O podejrzanych podwyżkach w bydgoskich taksówkach pisaliśmy na początku lutego w artykule "Wzięli kurs na podwyżki". Ustaliliśmy wtedy, że trzy największe bydgoskie korporacje - "Zrzeszenie", "Mercedes" i "Łuczniczka" - w krótkim odstępie czasu zmieniły ceny za przewozy klientów. W każdej z nich stawki za "trzaśnięcie drzwiami" i każdy kolejny kilometr były takie same - odpowiednio: 7 i 2,2 zł.
Korporacje w zmowie cenowej?
Nasz materiał od razu stał się podstawą do wszczęcia postępowania przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jego prawnicy przesłuchali taksówkarzy, a szef jednej z korporacji przyznał nawet, że: "Taksówkarze spotykają się na zebraniach, na postojach i rozmawiają o podwyżkach cen. Propozycje zmian są różne, Zarząd podejmuje decyzję o wprowadzeniu danej podwyżki". Inny powiedział jeszcze: "Podwyższyliśmy na tą samą cenę, bo takie były propozycje naszych taksówkarzy. Taksówkarze Zrzeszenia rozmawiają z innymi taksówkarzami innych korporacji".
Na tej właśnie podstawie UOKiK uznał, że doszło do zmowy cenowej.
- W decyzji nakazaliśmy zaprzestanie praktyk, czyli powrót do cen sprzed podwyżki oraz nałożyliśmy kary finansowe - mówi nam Dorota Karczewska, szefowa bydgoskiej delegatury UOKiK.
Decyzja nie jest jednak ostateczna i korporacje mogą się od niej odwołać do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Bydgoscy taksówkarze zaprzeczają
- Oczywiście, że z tego skorzystamy, bo żadnej zmowy cenowej nie było, a każda korporacja podwyższała ceny według własnego uznania - twierdzi stanowczo Andrzej Pokrątka, prezes "Mercedesa". Dodaje też, że dlatego nie zamierza zmieniać oprotestowanych cen. - W ogóle ta decyzja jest niezrozumiała. Bo skoro wszyscy ustalaliśmy ceny jeden po drugim, to dlaczego ukarano "Łuczniczkę" skoro ona była pierwsza? - pyta Pokrątka.
Przeczytaj: Czy Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo nadużywa swojej pozycji na rynku? Sprawę bada UOKiK
Andrzej Lipińsk**i** z "Łuczniczki" odmówił nam komentarza, a z prezesem "Zrzeszenia" nie udało nam się skontaktować.
Do sprawy wrócimy.
