Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bydgoszczanin: Niemcy bali się, że spalimy ich żywcem

Hanka Sowińska [email protected] 52 326 31 33
Henryk Majewicz jest jednym z ponad 40 tysięcy powstańców warszawskich, którzy 1 sierpnia 1944 r. poszli bić się o wolną stolicę i niepodległą Polskę
Henryk Majewicz jest jednym z ponad 40 tysięcy powstańców warszawskich, którzy 1 sierpnia 1944 r. poszli bić się o wolną stolicę i niepodległą Polskę Wojciech Wieszok
Dla niego i jego kolegów z batalionu "Kiliński" to była wielodniowa walka wręcz. Piętro po piętrze, pokój po pokoju. A mieli co zdobywać. Wielopiętrowy gmach Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, czyli PAST-ty przy ul. Zielnej, był drugim co do wielkości - po Prudentialu - budynkiem w Warszawie. - Niemcy bali się, że spalimy ich żywcem, więc się w końcu poddali - mówi Henryk Adam Majewicz, powstaniec warszawski, który w drugiej połowie lat dwutysięcznych znowu mieszkał w Bydgoszczy.

Syn ziemianina i hotelarza

Bracia Majewiczowie - Janusz i Henryk (po prawej)
Bracia Majewiczowie - Janusz i Henryk (po prawej) Fot. Ze zbiorów rodziny Majewiczów

Bracia Majewiczowie - Janusz i Henryk (po prawej)
(fot. Fot. Ze zbiorów rodziny Majewiczów)

Poznaniak z urodzenia, syn ziemianina z powiatu krotoszyńskiego, a od 1919 r. współwłaściciela bydgoskiego Hotelu "Pod Orłem", także "pana na majątku" w Janiszewie koło Pelplina (- Tata kupił tę posiadłość w 1935 roku).

Gdy wybuchła wojna, miał 14 lat. Ostatnie cztery lata spędził w Bydgoszczy; mieszkał u stryja przy Placu Wolności 5 . - Tu kończyłem 5 i 6 klasę szkoły powszechnej, potem poszedłem do Gimnazjum Klasycznego - wspomina.

Niemcy szukali Majewiczów. - Stryj znalazł schronienie w Warszawie, my natomiast nadal mieszkaliśmy w Janiszewie. Jego bydgoskie mieszkanie zostało opieczętowane. Przekonałem się o tym osobiście, gdy przyjechałem, by zabrać swoją ciepłą odzież. W urzędach nic nie udało mi się załatwić, pomógł mi kolega. Był Niemcem, ale porządnym człowiekiem.

W czasach okrutnych, pełnych pogardy dla Polaków i terroru, Majewiczowie mieli szczęście. Ostrzeżeni o tym, że Niemcy wysiedlają Polaków z Pomorza uprzedzili akcję okupanta. Trafili do Warszawy.

Straszny smród palących się ciał

Ulotka przypominająca o 63. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego - rok 2007
Ulotka przypominająca o 63. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego - rok 2007 Fot. Ulotka IPN

Ulotka przypominająca o 63. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego - rok 2007
(fot. Fot. Ulotka IPN)

Gdy wybuchło powstanie, starał się przedostać na Wolę do swojego oddziału. - Nie zostałem zawiadomiony o godzinie "W", bo kolega, który miał to zrobić, został zatrzymany. Wyczułem jednak, że coś się dzieje, bo w mieście panował wielki ruch, a na ulicach pojawiło się wielu młodych ludzi, którzy coś ukrywali pod płaszczami.

O piekle, które przeszły obie walczące strony zaświadcza znaleziony przez powstańców notatnik niemieckiego żołnierza Kurta Hellera (trafił do niewoli).

Pod datą 17 sierpnia napisał: "Polacy chcą nas pędzić z ogniem i z butelkami benzyny. Znowu kilku nerwy straciło i zrobili samobójstwo. Straszny smród od ciał, co są leżące na ulicy" (Norman Davies, Powstanie' 44, Kraków 2004) .

PAST-ę powstańcy zdobyli 20 sierpnia. - Wtedy ktoś pojawił się z aparatem, robili nam zdjęcia. Ale było to już po walce, więc się nie liczy. Fotografie jednak poszły w świat. Znalazłem je w książce zatytułowanej "Miasto nieujarzmione". W podpisie podano, że do szturmu ruszyły oddziały z miotaczami płomieni, ale to wielka lipa. To już było po walce - śmieje się pan Henryk.

Album przekazał do Muzeum Powstania Warszawskiego. Za udział w zdobyciu gmachu dostał awans na starszego sapera. Wtedy też został - na szczęście niegroźnie - poparzony. - Sanitariuszki spierały się, czym mam się posmarować bolącą twarz i ręce. Jedna polecała spirytus, druga tłuszcz.

Gdy powstańcy mieli przebijać się ze Starówki do Śródmieścia IV pluton saperki (oddział pana Henryka) atakował Niemców w Ogrodzie Saskim. Gdy w barykadzie stojącej naprzeciwko ulicy Kruczej utknął goliat (tankietka sterowana radiem naszpikowana trotylem) udało się go rozbroić. Powstańcy zrobili z niego miny przeciwczołgowe. Jedna wybuchła. Pan Henryk na zawsze stracił słuch w prawym uchu. - Wtedy mnie ogłuszyło, straciłem przytomność. Koledzy myśleli, że nie żyję.

Jedwab chronił przed wszami

Za swój największy powstańczy sukces uważa uratowanie domu przy ul. Siennej 41. - Uratowałem nie tylko nasz dom, ale również mieszkania dla 70 rodzin. Kamienica nie była atakowana bombami burzącymi tylko zapalającymi. Spadło na nią około 40 tego rodzaju pocisków. Wszystkie udało się ugasić - wspomina.

Po kapitulacji powstańcy byli traktowani jak jeńcy. Nie wszyscy jednak od razu opuścili miasto. - Niemcy uznali, że jakaś grupa polskich żołnierzy musi w mieście pozostać, dopóki nie wyjdą cywile. Powstanie już było słynne na cały świat, a oni obawiali się, że będą posądzeni o wymordowanie mieszkańców. Na obszar, który zajmował oddziały SS nie miały wstępu. A z żołnierzami Wehrmachtu można się było dogadać.

Pan Henryk już wówczas mówił dobrze w języku Goethego. Z tego powodu został dowódcą placówki przy ul. Złotej. - Tam był sklep z tapetami. Można było trochę tapet pognieść i ułożyć się do spania - wspomina.

Dowiedział się, że niedaleko jest magazyn z odzieżą. Towarem był również zainteresowany Niemiec. Poradził, aby przed pójściem do obozu zaopatrzyć się w jedwabną bieliznę, bo chroni przed wszami. Wiedział co mówi, bo był jeńcem podczas pierwszej wojny.

Leokadia i Henryk Majewiczowie
(fot. Fot. Z zbiorów rodziny Majewiczów)

Pytany dziś, dlaczego władze Polskiego Państwa Podziemnego zdecydowały o tym, ze powstanie jednak będzie, mówi: - Przecież wiedzieliśmy, co Sowieci zrobili w Wilnie i we Lwowie.

Wraz z grupą powstańców opuścił Warszawę 9 październik. Piechotą dotarli do obozu w Ożarowie (- Wcześniej rozdałem kolegom po 2 kilogramy cukru w kostkach. Ten cukier uratował mi życie. Miałem dyfteryt, jedząc kostka po kostce wyleczyłem się bez lekarstw.). Cztery dni i noce spędzili w opustoszałej fabryce. Z Ożarowa pociągiem zawieziono ich do Mulberg w Saksonii. Znaleźli się w stalagu IV B. Z 29 ludzi z jego plutonu w obozie znalazło się 5 osób.

- To był bardzo duży obóz, wówczas przebywało w nim 22 tysiące żołnierzy. Na jego czele stał oficer w randze pułkownika. Od niego usłyszeliśmy, róbcie co chcecie, bylibyście nie uciekali.

Obóz wyzwolili Rosjanie, ale pana Henryka już w nim nie było. - To dzięki pułkownikowi. On to wymyślił, że wyjdziemy z obozu z legalnymi papierami pod dowództwem wachmanów. Z 920 Polaków 840 poszło na Zachód. Znaleźli się w obozie w Grimy, stamtąd trafili do Northeim koło Hanoweru, w angielskiej strefie okupacyjnej.

Wkrótce pan Henryk znalazł się w II Korpusie Polskim, a w 1946 r. trafił do Wielkiej Brytanii.
W 1950 r. poznał Leokadię Teresę Kosińską. Życiorys pani Leokadii to gotowy scenariusz wielkiej filmowej epopei. Pochodzi z Podola. Z Jabłonowa. Wraz a rodzicami i czworgiem rodzeństwa została wywieziona już w lutym 1940 na Syberię.

Rok 1956. W rodzinie Majewiczów wielkie święto. Do Millom przyjechał Stefan Majewicz, ojciec pana Henryka. - Dostał paszport mówiąc, że jedzie przekonać syna, by wrócił do kraju.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska