Podczas spaceru po Solankach dotarła do stadniny. Była niedziela. Skwar lał się z nieba. Weszła do stajni.
- Konie zachowywały się bardzo niespokojnie. Zauważyłam, że nie mają wody. Nikogo z obsługi nie widziałam, więc szybko zaczęłam znosić wodę wiadrami. Pomogła mi pewna inowrocławianka. Strasznie się zmęczyłyśmy, ale ugasiłyśmy pragnienie koni. Każdy koniarz na moim miejscu zachowałby się podobnie - opowiada Róża Morawska.
Mieszka w Warszawie. Jest prezesem Jeździeckiego Klubu Sportowego "Łoś" pod Warszawą. Przed laty sędziowała zawody jeździeckie. Z końmi związana jest od dziesięcioleci. - I z tego właśnie powodu mam kłopoty z kolanami. Stąd moja wizyta w inowrocławskim sanatorium - opowiada.
Poprosiła "Gazetę Pomorską" o interwencję w tej sprawie. Obawiała się bowiem, że to co zastała w niedzielę, jest praktyką w stadninie. Udaliśmy się tam wspólnie z Ireną Nowakowską, prezesem inowrocławskich Animalsów.
Właściciel przyznał, że w niedzielę bardzo mocno zawiódł się na swoim pracowniku, który z jakiś powodów nie podał koniom wody. - Zwolniłem go z pracy - usłyszeliśmy. Zapewnił nas, że niedzielna sytuacja była wyjątkowa, a konie są pod dobrą opiekę. Szefowa Animalsów dokładnie przyjrzała się zwierzętom. Nie miała zastrzeżeń co do stanu ich zdrowia.
***
Pani Róża jest jedyną osobą, która zgłaszała nam zastrzeżenia dotyczące tej stadniny. Warszawianka ma nadzieję, że opisana przez nas historia to incydent, który nigdy już się nie powtórzy. My również mamy nadzieję.