Zrobił to po publikacji "Tygodnika Powszechnego", który dotarł do szczegółów wstrząsającej historii z połowy lat 80. Według gazety Stachowicz przesłuchując opozycjonistów, doprowadzał do ich załamania nerwowego, a nawet samobójstw.
Przewodniczący komisji Andrzej Czuma powiedział, że rezygnacja Stachowicza ma wpłynąć w formie pisemnej do komisji w środę. - Moim zdaniem dobrze się stało, że pan Stachowicz zrezygnował - dodał poseł Platformy Obywatelskiej.
Ekspert Widackiego
Stachowicz został powołany na eksperta na wniosek Jana Widackiego z Partii Demokratycznej. Już sam wybór emerytowanego pułkownika SB, UOP i ABW na eksperta sejmowej komisji do spraw nacisków na służby specjalne okazał się szokiem - przede wszystkim dla części opozycjonistów z lat 80.
Przesłuchanie "terrorystów"
Tymczasem, według "Tygodnika Powszechnego", okazuje się, że Jerzy Stachowicz był wyjątkowo "sprawnym" funkcjonariuszem bezpieki.
To on w roku 1986 rozbił w Krakowie grupę "terrorystów". Tak nazywano działaczy radykalnej opozycji, którzy planowali rozproszenie pochodu pierwszomajowego. Chcieli zdetonować na Rynku kilka granatów łzawiących. Dokładnie takich, jakich milicja używała, aby stłumić opozycyjne demonstracje.
"Zaangażowanie" Stachowicza przyniosło skutek - po śledztwie troje studentów podjęło leczenie psychiatryczne.
W innym śledztwie Stachowicz urządził podejrzanym, jak zeznał jeden z nich,
Michał Olszewski z "Tygodnika Powszechnego"klasyczne "pranie mózgu". Sprawa toczyła się w grudniu 1985. SB wraz z milicją prowadziły w Krakowie zakrojone na szeroką skalę śledztwo: chodziło o przecięcie 30 pasków klinowych w stojących w zajezdni autobusach MPK. Przesłuchiwanym przez dzisiejszego eksperta komisji śledczej podejrzanym ograniczano sen do minimum, przesłuchiwano po kilkanaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. Jednemu z nich zakazano kontaktów z ciężarną żoną.
Śmierć ucieczką od więzienia
Organizator akcji został skazany na 5 lat więzienia, drugi z przesłuchiwanych przez Stachowicza na 1,5 roku. Tego ostatniego w więzieniu prześladowano i bito, co doprowadziło go do ciężkiej choroby nerwowej. Z uwagi na nią otrzymał przerwę w wyroku. Wezwano go jednak ponownie do odbycia kary - chciał tego uniknąć za wszelką cenę. W lutym 1989 r. popełnił samobójstwo.
"Tygodnik Powszechny" opisuje ciąg zdarzeń, które doprowadziły do tragicznego finału, a w których dzisiejszy ekspert sejmowej komisji odegrał znaczącą rolę. Autorzy artykuły zastanawiają się, czy taka osoba powinna zajmować się kwestią domniemanych nacisków na służby specjalne w III RP.
Wojna o Stachowicza
Stachowicz nie spodobał się powołanym przez PiS członkom komisji ds. nacisków, Arkadiuszowi Mularczykowi i Jackowi Kurskiemu, którzy chcieli odwołania go z funkcji eksperta. Inni członkowie komisji nie przychylili się do tego wniosku.
Mularczyk, powołując się na media, które ujawniły, że płk Stachowicz brał "czynny udział" w aresztowaniu działaczy opozycji w PRL, uznał, że Stachowicz "wspierał system totalitarny" i nie jest godzien zaufania.
Jacek Kurski (PiS) pytał też Widackiego, który Stachowicza rekomendował na eksperta komisji, czy Widacki - jako wiceszef MSW - "miał udział w weryfikowaniu" Stachowicza. Widacki na początku lat 90. był wiceministrem spraw wewnętrznych i nadzorował proces weryfikacji byłych funkcjonariuszy SB do UOP. Współtworzył też ustawy policyjne.
Widacki: esbeka weryfikował Wassermann
Poseł PD odpowiedział Kurskiemu i Mularczykowi, że nie miał udziału w weryfikacji Stachowicza, bo był on weryfikowany w Krakowie, więc - mówił Widacki - weryfikował go Zbigniew Wassermann, który był członkiem krakowskiej komisji weryfikacyjnej.
W wydanym oświadczeniu Wassermann oświadczył, że jako "szeregowy członek komisji weryfikującej funkcjonariuszy SB" starał się, "by jak najwięcej z nich nie dopuścić do służby w Urzędzie Ochrony Państwa".
Dodatkowo za "perfidne nadużycie" uznał "uwiarygadnianie" jego nazwiskiem osoby Stachowicza.