https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cud pachnący liliami

AGnieszka Romanowicz [email protected]
Karolina Janowska z podbydgoskiego Żołędowa zachorowała, gdy miała 12 lat. Walczyła z białaczką trzy lata. Dziś ma 18 lat, uczy się w II klasie LO Ośrodka im. L.Braille'a w Bydgoszczy.
Karolina Janowska z podbydgoskiego Żołędowa zachorowała, gdy miała 12 lat. Walczyła z białaczką trzy lata. Dziś ma 18 lat, uczy się w II klasie LO Ośrodka im. L.Braille'a w Bydgoszczy. Fot. Andrzej bartniak
Nie miała widzieć, chodzić. Nie miała żyć. Przeżyła, by pomagać chorym. Garną się do niej i proszą, żeby wstawiła się u Ojca Pio. Skoro jej pomógł, może i im pomoże?

Białaczka. Wyrok czy wyróżnienie? Dziś Karolina mówi: - Do czegoś było to potrzebne Panu Bogu. Może tylko tak mógł uczynić mnie swym apostołem?

Czułam obecność Ojca Pio
Ojciec Pio pojawił się w życiu Karoliny w najgorszym momencie. - Gdy straciłam wzrok. Chemia zniszczyła nerwy odpowiadające za widzenie - wspomina dziewczyna. - Nie mogłam się z tym pogodzić, że będę niewidoma. Mama przeczytała mi na pocieszenie książkę o Ojcu Pio, który uzdrowił dziewczynkę bez źrenic. Wtedy powierzyłam mu swój los. Błagałam go o pomoc.

Kilka dni później w szpitalnej sali poczuła zapach fiołków i lilii. - W pobliżu nie było żadnych kwiatów. Mama sobie przypomniała, że tak Ojciec Pio daje ludziom znak. Czułam jego obecność.

Trzy dni Karolina żyła w ciemności. Nie chciała obchodzić Dnia Dziecka w szpitalu. Lalki też nie chciała, bo jak ją ubierze? Leżała i modliła się do Ojca Pio. Nagle zobaczyła zarys swojej dłoni, potem dostrzegła kształt postaci. - Do mojej sali zbiegli się lekarze, studenci. Nie słyszałam większej radości - wspomina. Z dnia na dzień wzrok się poprawiał. - W głębi duszy wiedziałyśmy z mamą, że to Bóg, za wstawiennictwem Ojca Pio, uzdrowił moje oczy.

Ból za bólem
Właśnie rozpoczęła ostatni blok chemioterapii, gdy zaczęły ją boleć plecy. Ciągle była na lekach przeciwbólowych, czasem traciła od nich przytomność. - Okazało się, że pękł mi kręgosłup. Potem, że będzie się zrastał bardzo długo, bo mam osteoporozę. Wkrótce nie mogłam się nawet ruszyć.

Do tego doszedł nowy, inny ból - grzybica w jelitach. - Ciągle wymiotowałam. Organizm miałam bardzo wycieńczony.

Jakby tego było mało, zaczęły ją boleć uda. Diagnoza - choroba Petersa, czyli martwica głowy kości udowej. Potem pojawiła się też w rękach. Lekarze załamywali ręce. Przyszedł dzień, że nie mogła już utrzymać głowy. - Uciekała na bok, jakby nie była moja. Nagle opuściły mnie wszystkie siły, nie mogłam się poruszyć. Krzyczałam tylko: Jezu, ratuj mnie! Ja nie chcę umrzeć!
Wyniki spadały, a zapach lilii się nasilał.

Jej droga
Ciągle ciężko jej o tym mówić. O Aurelce, przyjaciółce ze szpitalnej sali, która nie przeżyła... ani o 5-letnim Dawidku, którego śmierć w tydzień zabrała na jej oczach.
Wspomnienia swe zebrała w książkę pt. "Moja droga". Wydała też tomik wierszy. - Bóg dał mi w chorobie dar pisania - cieszy się. Swoje książki sprzedaje w regionie, a dochód z nich chce przeznaczyć na wycieczkę do San Giovanni Rotondo, gdzie uzdrawiał Ojciec Pio, znany wśród miejscowej ludności jako "świątobliwy ojczulek''. - Chcę podziękować mojemu ojczulkowi - zwierza się Karolina.

Do powierzenia mu losu zachęca swoich czytelników. Spotyka się z nimi w Bydgoszczy, Koronowie, Świeciu. - To moje apostolstwo. Chcę powiedzieć ludziom, że rak to nie wyrok. Można go zwalczyć, jeśli ma się dla kogo żyć. Moja rodzina modliła się o mnie, nie opuściła mnie ani na chwilę.

- Ludzie polegają na sile Karoliny - mówi jej mama Anna Janowska. - Dzwonią do nas z całego świata i proszą o wstawiennictwo. Wierzą, że uzdrowił ją cud. Karolina odzyskała 80 procent wzroku, mimo że nerwy nadal ma martwe. Chodzi, mimo że nie dawano na to szans.

Żyje i marzy, że wspólnie z siostrami - 15-letnią Izą i 17-letnią Dorotą - otworzą salon sukien ślubnych, że kiedyś sobie jedną uszyje.

Nie zamierza studiować, bo czuje, że będzie to dla niej za duży stres. A ona nie chce się denerwować, tylko żyć pełnią życia, cieszyć się każdym dniem - od rana do wieczora.

Twój syn spał
Był maj 1925 roku. Maria miała małe dziecko, chore od urodzenia. Nie było żadnych szans na wyzdrowienie. Wtedy Maria zdecydowała się pojechać pociągiem do Rotundy San Giovanni. Mimo że mieszkała w maleńkiej miejscowości na południu Puglii (biedny rejon południowych Włoch), dotarły do niej opowieści o zakonniku, który jak Jezus, czynił cuda. Natychmiast wyjechała w stronę Rotundy, lecz po drodze dziecko zmarło. Czuwała przy nim całą noc, a potem położyła do kufra i zamknęła wieko. Następnego dnia dotarła do Rotundy San Giovanni. Nie miała nadziei, lecz nie utraciła wiary. Czekała w kolejce do konfesjonału i niosła na rękach kufer, gdzie znajdowało się ciało jej synka. Kiedy stanęła przed Ojcem Pio, uklękła, zapłakała i błagała o pomoc. On przypatrywał się jej uważnie i wtedy ona uchyliła wieko i pokazała Ojcu zwłoki dziecka. Ojciec Pio wziął maleńkie ciałko jej synka i położył na jego czole swą dłoń. Modlił się, zadzierając głowę do Nieba. Nagle dziecko ożyło. Zaczęło ruszać rączkami, nóżkami. Zwracając się do matki, Ojciec Pio rzekł: czemu płaczesz? Twój syn spał! Okrzyki radości matki i zebranych wypełniły cały kościół, a wydarzenia tego dnia i cudu, jaki uczynił Ojciec Pio były na ustach wszystkich.

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

K
Kamila Latos
Ostatnio czytam wiele o ojcu Pio i wim wiencej.
I wierze że to wszystko co jest napisane to prawda.
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska