Ta okolica pod Tucholą była znana Michaelowi - Tobias B. wyznał wczoraj na sali Sądu Okręgowego w Bydgoszczy. Każde jego słowo musiało być tłumaczone na język polski, bo oskarżony mówi tylko po niemiecku.
Na poprzedniej rozprawie B. zeznał, że wraz z kolegami Michaelem N. (Niemcem pochodzenia polskiego) oraz Patrykiem R. zamierzali „porozmawiać” z ich wspólnikiem Dariuszem S. Historia zakończyła się zamordowaniem latem ubiegłego roku S. i zakopaniem jego zwłok w lesie niedaleko Cekcyna w nadleśnictwie Gołąbek. S. został wcześniej uprowadzony z Niemiec (mieszkał w Bremie) i odurzony tabletkami psychotropowymi.
>> Najświeższe informacje z regionu, zdjęcia, wideo tylko na www.pomorska.pl <<
- Chce pan powiedzieć, że aby móc porozmawiać w lesie z człowiekiem, trzeba było jechać aż 300 kilometrów od polskiej granicy? - pytał sędzia Tomasz Pietrzak. - Czym różnią się lasy przy granicy niemieckiej od tych pod Tucholą?
- Niczym - odpowiedział Tobias B. - Zatem, dlaczego jechaliście tak daleko, by porozmawiać z Dariuszem? - dopytywał sędzia.
- Michael znał tę okolicę.
- By porozmawiać z kimkolwiek, trzeba znać miejsce, w którym ma odbyć się spotkanie? - padło pytanie sędziego Pietrzaka.
- Nie pytałem, dlaczego jechaliśmy tak daleko. Okolica była znana Michaelowi, samo miejsce w lesie - już przypadkowe.
Trzej oskarżeni znali się od kilku lat. Wspólnie z Dariuszem S. (miał dwa obywatelstwa, polskie i niemieckie), byłym zegarmistrzem żyjącym z renty wypracowanej za Odrą, wspólnie dokonywali wyłudzeń z ubezpieczalni. Celowali w odszkodowania komunikacyjne; ustawiali stłuczki, fingowali wypadki. Najczęściej wyłudzeń dokonywali w Polsce, między innymi pod Bydgoszczą oraz w rodzinnych okolicach Michaela N. pod Tucholą.
Pomysłodawcą tych wyłudzeń był zawsze Dariusz S. Z czasem pozostała trójka zaczęła mieć go dość, bo - jak podkreślał już wcześniej w procesie 33-letni Michael N. - „stawał się natarczywy”. Przyjaciele zdawali sobie sprawę, że po piętach zaczyna im deptać niemiecka i polska policja; nie chcieli już uczestniczyć w przestępstwach.
W 2015 roku podczas jednego ze spotkań w Berlinie, w restauracji Burger King wpadli na pomysł, by się pozbyć Dariusza S.
- Spotkania, na których opracowaliśmy plan, co zrobić z Darkiem, były trzy, może cztery - wczoraj wyjaśniał Tobias B.
- Byłem przekonany, że chodzi tylko o to, by spuścić łomot Darkowi. Mieliśmy go zastraszyć - tłumaczył Niemiec.
Plan zakładał również podsunięcie Dariuszowi S. oświadczenia, na którym miał się podpisać. W treści było zapewnienie, że nie będzie się już więcej czepiał przyjaciół. W czerwcu 2015 roku S. został zwabiony do Polski. Jechał samochodem razem z Patrykiem R.
Jeszcze przed wyjazdem z Niemiec podano mu w napoju lek psychotropowy (taki, jaki stosował ojciec N.), po którym Dariusz S. usnął. Obudził się dopiero w lesie pod Tucholą. Na miejscu byli już też Tobias B. i Michael N. (jechali innym samochodem).
Plan się zmienił. Nie było żadnych rozmów. S. został brutalnie pobity, był duszony aż do skutku, czyli do śmierci, a następnie został wrzucony do dołu wcześniej wykopanego w ziemi. Na zwłoki wysypano też wiadro larw much owocówek, które oskarżeni kupili przedtem w sklepie wędkarskim.
Żaden z do tej pory przesłuchanych oskarżonych nie przyznaje się do wymyślenia planu zbrodni. Wszystkim trzem mężczyznom grozi nawet 20 lat więzienia albo dożywocie.