Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cieszyć się życiem

Rozmawiał Roman Laudański
Katarzyna Gulczyńska: - Marzę, żeby w Alpach spotykali się ludzie zjednoczeni w walce z rakiem.
Katarzyna Gulczyńska: - Marzę, żeby w Alpach spotykali się ludzie zjednoczeni w walce z rakiem. Paweł Skraba
Rozmowa z Katarzyną Gulczyńską prezeską Fundacji "Pokonaj Raka"

- Matka samotnie wychowująca dwóch synów z błyskiem w oku, gdy opowiada o swojej pasji...

- ... chłopcy to tylko atut i potrójna siła. Najpiękniejszym etapem życia kobiety jest urodzenie dzieci. I wskazanie im właściwej drogi. Moją pasją i misją życiową jest pokazanie osobom chorym, że rak nie jest wyrokiem, a szansą na rozpoczęcie nowego życia.

- No i pokazuje pani. Jak zaczęła się ta historia?

- W 2005 roku zmarł Ojciec Święty. Byłam na pogrzebie w Rzymie ze znajomymi siostrami nazaretankami. Pomogły mi zrozumieć. Siostry pokazały mi, jak pogodzić się z tym w sposób radosny, cieszyć się z tego. Wtedy przy papieżu klęczał cały świat, a dziś, gdzieś się pogubiliśmy...

- W Rzymie było również pierwsze postanowienie...

- ...że co roku odwiedzę jakieś sanktuarium. Pojechałam do Fatimy, Santiago de Compos - tella. Chłopcy w domu radzili sobie beze mnie doskonale. Kiedy w 2007 roku leciałam z Santiago de Compostella nad Alpami, nie miałam świadomości, że dwa miesiące później wejdę na Mont Blanc (4810 m n.p.m.)! Zamarzyłam o Karkonoszach, zadzwoniłam do znajomego alpinisty, żeby polecił mi kogoś, z kim mogłabym pochodzić po tych górach. A on do mnie, że on 20 lat chodzi w Himalaje i Karkonoszami mam mu głowy nie zawracać. Mogę iść z nim na Mont Blanc.

- I "mała blondynka" ruszyła.

- Weszliśmy bez problemów, ale pomysł schodzenia trudniejszą drogę nie był dobry. Załamała się pogoda, nadłożyliśmy drogi. Tragedia. Faceci są silniejsi fizycznie, ale kobiety psychicznie. Kolega się załamał i zaczął dyktować testament. Wezwaliśmy pomoc. Helikopter nadlatywał trzykrotnie, ale nie mógł lądować, bo było to zbyt niebezpieczne dla załogi. W nocy doszli do nas ratownicy i sprowadzili w bezpieczne miejsce.

- Nie było to zbyt rozsądne.

- Cały czas chciałam tylko zobaczyć jeszcze synów. Kiedy byliśmy już bezpieczni, zadzwoniłam do bliskich, że z nami już dobrze, ale jakoś wiadomość o tym nikogo nie ucieszyła. Bo wszyscy byli przerażeni tym, co dzieje się z moim holenderskim szwagrem Frankiem. Rak. Poddał się, nie chciał walczyć. Pomyślałam, że skoro przed chwilą udało mi się przeżyć taką wyprawę, to on musi walczyć.

- Bo góry są podobne do walki z chorobą?

- I w chorobie, i w górach jesteśmy sami. Pomimo przyjaciół, z którymi razem idziemy. Każdy walczy o własne życie. Obiecałam Frankowi, że wejdę na tyle szczytów z korony Ziemi, ile on dostanie chemii. Nawet sobie nie zdawałam sprawy z tego, o czym ja mówię!

- Siedem kontynentów i dziewięć szczytów przez 22 miesiące.

- I sześć chemii Franka. Zaczęłam to ogarniać, kiedy wejdę, na który szczyt. Organizowałam życie domowe, zawodowe i logistykę wyjazdów. Przypadkiem okazało się, że dzień mojego wejścia na Kilimandżaro był jednocześnie dniem pierwszej chemii Franka. On dostawał chemię co dwa tygodnie, a ja co dwa - trzy miesiące wchodziłam na kolejny szczyt. Kiedy wchodziłam na Acouncague (najwyższy szczyt Ameryki Południowej) wiedziałam, że Franek dostaje ostatnią chemię. Silny wiatr nie pozwolił zdobyć szczytu, a jego organizm - nie mógł przyjąć chemii. Tego samego dnia na dwóch końcach świata.

- Zadziwiający scenariusz.

- Pisany gdzieś na górze. Po powrocie dowiedziałam się, że Franek będzie miał jeszcze dwie chemie, a dla mnie było jasne, że wejdę na dwa kolejne dostępne w tym czasie szczyty: Górę Kościuszki i McKinley. Starałam się na każdej górze robić zdjęcie w koszulce: "Fransje trzymaj się, nie daj się, walcz!"

- Zmieniło to również panią?

- Zaczęłam się zastanawiać, co z tym dalej zrobić? Chodzimy w góry dla siebie, ja też, ale wspierałam również Franka. W kwietniu 2010 roku absolutnym guru dla mnie w sprawach rakowych był kolarz Lance Armstrong. Lekarze dawali mu trzy procent szans na zwycięstwo z chorobą. Wygrał! 7-krotnie zwyciężał w Tour de France. Stworzył swoją fundację. Piąty raz został tatą! Postanowiłam spiąć swój projekt tzw. różą życia. Przekazać to dalej. Skoro Armstrong będzie jechał po raz ostatni w wyścigu w Alpach, a ja zaczęłam od Alp, to w lipcu pojadę na Mont Blanc z ludźmi, którzy wygrali walkę z rakiem.

- Trafiło na dwóch facetów...

- Wojtek dowiedział się o chorobie w kwiecie wieku. Przystojny rajdowiec, tylko szaleć z dziewczynami po dyskotekach. Zaczęła boleć go głowa. Tomografia wykazała guz pnia mózgu. Otworzyli i zoperowali - wszystkiego musiał uczyć się od nowa. Lekarze powiedzieli mu, że nie ma szans. Spróbował z medycyną niekonwencjonalną. Nie poddał się. Skończył studia. Jest prezesem spółki, ojcem dwóch córeczek. Drugi chłopak też był po studiach i już miał pójść do pracy, kiedy okazało się, że ma raka jądra. Armstrong jechał w ostatnim wyścigu, my weszliśmy na szczyt z transparentem - podziękowaniem dla Lance za to, co robi dla ludzi na całym świecie. Na drugim banerze znalazły się słowa "Pokonaj raka". I proszę mi wierzyć, że jeszcze nie wiedziałam, iż po roku powołam Fundację "Pokonaj Raka".

- Marzy pani, żeby w Alpach spotykali się ludzie zjednoczeni w walce z rakiem.

- Poruszę niebo i ziemię, żeby doprowadzić do takich spotkań. W ubiegłym roku pojechaliśmy również w Alpy, ale - ze względu na warunki pogodowe - nie puściłam uczestników na szczyt. Chcę również pokazać ogrom problemu. To, że chorym tak trudno jest przyznawać się do choroby, to jest nasza wina. Bo to my ich odrzucamy, zwalniamy z pracy, odsuwamy. My, którzy chcemy być tylko piękni, bogaci i młodzi. Dlatego oni siedzą w domu!

- Zbieracie podpisy pod petycją do ONZ o większe finansowanie walki z rakiem.

- We wrześniu ubiegłego roku po raz drugi w swojej historii (pierwszy na okoliczność AIDS) spotykała się agenda zdrowia ONZ. Debatowali na temat raka. W ciągu dziesięciu lat zachorowalność na raka wzrośnie dwukrotnie. Z roku na rok jest tego więcej, szczególnie na Pomorzu. No i ludzkie reakcje! Znam takich, którzy myślą, że rakiem można zarazić się przez dotyk, podanie ręki! Trzeba to zmienić. Sami powinniśmy więcej się ruszać, zdrowo jeść i pozytywnie myśleć - także o chorych na raka! Trzeba uwierzyć, że dobro wraca i to podwójnie.

- Ostatnio była pani na Babiej Górze w towarzystwie trzynastu amazonek.

- Kiedy zaczynało się Euro 2012 - my "szczytowałyśmy" na Babiej Górze! Planujemy też wyprawę na masyw Mont Blanc. Jadą "szpiczaki", "chłoniaczki" i amazonki.

- I twierdzi pani, że nie zrobiła nic nadzwyczajnego?

- "Kiedy pomagamy innym - pomagamy sobie, ponieważ wszelkie dobro, które dajemy, zatacza koło i do nas wraca" - te słowa Flory Edwards są mi szczególnie bliskie. No i trzeba marzyć, bo dzięki marzeniom przechodzimy sami siebie. Raka można pokonać i wrócić do życia pełnego pasji i marzeń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska