
Pani Łucja, mama pana Juliusza i pan Jan, jego dziadek
(fot. archiwum rodzinne Juliusza Żaka)
Wszystko zaczęło się od Stanisławy i Jana Pyszorów.
- Pierwszą piekarnię dziadkowie otworzyli w Gniewkowie w powiecie inowrocławskim. To były lata 20. - rozpoczyna Juliusz Żak. - Jakiś czas później przenieśli się do Torunia, kupili dom przy ulicy Wiązowej, dziadek postawił piekarnię. Interes szedł, bo w okolicy działało sporo zakładów. Ludzie szli na poranną zmianę, to wpadali po świeżutkie bułki.
Czytaj także: Co rusz miałem szyte ręce. Taki fach - opowiada toruński szklarz
Wszystko przerwała wojna

Juliusz Żak podzielił się z nami historią swojej rodziny
(fot. ES)
Pani Stanisława udzielała się w konspiracji. Przyłapana przez nazistów została skazana na pobyt w obozie koncentracyjnym. Trafiła do Ravensbrück.
- Dziadka też zabrali mówiąc "mąż powinien wiedzieć, co robi żona" - dodaje pan Juliusz. - A co takiego robiła? Walczyła z innymi o życie kapitana Jana Drzewieckiego. Nie udało się nic zdziałać, i tak Gestapo go powiesiło.
Babcia pana Juliusza nigdy nie wróciła do domu.
"Trudno, musimy Wam tę smutną wiadomość powtórzyć, że Wasza Matka 26.6.44 umarła. Oprócz Was było powiadomione Gestapo".
To treść informacji, która dotarła do Torunia z niemieckiego obozu w Ravensbrück.
Państwo Żak nie mają pojęcia, jak zginęła pani Stanisława. Do teraz nie wiedzą też, gdzie została pochowana.
Po jej aresztowaniu, dziećmi zajęła się najstarsza córka, Łucja. - I to właśnie była moja mama - wyjaśnia pan Juliusz. - Młodsze rodzeństwo nazywało ją "macochajka". Oj, nie miała łatwego życia, cały dom był na jej głowie. Z tego co pamiętam z rodzinnych opowiadań, miała wtedy trzynaście lat. Kiedy zabrali babcię, najmłodsza Czesia miała zaledwie trzy latka. A oprócz niej, opieki potrzebowała także Jola. Obowiązków było sporo.
Rodzinna bizneswoman
Na święto Chrystusa Króla, w 1945 roku, na Wiązową wrócił dziadek pana Juliusza.
- Moja mama akurat była w kościele, aż tu nagle wpadała zziajana sąsiadka krzycząc - "Wrócił!" - opowiada. - Wielki szok i jeszcze większa radość. Rodzina ledwo go poznała, taką był chudzinką. Porównując jego zdjęcie dowodowe sprzed wojny i portret zrobiony po powrocie z obozu, oczom nie wierzę, jak może zmienić się człowiek. Dziadek przeszedł gehennę.
Po wojnie pan Jan postanowił wrócić do piekarstwa.
- Potem fach przejęła moja mama, Łucja. Można powiedzieć - nasza rodzinna bizneswoman - dodaje pan Juliusz. - Przez lata walczyła o wydanie pozwolenia na prowadzenie piekarni, a władze wciąż twardo: nie i nie. Raz powiedzieli mamie, że nareszcie będzie mogła legalnie działać. Przygotowała się, kupiła mąkę, i co? Pozwolenia jednak nie wydali. Dopiero w latach 80., gdy komuna trochę puściła, udało się - interes ruszył. Dzięki poczcie pantoflowej, piekarnia zyskała grono stałych klientów.
Pałeczkę przejął pan Juliusz
- Budzik męża jest nastawiony na czwartą, więc koło dziesiątej wieczorem już śpi. Taki fach - zdradza Ewa Żak.
- W dzieciństwie byłem przerażony wizją tak wczesnej pobudki, a teraz proszę, to mój chleb powszechny - uśmiecha się piekarz. I dodaje: - Czasem siadamy z żoną przy stole i przeglądamy te wszystkie pamiątki. O, tu jest cały plik obozowych listów. Oczywiście, wszystkie ocenzurowane. Więźniowie pisali na specjalnych blankietach obozowych. Te listy były jedynym dowodem dla rodzin, że ich bliscy żyli. Ni w ząb nie znamy z żoną niemieckiego, więc nie mamy pojęcia, co tam jest napisane.
Państwo Żak zastanawiają się nad przekazaniem listów o wartości historycznej do Instytutu Pamięci Narodowej.
- Zdjęcia i dokumenty też trzymamy - pokazuje pan Juliusz. - O, proszę zobaczyć przedwojenne zdjęcie dziadka z innymi mistrzami cechu. A tu mam austriacką fakturę z 1928 roku. Jest za piec. Dziadek wybrał się po niego aż do Wiednia. Działa do dzisiaj! W Toruniu zachował się jeszcze jeden taki, ale z tego co wiem, jest nieczynny.
Podzielcie się swoją historią
- Historia rodzinna ma dla nas wyjątkowe znaczenie - podkreśla pani Ewa przeglądając fotografie. - Raz przejeżdżaliśmy przez Gniewkowo i pomyśleliśmy, a może by tak odnaleźć pierwszy dom Pyszorów? Mieliśmy jego zdjęcie sprzed wojny, ale niestety, nie udało się. Pewnie ma inną elewację.
- Piekarstwo to nasza rodzinna tradycja, ale czuję, że na mnie się skończy - dodaje pan Juliusz. - Chociaż, może wnuczka Nicola przejmie fach? Kto wie.
Drodzy Czytelnicy, jeśli macie ciekawą historię rodzinną, podzielcie się nią. Czekamy na maile i telefony.
Czytaj e-wydanie »