
Borkowski: - To był koniec lat 70-tych. Opryskiwacz był mi bardzo potrzebny. Poszedłem do naczelnika gminy po talon. On mnie odesłał do wojewody. Poszedłem. A wojewoda powiedział, że opryskiwacze muszą trafić najpierw do PGR-ów i do SKR-ów, potem do tych, co najbardziej płaczą, awanturują się. Dodał, że ja jestem młody i mogę poczekać jakieś pięć lat na opryskiwacz, bo może w tym czasie zdążą go dla mnie wyprodukować.
Janusz Borkowski nie zamierzał czekać tak długo. Zrobił opryskiwacz dla siebie, potem zaczął produkować je dla innych.
- Z podobnych powodów za biznes zabrali się także inni rolnicy, na przykład Krzemińscy z Aleksandrowa Kujawskiego, do których należy firma BIN- dodaje Borkowski.
Inż. Zygmunt Krzemiński miał problem z przechowywaniem ziarna w swoim gospodarstwie. Postanowił go rozwiązać w 1980 roku. No i wybudował płaskodenne silosy z blachy ocynkowanej. Stanęły przy tuczarni świń w Jeziornie (gm. Koneck). Potem inżynier zarejestrował Zakład Mechanizacji i Automatyzacji Rolnictwa "BIN".
Producent zaszczycił
Na drugą wystawę do Minikowa przyjechał jeden producent! - To była firma z Poznania, która pokazała wyposażenie budynków inwentarskich - mówi Jerzy Białczyk. - Przywiozła między innymi klatki i kojce dla zwierząt, poidła.
W latach 90-tych wystawców przybywało.
- I w tamtych czasach producenci maszyn sprzedawali na naszych targach wiele z tego, co przywieźli - dodaje komisarz Białczyk. - Przyjeżdżali na przykład z pięcioma maszynami, wracali z jedną. Bo wtedy towaru było na rynku niewiele, a z importu prawie wcale.
Pod koniec lat 90-tych w Bydgoszczy zorganizowano Dni Duńskie. Podczas nich pracownicy minikowskiego ośrodka doradztwa nawiązali kontakt z Duńczykami i przekonali ich do udziału w targach.
- I tak na AGRO-TECH trafiły pierwsze maszyny spoza Polski - wspomina Białczyk. - To było sześć opryskiwaczy - nowoczesna technologia i bardzo wysoka cena!
Bardziej międzynarodowo
A na tegoroczne targi do Minikowa przyjadą wystawcy m.in. z Wielkiej Brytanii, Białorusi, Niemiec i Czech.
- Ta impreza bardzo się rozwinęła - przyznaje Roman Sosnowski z Bydgoszczy, który jeszcze kilka lat temu przyjeżdżał na te targi ze swoją firmą, dziś bywa tu z rodziną. - Żona kupi kwiaty do ogrodu, a mnie interesują solary. Wiem, że w Minikowie je znajdę a przy okazji miło spędzę czas.
- Targi rzeczywiście bardzo się zmieniły - dodaje Jerzy Białczyk. - Pierwsze Dni Otwartych Drzwi odwiedziło niespełna 100 osób, w ostatnich latach to średnio 35-40 tysięcy.
- Zmieniło się też to, że kiedyś przemysł nie nadążał z produkcją, dziś rolnicy mają w czym wybierać - podsumowuje Borkowski. - Towar czeka na klientów. Maszynę można dobrać nawet do koloru sukienki.