PKS nie tylko powiadomił o sytuacji związanej z transportem zbiorowym Regionalną Izbę Obrachunkową i urząd wojewódzki, także departament transportu w tymże ministerstwie. Protestem przewoźnika ma się zająć komisja sejmowa.
O co chodzi? Nadal o bulwersujący spór o to, czy gmina Chojnice miała prawo zlekceważyć drugiego przewoźnika, nie rozpisać przetargu na usługi przewozowe i podpisać umowę z miastem, pomijając zupełnie PKS. Zdaniem prezesa PKS, Stanisława Kosidowskiego to rozbój w biały dzień.
- Musiałem zareagować - mówi. - Gdybym tego nie zrobił, można byłoby mi zarzucić, że działam na szkodę spółki.
Czytaj też: PKS nie chce obsługiwać gminy Chojnice
Kosidowski zarzuca gminie Chojnice, że zastosowała monopolistyczne praktyki i że naruszyła ustawę o finansach publicznych, bo tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego dofinansowuje MZK kwotą 888 tys. zł.
Jednocześnie prezes PKS jest bardzo zdziwiony nerwową reakcją wójta Zbigniewa Szczepańskiego na to, że PKS wystąpił o zmianę zezwolenia na kursy po powiecie.
- Przecież zgadzając się na kontrakt 300 tysięcy wozokilmetrów z MZK, nie wziął w ogóle pod uwagę naszych kursów - tłumaczy. - Z nami niczego nie negocjował. A więc wniosek z tego jest jeden - my nie jesteśmy dla wójta partnerem do interesu. Skoro tak, to dlaczego w ogóle interesuje go to, co my robimy? Ja bym się na jego miejscu nie przejmował, skoro miałbym podpisane porozumienie z MZK...
Chyba że to porozumienie nie zabezpiecza wszystkich potrzeb gminy.
Kosidowski podkreśla, że miał prawo wystąpić o zmianę zezwolenia do starostwa, bo on też dokonuje ciągłych analiz i nie może sobie pozwolić na dopłacanie do kursów. W ubiegłym roku było cięcie, w tym roku szykuje się kolejna modyfikacja linii.
Jeśli starosta nie wyda zgody na zmianę zezwolenia, wówczas nastąpi rezygnacja z całych kursów. A to wymaga jedynie zgłoszenia.