Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bydgoszczanka w Irlandii: nie sprząta, nie buduje. Robi teatr. Dla Irlandczyków i Polaków

Jolanta Zielazna [email protected]
Anna Wolf. Teatr był z nią od V Liceum Ogólnokształcącego w Bydgoszczy. Teraz ona jest z nim w Dublinie.
Anna Wolf. Teatr był z nią od V Liceum Ogólnokształcącego w Bydgoszczy. Teraz ona jest z nim w Dublinie. Beata Baryłka
Polskim teatrem w Dublinie opowiada Irlandczykom o Polakach. Próbuje zmienić stereotypy, w które nas tam ubierają. Anna Wolf, bydgoszczanka.

Na wystawienie sztuki sama musi znaleźć fundusze. Bo to teatr bez stałej siedziby i stałego zespołu. Niekomercyjna grupa Teatr Polski Irlandia zaczęła działać w 2010 roku.

***

Z pomysłem utworzenia polskiego teatru w Dublinie nosiła się Irlandka, Helen McNulty, animatorka kultury. Ona i Anna Wolf aplikowały o tę samą pracę w dublińskim Focus Theatre. Helen ją dostała, ale Annie dyrekcja zaproponowała staż. Irlandka miała być jej szefową.

No i Helen zaczęła o polskim teatrze. Mówiła, że ma dużo znajomych Polaków w Dublinie i myślała, by stworzyć teatr polsko-irlandzki, który by funkcjonował na zasadzie współpracy między Polakami a Irlandczykami, był miejscem wymiany poglądów, myślenia. Taka polsko-irlandzka platforma.
Anna podchwyciła temat.

***

Skąd bydgoszczanka wzięła się w Dublinie? Jak wielu, zaczęła od wakacyjnych wyjazdów do pracy, by zarobić pieniądze.
Anna Wolf ukończyła V LO w Bydgoszczy. Miłością do teatru, jak to często bywa, zaraziła ją polonistka, Lucyna Gozdek. - Ze starszą klasą chodziłam do teatru. Pani Gozdek zaproponowała, bym poszła na olimpiadę teatrologiczną - wspomina Anna. - Poszłam. I od tamtego czasu teatr jest ze mną.
Później była teatrologia na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu... - A potem trafiłam tutaj i robię teatr - mówi. Tutaj, czyli do Dublina.

W Irlandii najpierw zarabiała na wyjazd na największy międzynarodowy festiwal, który co roku w sierpniu odbywa się w Edynburgu. Potem zainteresowała się irlandzkim teatrem, o którym w końcu napisała pracę magisterską na UAM.
Po obronie (2007 r.) pojechała do Dublina. - Chciałam tu spróbować innego życia - nie ukrywa. - Pracowałam w Polsce, było bardzo ciężko. Ale chciałam też rozwinąć się teatralnie.

Zobacz: Zachem Interwencja w teatrze. Raz jeszcze!

Gdy Helen McNulty rzuciła pomysł polskiego teatru, Anna zaczęła szukać polskich aktorów. Znalazła Kasię Lech i we dwie tworzyły jego założenia. Był rok 2008, gdy powstał Polish Theatre Ireland - Teatr Polski Irlandia. To znaczy najpierw powstała nazwa. Zadebiutowali w 2010.
Skąd wiedziały, że Polacy chętnie przyjdą do polskiego teatru? Pewności nie było. Były tylko głosy znajomych Helen, że chcieliby zobaczyć spektakle po polsku. - Ale nasz teatr był skierowany także do widzów irlandzkich, od początku zakładałyśmy mieszanie polskich i irlandzkich wątków - wyjaśnia Anna.
Spektakle - podwójne: i po polsku, i po angielsku. Sztuki polskich autorów, reżyserowane przez Irlandczyków.

***

Polish Theatre Ireland zadebiutował we wrześniu 2010 roku "Zapachem czekolady" Radosława Paczochy. Autor przyleciał na polski spektakl i brał udział w dyskusji. Główną rolę Miszy w obu wersjach grał irlandzki aktor John Currivan. Dodajmy, że w Polsce sztukę tę wystawiał warszawski Teatr Dramatyczny.
Sztuka wyjątkowo trafiła i do polskiej, i do irlandzkiej widowni. Ale dyskusje po spektaklu pokazały, że każda nacja na co innego zwróciła uwagę, każda odebrała ją po swojemu.

"Zapach czekolady" to historia rodziny, w której matka zostawia męża i dzieci i emigruje do Stanów, by zarobić na utrzymanie. Niepełnosprawnemu Miszy mama kojarzy się wyłącznie z zapachem czekolady, którą mu przysyła.

Irlandczycy w "Zapachu czekolady" zobaczyli siebie. Bo jak my na Wyspy czy do Niemiec, tak Irlandczycy emigrują do Kanady czy Australii.
- Mnóstwo Irlandczyków emigruje, mnóstwo - podkreśla Anna. - Irlandczycy zobaczyli eurosieroctwo, które tam jest bardzo nośnym tematem. Oni tak samo kontaktują się z rodzinami przez Skype'a, oglądają zdjęcia na Facebooku.

Wydawać by się mogło, że Polaków sztuka także powinna skłonić do refleksji nad rodzinami rozbitymi przez emigrację. Tymczasem oni dziękowali za to, że mogą zobaczyć sztukę po polsku. Problem społeczny był na drugim miejscu. Ale...
- Po spektaklu podeszła do mnie kobieta i powiedziała, że w Irlandii jest 15 lat. Choć postać matki w tej sztuce nie występuje, w matce zobaczyła siebie. Bo zostawiła w Polsce rodzinę i na nią tu zarabia. Wyszła ze łzami w oczach i dziękowała nam za spektakl - opowiada bydgoszczanka.

***

Jest dla kogo robić polski teatr? W Irlandii legalnie przebywa 120 tys. Polaków. To największa mniejszość na Zielonej Wyspie. Część to stara emigracja, sprzed kilkudziesięciu lat, pozostali przyjechali zwykle po 2004 roku.

Obie grupy zasadniczo różnią się między sobą. Według oficjalnych danych wyszukanych przez Wolf połowa nowej Polonii jest w wieku 26-34 lata. - To pokolenie 30-latków, którzy zostali wychowani w czasie transformacji między dwoma systemami. Ja też jestem jego przedstawicielem - mówi. - Czuję się zawiedziona tym, co nam obiecywano, a co nie do końca zostało spełnione tak, jak byśmy oczekiwali. Dlatego gdzie indziej szukamy miejsca na ziemi. Może kiedyś wrócimy, nie wiem.

Jaka jest Polonia? Różna.

- Na przykładzie ludzi, których znam, wiem, że jesteśmy dumni, że jesteśmy Polakami. W naszym teatrze upowszechniamy polską dramaturgię. W listopadzie odbywa się festiwal polskich filmów. Fabularnych, animowanych, krótkometrażowych. Też tworzą go ludzie stąd. Ale staramy się nie tworzyć zamkniętej grupy, otwieramy się na Irlandczyków. Chcemy włączyć ich w swoje życie i staramy się być w ich życie włączeni.
Słowo "Polski" w nazwie teatru nie jest przypadkowe.
Ale nie wszyscy w równym stopniu chcą się integrować.
Wróćmy do teatru. "Zapach czekolady" był grany w sumie dwa tygodnie. To dobry wynik, jak na teatr projektowy.

Czytaj też: "Skąpiec" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. To spektakl tylko dla pełnoletnich widzów [zdjęcia]

Bo Teatr Polski Irlandia nie ma własnej siedziby, stałego zespołu, budżetu. Sztuki wystawia się na zasadzie projektu. Trzeba znaleźć fundusze, wynająć salę, zatrudnić reżysera, cały zespół techniczny, aktorów. Sztuki "żyją" więc 2-3 tygodnie. Potem zbiera się fundusze i ekipę na następną produkcję.
A przecież na jednym spektaklu się nie skończyło. Następny był zupełnie inny - powstał na podstawie poezji Czesława Miłosza, napisanej przez niego podczas pobytu i wykładów w Berkley.
I jeśli już trzymać się wątku repertuarowego, to trzeba wymienić ubiegłoroczną "Fazę delta" (również Radosława Paczochy), tegoroczne "Ciała obce" Julii Holewińskiej. W Polsce ten spektakl przygotował Teatr Wybrzeże. Na tę sztukę dostali wsparcie z polskiej ambasady, a wystawiali w największym dublińskim centrum teatralnym Project Arts Centre.

- To był zdecydowanie nasz największy sukces i medialny, i artystyczny - Wolf nie ukrywa radości.
Sztuka zainspirowana jest prawdziwą historią działacza "Solidarności", który zmienił płeć. Spektakl wywołał wiele dyskusji i kontrowersji, odbył się z udziałem głównego bohatera.
A ponieważ w "Ciałach obcych" współczesność przeplata się z historią, irlandzka widownia dostała jeszcze sporą dawkę wiedzy o latach 80. w Polsce, o tym, jak Polacy budowali kapitalizm, jak odnajdują się w nowej rzeczywistości. Transformacja płciowa to poniekąd metafora zmian w Polsce.
We wrześniu był już kolejny spektakl, "Rewolucja balonowa", również Julii Holewińskiej.
Helen McNulty była producentem "Zapachu czekolady" i spektaklu o Miłoszu, a później zajęła się malarstwem. Rolę producenta wzięła na siebie Anna Wolf. Ona też jest dyrektorem Teatru Polskiego Irlandia.

- Zrobienie projektu bez żadnych funduszy jest bardzo trudne - nie ukrywa Anna - Większość z nas zajmuje się tym wolontariacko. Mamy swoje zawodowe obowiązki, zarabiamy na życie. Nie możemy całego czasu poświęcać teatrowi. Wszystko dzieje się "pomiędzy".
Jak więc zdobywają środki?
W finansowaniu spektakli, które do tej pory przygotowali, wspierała ich polska ambasada. Ale to tylko część potrzebnych pieniędzy.

Do "Ciał obcych" prowadzili crowdfunding, czyli zbiórkę w internecie. Poza tym organizują fundraising, czyli przygotowuję imprezę połączoną ze zbiórką. Irlandzkiego ministerstwa kultury do tej pory nie udało się im przekonać, by przyznało grant.

- Wszystko, co uda się zgromadzić, idzie na koszty produkcji, czyli scenografię, kostiumy, światła itd. - wylicza producentka. - Jest mnóstwo rzeczy, za które trzeba zapłacić.
- To nie jest teatr amatorski - podkreśla. - Przy spektaklach pracuje cały zespół ludzi, którzy mają doświadczenie, są profesjonalistami w swoich dziedzinach. Najczęściej na przygotowanie spektaklu przeznaczają wolny czas.
Na każdy spektakl trzeba szukać miejsca.

***

Czy to, że Anna jest Polką, przeszkadza czy pomaga w tworzeniu teatru? - Dobre pytanie. Osobiście pod swoim adresem, z przejawami dyskryminacji się nie spotkałam. Czasem tylko wydaje mi się, że jest mniejsza doza zaufania w przyznawaniu funduszy dla naszego teatru.
Bo obraz Polaka, który funkcjonuje w irlandzkim społeczeństwie i mediach, zdaniem Anny, jest bardzo uproszczony. - Jeśli Polak, to albo sprząta, albo pracuje na budowie - mówi. - Owszem są tacy, ale znam dużo ludzi, którzy pracują w bankach, korporacjach, w Yahoo, Googlu.

Polskie aktorki obsadzana są głównie w roli sprzątaczek albo prostytutek.
- Takie jest wyobrażenie, czym w Irlandii zajmują się Polacy. Oczywiście, jest też mnóstwo ludzi, którzy w hotelach sprzątają, pracują na budowach, ale to wszystko nie jest tak proste, jak to opisują media. Nie jest tak jednostronne i zawsze boli, gdy tak jesteśmy przedstawiani - gdy Anna to mówi, w jej głosie słychać rozżalenie.

- Na pewno jesteśmy grupą, która zmienia krajobraz społeczny Dublina. Wszędzie, gdzie się pójdzie, są Polacy. Pracują w sklepach, biurach, recepcjach itd. Jesteśmy widoczni.
Anna przyznaje, że wrasta w irlandzkie środowisko, ale nie odcina się od polskich korzeni.
Najnowszy projekt to będzie sztuka, napisana przez Annę Wolf wspólnie z irlandzkim dramaturgiem. Na razie zbierają materiał, bo pomysł jest taki, napisać z dwóch perspektyw. Ma być o Irlandczykach, o Polakach, o dublińczykach.

A czy jest gdzieś tam miejsce choćby na maleńką wzmiankę o Bydgoszczy? Czy to już nie ma znaczenia? Anna się śmieje. - Jeśli będę pisała sztukę, to Bydgoszcz gdzieś zaistnieje. Jestem przecież rodowitą bydgoszczanką.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska