https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Coś tu śmierdzi

DARIUSZ KNAPIK [email protected]
Pod Brześciem Kujawskim jest taka wielka góra śmieci, że od dawna nikt jej nie potrafi przeskoczyć. Z obchodzeniem przepisów jest łatwiej

Czy możliwe, by w IV Rzeczpospolitej, państwie prawa i sprawiedliwości, prosperowała znakomicie firma zajmująca się nielegalną przeróbką i utylizacją odpadów? Od ponad trzech lat wiedzą o niej służby ochrony środowiska, San-Epid, prokuratura, policja, urząd skarbowy i inne instytucje. Efektem ich zmasowanego ataku są jak do tej pory... dwa 500-złotowe mandaty.
Protektorem firmy jest włocławski poseł "Samoobrony" Lech Kuropatwiński. Uważa, że inicjatywy jej właściciela zasługują na... "wyróżnienie i szacunek", więc władze Brześcia nie powinny rzucać mu kłód pod nogi i utrudniać prowadzenie działalności gospodarczej.

Kogo boli głowa

Wiosną 2003 roku biurko burmistrza Brześcia Wojciecha Zawidzkiego zasypały skargi mieszkańców podmiejskiego osiedla Stary Brześć. Ludzie narzekali, że z dawnej bazy GS płyną na całą okolicę duszące opary, wywołujące zawroty głowy i wymioty. Tajemnicze emisje mają miejsce głównie nocą.
Bazę kupił włocławski biznesmen Jerzy Kozak. Wkrótce ciężarówki zaczęły tam zwozić dziesiątki ton odpadów. Sąsiedzi widzieli jedynie, że były cięte, mielone, sortowane. Co robiono wewnątrz magazynowych hal, o tym nie mieli pojęcia. Bazę chroni solidny parkan i szczelnie zamknięta brama. W 2002 roku Kozak zarejestrował we włocławskim ratuszu działalność gospodarczą. Zezwolenie dotyczyło jednak wyłącznie transportu, a nie przechowywania czy segregacji śmieci. Figurujący w ratuszu adres firmy to faktycznie mieszkanie w jednym z bloków na włocławskim osiedlu Zazamcze. Nigdzie nie ma nawet śladu tablicy z jej nazwą.
Kiedy do Zawidzkiego dotarły sygnały, że do bazy trafiają całe tony odpadów medycznych, zaalarmował policję i włocławską delegaturę Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. W maju WIOŚ z policją i San-Epid dokonał nalotu na bazę. W środku znaleziono 47 ton odpadów medycznych: strzykawek, zakrwawionej gazy, probówek itd. Zawidzki uznał, że ma problem z głowy, a los nielegalnej firmy został przypieczętowany. Wkrótce przekonał się, jak głęboko się mylił.

I ręce mu opadły

Włocławska delegatura WIOŚ ukarała Kozaka 500-złotowym mandatem, a cały bałagan kazała posprzątać burmistrzowi. Miał wydać decyzję administracyjną nakazującą właścicielowi firmy usunięcie odpadów i wyegzekwować jej wykonanie. Kozak odwoływał się i dopiero latem wywiózł groźne odpady gdzieś w sobie tylko wiadome miejsce. A wkrótce do bazy znów zaczęły zjeżdżać ciężarówki wyładowane śmieciami. Jakimi, tego już dokładnie nie sposób było ustalić, bo część ładunku zaraz znikała w magazynach. Na ogrodzeniu pojawiły się tablice: "Wstęp surowo wzbroniony", a teren patrolowały ostre psy.
Kozakowi nie spadł nawet włos z głowy. Jeszcze w maju burmistrz złożył w tej sprawie doniesienie do włocławskiej prokuratury, potem wysłał dwa kolejne pisma, ale nie było żadnej reakcji. WIOŚ umył ręce, twierdząc, że nic więcej nie może zrobić. Nikomu nie wpadło do głowy, by sprawdzić, np. kto zlecił biznesmenowi nielegalne upłynnienie medycznych odpadów i jakie były ich losy po wywiezieniu z Brześcia.
Tymczasem Kozak znalazł obrońców. Powiatowy San-Epid stwierdził w piśmie do WIOŚ, że "... gromadzenie odpadów medycznych nie spowodowało zanieczyszczenia środowiska, ponieważ przedmiotowe odpady gromadzone były w przewidzianych do tego typu odpadów opakowaniach (worki foliowe, pojemniki z tworzywa, kartony), umieszczone w zamkniętych skrzyniach samochodowych oraz w zamkniętej hali...". Zdaniem San-Epid sposób przechowywania odpadów medycznych, które leżały jeszcze w bazie, "nie stanowi obecnie zagrożenia dla zdrowia ludzi". Burmistrzowi opadły ręce.

Burmistrz ma dowody

Jesienią 2003 roku Kozak spokojnie wystąpił do starostwa włocławskiego o zezwolenie na "odzysk i zbieranie odpadów". Decyzja była odmowna, głównie ze względu na negatywną opinię wydaną przez burmistrza Brześcia. Biznesmen zaskarżył ją w samorządowym kolegium, które w lutym 2004 roku uchyliło orzeczenie ze względu na uchybienia formalne.
W maju 2004 roku Lech Kuropatwiński zażądał od burmistrza Zawidzkiego, by w ciągu 14 dni wytłumaczył mu się na piśmie, dlaczego utrudnia życie biznesmenowi, który chce prowadzić recykling odpadów. Ocenił to "jako przejaw lekkomyślności i niekompetencji burmistrza". Zawidzki odpisał, że poseł nie jest dla niego autorytetem w tej sprawie i wcale się nie przejmuje jego ocenami. Podkreślił, że plan zabudowy przestrzennej Starego Brześcia przewiduje właśnie w tym rejonie budownictwo jednorodzinne i dopuszcza jedynie tzw. nieuciążliwe usługi. Tymczasem gmina posiada pisemne dowody potwierdzające, że Kozak zamierza tu utylizować niebezpieczne dla zdrowia odpady.
- Ostatecznie starostwo zawiesiło postępowanie, do czasu aż pan Kozak dostarczy opinię, że planowana przez niego działalność jest zgodna z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Nigdy jej nie dostanie, bo plan wręcz wyklucza uciążliwe usługi - mówi Zawidzki.
Burmistrz podkreśla, że mieszkańcy gminy mają już odpadów powyżej uszu. Pod Brześciem funkcjonuje ogromne wysypisko, z zakładem segregacji i przeróbki odpadów obsługujące cały Włocławek. Jest osobne, gminne wysypisko prowadzące częściowy recykling, obok prywatna firma buduje zakład do przetwarzania foliowych odpadów. Pod Brześciem działa "Bakutil" przetwarzający odpady zwierzęce, a jego fetor potęguje ferma indyków, właśnie w Starym Brześciu. Zawidzki nie kryje, że gdyby się zgodził na jeszcze jedną tego rodzaju firmę, mieszkańcy wywieźliby go na taczkach.

Inspektor całuje klamkę

W brzeskim ratuszu dokumenty dotyczące sprawy Kozaka zajmują grube teczki. Burmistrz pisał już do ministra środowiska, wojewody i innych wysokich urzedników. Bez efektu. W ubiegłym roku wystąpił do prezydenta Włocławka o uchylenie Kozakowi zezwolenia na transport odpadów, bo łamie jego warunki. Szef miejskiego wydziału środowiska Ryszard Piotrowski odpisał mu, że skoro nielegalne wysypisko leży pod Brześciem, to sprawa należy do tamtejszych, a nie włocławskich władz.
Brześć zawiadomił też Państwową Inspekcję Pracy, że w firmie Kozaka ludzie pracują w warunkach urągających przepisom. Odpisano, że inspektor, który miał skontrolować firmę zastał zakład zamknięty na cztery spusty, a potem nie udało mu się skontaktować telefonicznie z właścicielem. Później prawnik Kozaka przesłał do PIP pismo, że w latach 2005-2006 firma jego klienta... nie zatrudniała żadnych pracowników. PIP nie pokusił się o sprawdzenie tych faktów i odstąpił od kontroli. Gdyby zawitał do okolicznych mieszkańców mógłby się bez trudu dowiedzieć, że kilka razy w tygodniu dowozi się tu pracowników, którzy segregują i przetwarzają odpady.
Jedynym rezultatem tych i wielu innych interwencji była druga kontrola WIOŚ. W lipcu minionego roku inspektorzy znaleźli w dawnej bazie blisko 40 ton śmieci, głównie z tworzyw sztucznych. Znów nałożyli 500-złotowy mandat, a usunięcie odpadów spadło na barki burmistrza. Po półrocznych procedurach i odwołaniach dopiero w styczniu br. uprawomocniła się decyzja burmistrza Brześcia nakazująca Kozakowi wywóz odpadów. Nie zrobił tego do dziś.
W ostateczności władze Brześcia mogą wywieźć śmieci na koszt włocławskiego biznesmena. Burmistrz boi się jednak, że po kilku dniach ciężarówki przywiozą na nielegalne składowisko nowe ładunki. Co więcej, gmina może nie mieć poważne kłopoty z odzyskaniem wyłożonych pieniędzy. Od stycznia 2005 roku Kozak nie płaci bowiem ratuszowi podatku od nieruchomości. W ubiegłym roku sprawę skierowano do komornika, ale okazało się, że inny wierzyciel już wcześniej zajął biznesmenowi konto.

Jadą, jadą ciężarówki

Tymczasem firma Kozaka pracuje na pełnych obrotach. Kiedy w minionym tygodniu oglądaliśmy zakład, za płotem stał rząd nierozładowanych ciężarówek wypełnionych śmieciami. Okoliczni mieszkańcy potwierdzają, że takie transporty wędrują tu nawet co kilka dni. Do rozmowy się jednak nie palą, bo chcą tu spokojnie mieszkać i nie trzeba im żadnych kłopotów.
Szef włocławskiej delegatury WIOŚ Anna Ciesielska przekonuje, że zrobiła wszystko na co jej pozwalają przepisy. Ostatnim krokiem było zawiadomienie Urzędu Marszałkowskiego, który może nałożyć na firmę podwyższone opłaty za nielegalne składowanie odpadów. Fakt faktem, że na razie Kozak nie wnosi żadnych, nawet tych normalnych opłat.
Pytam dyrektora Departamentu Ochrony Środowiska UM Edwarda Reszkowskiego o losy tej sprawy. Na razie trwa, ale kiedy się skończy, tego na razie nie wiadomo. A zawiadomienie z WIOŚ wysłano... w lipcu 2006 roku.
- Nie wiem, ale chyba mamy znacznie mniejszą niż ten pan siłę przebicia - kwituje burmistrz Zawidzki.
Nie zaprzeczam.

PS: Personalia biznesmena zostały zmienione.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska