Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aktor Andrzej Szopa ma słabość do Ciechocinka

Jadwiga Aleksandrowicz
Andrzej Szopa, urodził się w bydgoskim teatrze. Żył za oceanem. Ale to Ciechocinek ujął go za serce. Więc wraca tu jakby to było jego rodzinne miasto.

Szkolny recytator i konferansjer

Dom przy małej ciechocińskiej uliczce osłaniają przed oczami ciekawskich wysokie drzewa. Wewnątrz jakby zatrzymał się czas. Piękne stylowe meble, na ścianach pożółkłe fotografie, wszędzie bibeloty pamiętające babcię i dziadka.
- Lubię ten dom. Lubię tu wracać. Wciąż czuję obecność dziadków i rodziców, choć już ich nie ma - nie ukrywa Andrzej Szopa, aktor Teatru "Kwadrat" w Warszawie, właściciel dwóch paszportów: polskiego i amerykańskiego. Niedoszły lekarz, a może i archeolog. Bo marzenia o takich zawodach kołatały się w głowie małego Andrzeja, gdy chodził do ciechocińskiej podstawowej "trójki", a potem do liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Staszica w Ciechocinku. - Nie miałem głowy do przedmiotów ścisłych - przyznaje. - I zostałem aktorem.
A może to miejsce urodzenia zaważyło na jego zawodowym życiu? Urodził się przecież w... teatrze. Konkretnie w służbowym mieszkaniu, mieszczącym się w budynku Teatru Kameralnego przy ul. Grodzkiej 14 w Bydgoszczy. - Dziadek był wówczas dyrektorem Liceum Teatralnego i stąd to służbowe mieszkanie w budynku teatru - tłumaczy.
A może nie miejsce urodzenia, tylko pani Zenobia Modzelewska, polonistka w ciechocińskim liceum, wskazała młodemu zdolnemu uczniowi drogę ku scenie? Młody Szopa nie tylko nie unikał udziału w konkursach i olimpiadach polonistycznych, ale też grał pięknie na fortepianie, znakomicie się sprawdzał jako recytator na szkolnych akademiach, był gwiazdą szkolnego kabaretu, z powodzeniem parał się konferansjerką.

Ani medycyna, ani archeologia

Do Ciechocinka sprowadzili się z dziadkami, rodzicami i dwiema młodszymi siostrami, gdy miał 12 lat. Wcześniej jednak przyjeżdżał tu z dziadkami. Do dziś nosi w portfelu fotografię zrobioną pod fontanną "Jaś i Małgosia", na której widać czteroletniego brzdąca z dziadkami. - To moja najstarsza pamiątka z Ciechocinka. Ten maluch to ja - mówi.
Po głowie długo mu chodziły pomysły, by zostać archeologiem albo pójść w ślady ojca znanego ciechocińskiego lekarza, który kochał teatr. Ostatecznie zaczął w tajemnicy wkuwać na pamięć "Zaczarowaną dorożkę" Gałczyńskiego i szlifować piosenkę, którą dostał od Wojciecha Siemiona. Z takim to repertuarem stanął przed komisją egzaminacyjną w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. - Jak każdy porządny aktor dostałem się na studia dopiero za trzecim razem - wspomina ze śmiechem. Studiował między innymi z Piotrem Dejmkiem, Krzysztofem Kiersznowskim, Markiem Włodarczykiem.
Po studiach przez 10 lat wspólnie z żoną Bożeną występowali na scenie wrocławskiego Teatru Polskiego. Urodziła się im córka Anna, a potem syn Maciej. Nie nacieszyli się nim długo. Chłopiec zmarł w wieku 7 lat. Fotografia ładnego uśmiechniętego chłopca wisi nad pianinem w ciechocińskim domu Szopów. Tragedia podzieliła rodzinę. - Żona z córką pojechały do Niemiec, a ja za ocean, gdzie przez dziesięć lat pracowałem w radiu Kongresu Polonii Amerykańskiej i gdzie poznałem wielu wspaniałych ludzi, w tym Feliksa "Refrena" Konarskiego, twórcę pieśni "Czerwone maki spod Monte Cassino" - wspomina. - Feliks mawiał, że "stara Polonia miała Szopena, a nowa Polonia ma Szopę - śmieje się.

Niewierny paweł i polonusi

W Ameryce przez lata występował w radiowym serialu, podobnym do naszych "Matysiaków", zatytułowanym "Jackowo Story", gdzie grał polskiego inżyniera Pawła.
Pobyt w Stanach Zjednoczonych to też lata spotkań ze starą Polonią, z weteranami bitwy pod Monte Cassino, powstańcami warszawskimi, żołnierzami generała Maczka. - Występowanie dla nich to była przyjemność. Robiliśmy to bezpłatnie. Ich radość i łzy w oczach dodawały nam skrzydeł. Czuliśmy, że jesteśmy dla tych ludzi jakimś pomostem między nimi a Polską, do której tęsknili i do której po zmianach nie zdążyli przyjechać, często ze względu na wiek i zdrowie - mówi o sobie i wielu polskich artystach, którzy odwiedzali Chicago.
Andrzej Szopa po pięciu latach pobytu w USA dostał amerykański paszport. Od tej pory odwiedzał Polskę i Ciechocinek. Bywało, że nie z pustymi rękami. Jako honorowy prezes Klubu Ziemi Bydgoskiej i Kujaw w Chicago wspólnie z Brunonem Cieślińskim z Włocławka oraz Małgorzatą i Sławomirem Gronkowskimi (obecnie ciechocinianami) ufundowali stroje sportowe dla uczniów szkoły specjalnej w Mogilnie.
Na dobre wrócił zza oceanu w 1997 roku i zaangażował się do warszawskiego Teatru "Kwadrat", z którym jest związany do dziś. Odwiedza jednak regularnie Ciechocinek.
- Nie jestem jedyny, którego przyciąga to miasto. Wiele moich koleżanek i kolegów ze szkoły rozpierzchło się po świecie: mieszkają we Francji, Anglii, Ameryce i innych krajach. Ale spotykamy się w Ciechocinku. Ich też coś tu ciągnie. Siadamy wówczas w kawiarni "Wiedeńska" i wspominamy stare czasy. Taki mały klub rocznika 1952 - śmieje się Andrzej Szopa. - Zachwycamy się ciechocińską zielenią i atmosferą inną niż ta, jaka panowała tu przed laty. Wspominamy nasze sympatie.

Trochę inne, ale moje miasto

Andrzej Szopa twierdzi, że obecnie na ciechocińskich ulicach widzi więcej niż dawniej uśmiechniętych ludzi. - I nawet chorzy, z trudem poruszający się, są piękni - mówi aktor. Dostrzega też inną zmianę. - Kiedyś różnica między miejscowymi a kuracjuszami była widoczna. Miejscowi rzadko korzystali z zabiegów, pełnili raczej rolę służebną, usługową wobec przyjeżdżających do miasta gości. Dziś tych różnic już nie widać. Na zabiegach spotykam i kuracjuszy i miejscowych amatorów kąpieli i masaży - dzieli się swoimi spostrzeżeniami.
Trudno mu jednak zaakceptować muzykę disco polo "czyhającą" na spacerowiczów w najpiękniejszych zakątkach uzdrowiska, na przykład pod tężniami. - Zazdroszczę mieszkańcom Buska Zdroju, że mają własną zdrojową orkiestrę, grającą miłą dla ucha muzykę klasyczną, znane przeboje - nie ukrywa aktor. - A przecież była kiedyś taka orkiestra w Ciechocinku. Przydałby się chociaż kwartet na deptaku lub w parku Zdrojowym. Brakuje mi też porządnego kina i dużej księgarni. Ale mimo tych braków uważam Ciechocinek za moje miasto, chociaż się w nim nie urodziłem. To miejsce, do którego chętnie wracam. W mojej świadomości rodzinny dom jest właśnie tu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska