We wtorek Mariusz Bogdański ze Świecia jechał do pracy w Nowem autobusem PKS. Wybiła godzina 10, gdy wjechali do Bzowa w gminie Warlubie (na drodze krajowej Świecie - Gdańsk). Wtem autobus zaczął niebezpiecznie zjeżdżać w prawo. - Uderzył w barierkę. Gdy się od niej odbił, spojrzałem na kierowcę, bo siedziałem z przodu, tuż obok niego. Wisiał nieprzytomny nad kierownicą. Zamarłem, bo jechaliśmy wprost na ciężarówkę - opowiada pan Mariusz.
Był w autobusie sam. - Podbiegłem do kierowcy i zacząłem kopać go w nogę, którą trzymał na pedale gazu. Nie wiem, jak mi się udało zatrzymać ten autobus, jestem tak roztrzęsiony, że nie pamiętam dokładnie - relacjonuje.
Szybko wezwał pogotowie, które z podejrzeniem zawału serca zabrało 58-letniego kierowcę do szpitala. Alarm dotarł też na policję. - Pewnie komendant naszej jednostki będzie chciał nagrodzić pana Bogdańskiego za to, że zachował zimną krew i zapobiegł katastrofie - mówi Maciej Rakowicz, rzecznik policji w Świeciu. - Nie ma on uprawnień do kierowania autobusem, ale oczywiście nie będzie za to ukarany, bo okoliczności były wyjątkowe
Włodzimierz Oborski, kierownik PKS w Świeciu: - Gdy dowiedziałem się o sprawie, szybko wysłałem kierowcę, żeby dokończył kurs do Nowego. Powiedział, że autobus jest lekko uszkodzony. Na szczęście, nie doszło do tragedii.
Bohater też nie kryje radości, z wrażenia nie spał całą noc. - Wygrałem ze śmiercią - mówi.