Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna i Karolina z Torunia przetrwały pandemię. Są szczęśliwe, że karmią innych

Karina Obara
Karina Obara
- Pewnie, że nie każdy przyjaciel może otworzyć interes z przyjacielem, wiemy to z doświadczeń innych – śmieje się Karolina (z prawej). - Jednak nas łączy podobieństwo odczuwania, umiejętność dogadywania się, czasem ustępstw, cofnięcie się o krok, szybkie zapominanie o urazie. Gdybyśmy się nie kochały i nie przyjaźniły, kosa by tu czasem była co chwilę. Ja jestem trochę pedantyczna, a Ania to czysty żywioł, gotuje jak artystka, wokół wszystko fruwa.
- Pewnie, że nie każdy przyjaciel może otworzyć interes z przyjacielem, wiemy to z doświadczeń innych – śmieje się Karolina (z prawej). - Jednak nas łączy podobieństwo odczuwania, umiejętność dogadywania się, czasem ustępstw, cofnięcie się o krok, szybkie zapominanie o urazie. Gdybyśmy się nie kochały i nie przyjaźniły, kosa by tu czasem była co chwilę. Ja jestem trochę pedantyczna, a Ania to czysty żywioł, gotuje jak artystka, wokół wszystko fruwa. Karina Obara
Dwie siostry Ania i Karolina założyły biznes w szczycie pandemii i przetrwały dzięki sile przyjaźni, szczerości i dobrym ludziom.

Zobacz wideo: Polska europejskim liderem w produkcji malin

Obie pracowały w gastronomii od lat. Ania gotowała, Karolina była kelnerką. Kochały swoją pracę, ale marzyły o tym, aby mieć własny biznes. Skromne, ale charyzmatyczne. Po ojcu mają odwagę – mówią. Po matce dar w rękach do gotowania. Kuchnia matki, smaki dzieciństwa, dobry dom – z tym kojarzy im się miłość. Zainwestowały po długich przemyśleniach. Od grudnia 2019 r. trwał remont w lokalu, który wynajęły. Pandemia wybuchła w marcu, w kwietniu otworzyły drzwi baru mlecznego „Pora obiadowa” w Toruniu. Na obrzeżach. Bały się, ale nie miały wyjścia. Machina ruszyła, obciążyły się obie kredytem.

- Całe życie marzyłam o własnym biznesie – mówi Ania, starsza siostra. - Ale najpierw urodziłam córkę, później jeden syn, drugi, trzeci. I w końcu mama poszła na emeryturę. Obiecała zająć się dziećmi. Otworzyła mi furtkę.

Sanepid zadecydował – jedzenie mogą przyrządzać tylko na wynos. Kwiecień był ciążki. Ludzi na ulicach jak na lekarstwo. - Prawie nikt nas nie odwiedzał, musiałyśmy się bardzo starać – mówi Karolina. - Wychodziłyśmy do mieszkańców, rozdawałyśmy pierogi, ciasto. Częstowałyśmy tym, co potrafiłyśmy ugotować najlepiej. Jak Magda Gessler. Ale podczas pierwszej fali koronawirusa ludzie się bali, siedzieli w domach. Schodziłyśmy się niemiłosiernie, wierzyłyśmy w siebie. Ta wiara była w nas silna.

Dopiero wakacje przyniosły przełom. Kiedy rząd odpuścił obostrzenia. - Cieszyłyśmy się z każdej złotówki – mówi Ania. - W ogóle nie brałyśmy pod uwagę, że może być źle. Najlepiej schodziły nam kluski ziemniaczane i placek po węgiersku. Klienci lubią prostą kuchnię. Ale wiele się zmienia w obyczajach kulinarnych. Młodzi chcą trochę więcej nowoczesnych potraw. Staramy się więc robić codziennie jedno typowe, babcine danie, np. kotlety mielone, schabowe, zrazy, gołąbki. A dzieciaki lubią wieprzowinę z frytkami, shoarmę, sałatkę z krewetkami. Choć ta ostatnia schodzi głównie wśród ludzi w średnim wieku. No i wielu wciąż chce tłustego jedzenia, energetycznego. Może dlatego, że ludzie ciężko pracują, potrzebują energii.

- Mamy ich nakarmić, dobrze, prosto, tanio – dodaje Karolina. - Prostota w kuchni jest najlepsza. Przekombinowane potrawy z reguły się nie przyjmują.

Ich przyjaźń

Czy siostry nie bały się otworzyć wspólnego biznesu? Kłótnie, rodzinne animozje, wzajemne złośliwości? To przecież może szybko zakończyć rodzinny biznes. Nic podobnego – przekonują. Mają na to swój patent. - Nigdy nie pracowałyśmy razem, ale chciałyśmy podjąć to ryzyko – mówi Karolina. - Jesteśmy obie spod znaku strzelca. Ja z 17 grudnia, a Ania z 20. Wzięłyśmy to za dobrą monetę. Mamy podobne charaktery.

- Wykłóciłyśmy się już w domu rodzinnym – śmieje się Anna, cztery lata starsza. - A poza tym potrafimy ze sobą rozmawiać. Wyjaśniamy wszystko na bieżąco. Karolina kocha moje dzieci jak swoje, bardzo mi przy nich pomaga. Teraz Jasiu ma 13 lat, Tymuś 9, a Adaś prawie 5. Jula poszła z domu, ale wpada codziennie.
- Oczywiście, że kocham twoje dzieci! – dodaje Karolina. - Jesteśmy ze sobą bardzo rodzinnie związani. Siostra to moja najlepsza przyjaciółka. Nie ma między nami żadnych tematów tabu. Wiemy o wszystkim.
- Obgadujemy szczegółowo każdy temat – tłumaczy Anna. - W pracy musi wszystko zagrać. Ale mamy też cenne związki, gadamy o naszych drugich połówkach, czasem godzinami. Mężowie nam bardzo pomagają, w miarę swoich możliwości, bo też mają prace. No i zdarzają się gorsze dni, a wtedy siostra-przyjaciółka jest największym skarbem. Od razu robi się lepiej na sercu. Ludzie chodzą na terapie, aby się wygadać i płacą za to kupę kasy, a my możemy bez ograniczeń robić to rodzinnie. Chyba właśnie dlatego rodzina jest tak wielkim darem.
Karolina uważa, że przyjaźń może bardzo pomóc w biznesie. Pod warunkiem, że w ten sposób zwiąże się dwoje odpowiednich ludzi.
- Pewnie, że nie każdy przyjaciel może otworzyć interes z przyjacielem, wiemy to z doświadczeń innych – śmieje się Karolina. - Jednak nas łączy podobieństwo odczuwania, umiejętność dogadywania się, czasem ustępstw, cofnięcie się o krok, szybkie zapominanie o urazie. Gdybyśmy się nie kochały i nie przyjaźniły, kosa by tu czasem była co chwilę. Ja jestem trochę pedantyczna, a Ania to czysty żywioł, gotuje jak artystka, wokół wszystko fruwa.

- Karolina znała gastronomię od strony „za ladą”, a nie w kuchni, na początku myślała, że tu będzie czysto jak w szpitalu, wszystko poukładane – opowiada Ania. - Ale w sprawnej pracy w kuchni nie można robić co chwilę przerwy, aby wytrzeć blat, umyć garnek czy podnieść coś, co spadło. Masa klientów, wydawanie jedzenia, czas nas goni. Do takich okoliczności trzeba się dostosować. Musimy mieć czysto, to oczywiste, ale w pracy kuchennej są priorytety. Koordynacja, szacowanie, co jest ważne w danej chwili, dobra organizacja. Tego się uczyłyśmy we wspólnym działaniu.
- Jakiś miesiąc zajęło nam, aby się dotrzeć i żebym zrozumiała, że to nie szpital – śmieje się Karolina. - Teraz czytamy sobie w myślach.

Ich zaradność

Gotowały obiady już przed 14. rokiem życia. - Brat pierwszy testował moje kulinarne popisy – przypomina sobie Anna. - Był życzliwy w sądach. Mówił np. „No, wiesz, Aniu, to jest takie średnie jedzonko, mogłabyś udoskonalić to danie”. Trening czyni jednak mistrza. Eksperymentowałam. Jakoś nigdy nie korzystałam z przepisów i wychodziło tak, że smakowało.

Obie podglądały jednak mamę i babcię. Obie są naszymi autorytetami, świetnie gotują – mówią zgodnie. - Mamy zakodowały w nas swoje smaki – mówi Anna. - Kluski ziemniaczane, które robiła nasza babcia, później mama, my robimy dokładnie tak samo, jak one. Kiedy gdzieś pojedziemy i zamówimy inne, to nam nie smakują. Musi być przewaga ziemniaków, mało mąki. Do tego twaróg, boczek, kapusta. Ludzie często nas pytają o tajemnicę smaku tych klusek.

- No niby jest to proste, ale my wiemy, że wiele ma tu do rzeczy to, kto te kluski robi, ta tajemnica jest zaklęta w rękach kobiet z naszej rodziny – dodaje Karolina.
Anna też uważa, że w kuchni w prostocie jest piękno. Są ludzie, którzy wydają majątek na wysublimowane dania w najdroższych restauracjach. Jeżdżą po całym świecie i próbują wszystkiego. Wracają do Polski, idą do baru mlecznego i dopiero wtedy wzdychają z najwyższą satysfakcją: „Najadłem się, ale mi dobrze, jak w domu”.
- Mamy takich klientów, którzy nas odwiedzają regularnie – zapewnia Anna. - Pomagają nam na miejscu, jak pan kominiarz czy strażak, jedzą nasz obiad i mówią, że teraz to się od nich nie uwolnimy. Strasznie nas to cieszy. Jest naprawdę wielu wspaniałych mężczyzn wokół.
Zaczynając od ojca obu dziewczyn. Po nim przejęły nie tylko odwagę, ale też gospodarność i oszczędność. Wszystko potrafi zreperować.
- Tata dziesięć razy pomyśli, zanim coś kupi i zrobi – mówią. - Pomagał nam bardzo w remoncie lokalu. Złoty człowiek.
Obie płaczą na filmach i gdy innym dzieje się źle. Karolina jednak łatwiej sprowadza ludzi na ziemię. Ania wysyła ją do akcji: tego człowieka trzeba objechać z góry na dół, bo sobie za dużo pozwala.
- Ja czasem jestem taka, że bym rozdała za dużo – przyznaje Ania. - Ten biedny, tamten nieszczęśliwy, trzeba mu dać zupę. Kara jest jakaś taka bardziej racjonalna, trzyma wszystko w garści.
- Nie po to otworzyłyśmy biznes z kredytem na pięć lat, aby wszystko rozdać – mówi Karolina. - Ciężko pracujemy. Szanujemy pracę innych, dlatego chcemy ich nakarmić.
- Byłoby łatwiej przedsiębiorcy, który zaczyna w naszym kraju, gdyby mógł wziąć kredyt na firmę – dodaje Anna. - My musiałyśmy mocno zaryzykować. Z unijnych dotacji też nie mogłyśmy skorzystać, bo przepisy są tak obostrzone, złożone, że zwykły człowiek ma z tym problem. Od grudnia miałyśmy lokal i opłacałyśmy go. A dotacje unijne były dla tych, którzy mogli sobie pozwolić na półroczne czekanie, rozstrzygnięcie konkursu i jakieś testy. Wychodziło osiem miesięcy blokady. W tym czasie musiałybyśmy płacić wysoki czynsz i wytrwać w wierze, że to ma sens.
- Ale wiara wiarą – śmieje się Karolina. - Trzeba stąpać twardo po ziemi. Wierzyć i działać od razu, iść za ciosem. Karmienie ludzi jest czysto materialne. Ich wdzięczność za to i nasza radość z efektów, to sprawa pozamaterialna. Tak myślę. I od kilku miesięcy jesteśmy już na plusie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska