Fatalnej sytuacji nie da się nie zauważyć. Wystarczy przejść się krótkim fragmentem Świętojańskiej, Pomorskiej, Kwiatowej, czy Chodkiewicza. W 20 minut spaceru naliczymy przynajmniej dziesięć zamkniętych sklepów. Straszą pozabijane dyktami witryny, ale też zniszczone elewacje kamienic.
Dramatyczną sytuację potwierdzają oficjalne statystyki z wydziału spraw obywatelskich oraz strategii i rozwoju Urzędu Miasta. Od 1998 r. do 2011 r. liczba mieszkańców Śródmieścia spadła z 30.550 do 20.932.
- Miasto ma z tym ogromny problem. Mówimy o spadku liczby mieszkańców aż o jedną trzecią! - podkreśla Anna Rembowicz-Dziekciowska, szefowa Miejskiej Pracowni Urbanistycznej w Bydgoszczy. - To powoduje oczywiście mniejsze wpływy do budżetu, ale nie tylko. Chwieje się cała, wypracowywana latami struktura związana np. z rozmieszczeniem i działalnością szkół i przedszkoli. W konsekwencji zamykane są lokale i całe budynki, które popadają w ruinę - tłumaczy.
- Sprawa jest poważna i powinna być traktowana jako priorytetowa - przyznaje też dr Michał Beim z Instytutu Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej na poznańskim uniwersytecie. - Pół biedy, kiedy ci ludzie wyprowadzają się na inne bydgoskie osiedla. Ale tu mówimy o ucieczce ludności poza granice miasta, co jest już stratą trudną do powetowania.
- Jak w takim razie temu zaradzić? - pytamy.
- To nie tylko problem Bydgoszczy. Podobne tendencje widać w innych miastach. W Poznaniu na przykład spadek był mniejszy, bo 20-procentowy, ale już zaczęto wdrażać program "Tempo 30". Z założenia ma on ograniczyć prędkość samochodów i uatrakcyjnić centrum miasta dla pieszych i rowerzystów. Niestety, działania te są wprowadzane zbyt wolno. A potrzeba zdecydowania i przede wszystkim konsekwencji w działaniu - wyjaśnia naukowiec UAM w Poznaniu.
Jego zdaniem bydgoski problem, podobnie jak w innych miastach, wynika z pogarszającej się relacji między jakością a ceną życia. - O ile na ceny miasto nie ma wpływu, to ma duże pole do popisu przy poprawie jakości życia - stwierdza dr Beim.
Niestety, w Bydgoszczy problem wciąż wydaje się niezauważony. Poza MPU żadna inna jednostka w magistracie nie pracuje bowiem nad jego rozwiązaniem, nie mówiąc o kompleksowym planie działania.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Pomorskiej".
Czytaj e-wydanie »