Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ćwierć wieku walczył ze spółdzielnią mieszkaniową. Wygrał?

Adam Willma [email protected]
Zbigniew Ernest nie odpuści, bo odejście prezesa Pronobisa ze "Skarpy” to za mało
Zbigniew Ernest nie odpuści, bo odejście prezesa Pronobisa ze "Skarpy” to za mało Adam Willma
Ćwierć wieku Zbigniew Ernest walczy ze spółdzielnią mieszkaniową. I wreszcie odniósł sukces. Ale połowiczny - prezes odchodzi na własne życzenie.

- Dokumentów zebrało się pół tony - szacuje Zbigniew Ernest, emerytowany nauczyciel. - Nie jestem naiwny, nie trzymam ich w domu. Są w bezpiecznym miejscu.

Zeskanowane dokumenty mają trafiać do sieci. Ułożą się w największą bazę danych dotyczących Spółdzielni Mieszkaniowej "Na Skarpie" w Toruniu.

Radny Ernest kontra spółdzielnia na Skarpie. Sąd rozstrzygnie, czy zeznania były prawdziwe

Kafka, czyli proces

Pierwsze papiery zdążyły mocno pożółknąć. Na przykład te ze sprawy sądowej znanego dziennikarza śledczego Zbigniewa Branacha z końca lat 80. Skutkiem sześciu artykułów o układach w "Na Skarpie" w tygodniku "Kultura" był trwający półtora roku proces karny, prowadzony przez znanego z późniejszych skandali sędziego W.

- Rozprawy przy "drzwiach zamkniętych" toczyły się od rana po późnego popołudnia, trzy dni w tygodniu. Wyrok z żenującym uzasadnieniem liczył 157 stron - wspomina Branach. - Nawet rzecznik Ministerstwa Sprawiedliwości okrutnie wykpił "narrację" sądu na łamach "Prawa i Życia". Wyrok był drastyczny. Żadnego z polskich dziennikarzy nie ukarano tak surowo. Kierownictwo spółdzielni ze wsparciem władz partyjnych miasta dążyło do pozbawienia mnie możliwości wykonywania zawodu, nie mówiąc o próbie eksmisji z mieszkania. Moc sprawcza spółdzielni, w zasobach której mieszkało wielu prominentów ówczesnej władzy, była olbrzymia.

Pan tu nie mieszka

Pierwsza teczka Ernesta założona została w spółdzielni w 1986 roku: - Dotyczyła mozaiki podłogowej, która zaczęła się odklejać w świeżo oddanym mieszkaniu. Zażądałem usunięcia wady, ale administracja mnie obciążyła kosztami.

Po wielu miesiącach spółdzielnia skapitulowała. Odgryzła się nauczycielowi w inny sposób - zarzucając, że nie mieszka w swoim mieszkaniu (co było wówczas warunkiem członkostwa). Ernest: - Doszli do tego analizując stan licznika. A ja rzeczywiście nie mogłem się wprowadzić, bo pomalowałem właśnie parkiet. Wówczas dostępne były tylko lakiery na toksycznych rozpuszczalnikach, które wietrzyło się tygodniami.

Ale Ernest postawił na swoim.
W kwestii trupa

Po upadku komunizmu "Skarpa" znalazła się w finansowym dołku. Ernest został członkiem rady nadzorczej z sektora Bożena. - To był czas, kiedy do władz dostawali się ludzie, którzy najgłośniej krzyczeli - wspomina kąśliwie Krzysztof Makowski. Przez dwa lata wiceprezes spółdzielni, który też starł się z Ernestem. - Patrzyli na spółdzielnię przez pryzmat własnego bloku.

Gdy na miejscu prezesa pojawił się wakat, w roli wybawcy wystąpić miał Wojciech Pronobis, wówczas 51-letni rencista, z doświadczeniem w spółdzielczości rolnej. - Spółdzielnia była w stanie zapaści, bank zablokował nam konto - twierdzi Wojciech Pronobis. - Pan Ernest powiedział, że spółdzielnia jest żywym trupem i trzeba ją podzielić na kilka małych. Zapytał, którą sobie wybieram. Odpowiedziałem, że nie chcę zaczynać od podziału.
Ernest: - O tym "trupie" mówił zupełnie kto inny. Taką koncepcję rzeczywiście rada nadzorcza opracowała. Chodziło o to, że mniejszymi spółdzielniami zarządza się łatwiej.

Zbigniew Ernest twierdzi, że od początku miał obawy co do Pronobisa. Spirala wzajemnej niechęci nakręcała się z miesiąca na miesiąc. - Cały czas chodziło mi tylko o jedno - o informację za co i ile spółdzielnia płaci - zapewnia.

Skarpa. Interes radnego ważniejszy od mieszkańców?

Wróg spółdzielczości

Ernest działa systematycznie. Podczas studiów pasjonowały go nauki pomocnicze historii: - Bardzo mi to pomogło. Ze studiów wyniosłem skrupulatność i wytrwałość w poszukiwaniach. No i umiejętność analizy źródeł.

Z pomocą naukowej metodologii Zbigniew Ernest wykrył m.in., że kilka mieszkań zostało przydzielonych lokalnym VIP-om poza kolejnością (jednym z nich był sędzia W.). Wytoczył też działa w sprawie przetargu na ocieplenie budynków (wygrała je firma należąca do członka rady nadzorczej spółdzielni), a przede wszystkim nieustannie dopytywał o wynagrodzenia dla zarządu.

- Zarząd strzegł tych informacji z podziwu godnym zaangażowaniem - uśmiecha się kąśliwie Ernest. - Dopiero niedawno pan prezes ujawnia te kwoty prasie. Za każdym razem - inne. - To żadna sensacja - twierdzi prezes Pronobis. - Moje wynagrodzenie to współczynnik związany ze średnią krajową. Zwykle od 10 do 12 tys. złotych. Czy to dużo za zarządzanie spółdzielnią cieszącą się dobrą opinią, w której mieszka 30 tys. ludzi?

W tej ostatniej kwestii trudno się z Pronobisem nie zgodzić. "Na Skarpie", która uchodzi za najdroższe toruńskie blokowisko, wielka płyta trzyma cenę. Głównie za sprawą założenia urbanistycznego. Blisko stąd do lasu, a bloki stoją tak, że ludzie nie zaglądają sobie w okna, tym bardziej że między blokami jest sporo zieleni.

Ta zieleń przysłania prezesowi widok z gabinetu na blok Zbigniewa Ernesta. Ale tylko latem. - Nie uważam go za swojego wroga. On jest wrogiem spółdzielczości.
Kielnia Przywódcy

Prezes jest przyjacielem spółdzielczości, co poświadczają liczne statuetki zgromadzone na biurku. Cztery Złote Kielnie, Znakomity Przywódca, Srebrny Inżynier. Do tego ISO i Polska Nagroda Jakości.
- W rzeczywistości spółdzielnia to nienaruszony skansen PRL-u - uważa Zbigniew Branach. - A prezes jest jak car.

Na palcu prezesa pobłyskuje złoty sygnet. Wojciech Pronobis z dumą podkreśla swoje pochodzenie: - Jestem wnukiem szambelana papieskiego Józefa Chrzanowskiego. I katolikiem. Dlatego boli mnie, że proboszcz udostępnia salę w kościele na zebrania organizowane przez pana Ernesta. I boli, kiedy widzę, jak ten pan przystępuje do komunii.

Ernest: - Sala parafialna to jedyne miejsce, gdzie można było zebrać ludzi, którzy nie godzili się z polityką zarządu. Prezes pojawił się raz na takim spotkaniu. Ale wiem, że inne spotkania były nagrywane. Zresztą też mamy sporo nagrań.

"My", czyli grupa skupiona wokół radnego Ernesta. - Udało mi się wciągnąć do współpracy młodych, aktywnych ludzi. Jest też grupa starszych współpracowników, ale ostatnio rozluźniłem te więzy, bo informacje przeciekały do zarządu.

Na potrzeby kontaktów ze spółdzielnią Ernest kupił niezawodny dyktafon. W najbardziej newralgicznych momentach nagrywał jednocześnie na trzy urządzenia. Podkreśla, że może liczyć na życzliwość ludzi z otoczenia prezesa. Ale informatorów nigdy nie zdradzi. - Muszę się zabezpieczać - twierdzi. - W większości spraw sądowych z niewiadomych dla mnie przyczyn wyłączana była jawność. W ten sposób zamykano mi się usta, nie pozwalając ujawniać protokołów z rozpraw.

Wiceprezes Wojciech Piechota przynosi kserokopie wyroków w sprawach przegranych przez Ernesta. W kieszeni koszuli błyska czerwone światełko dyktafonu. Więc i nasza rozmowa trafi do spółdzielczego archiwum.

Sąd skazał Ernesta m.in. za rozpowszechnianie informacji, że przy budowie nowego bloku wycięto 390 drzew (według sądu znacznie mniej). Emerytowany nauczyciel nie czuje się jednak pokonany. Na dowód pokazuje wyrok nakazujący prezesowi spółdzielni i zastępcom przeproszenie go. - Jeśli jestem mało wiarygodny, to dlaczego ludzie wybierają mnie na radnego, a prezes jakoś nie potrafił zdobyć zaufania wyborców? - pyta Ernest. - Ludzie, którzy mają problem ze spółdzielnią, przychodzą do mnie.

Świstek na członka

Krzysztof Makowski obserwuje dziś spór pomiędzy prezesem i radnym z dystansu: - W jakimś sensie trafił swój na swego, bo obaj nie należą do takich, co odpuszczą. I pewnie dużo w tym zajadłości. Ale trzeba przyznać Ernestowi, że od czasu do czasu uzyskuje potwierdzenie dla swoich kampanii w sądzie. Tak było z drogą do Małgorzatowa, gdzie swą pryncypialnością postawił jednak na swoim.

Ernest, który reprezentuje mieszkańców "Skarpy" w radzie miasta, od paru lat nie jest już członkiem spółdzielni. Zarząd pozbawił go członkostwa: - Za działania przeciwko spółdzielni - precyzuje Wojciech Piechota.

- Ta uchwała jest dla mnie bezwartościowym świstkiem. Lepiej byłoby, gdyby zarząd spółdzielni wykorzystał ten papier do podania prawdziwych wynagrodzeń i rzeczywistych kosztów utrzymania zarządu - twierdzi radny. Póki co członkiem pozostaje jego żona i to jej podpisy znajdują się w korespondencji Ernestów ze spółdzielnią.

Już niebawem Zbigniew Ernest będzie mógł odtrąbić sukces. Wojciech Pronobis odwiesza rentę i kończy kontrakt menedżerski. - Mam 70 lat, jestem zmęczony, czas odpocząć. Mam co robić w ogródku.

Zbigniew Branach ma nadzieję, że na pożegnanie prezes ujawni majątek, którego dorobił się rządząc "Skarpą": - Znamy zarobki prezydentów kraju i Torunia, premiera, a mieszkańcy osiedla "Na Skarpie" nie znają uposażenia prezesa i jego dworu. To absurd i przykład patologii III RP.

Zbigniew Ernest nie planuje na razie korzystać z dobrodziejstw emerytury. Nie myśli też o przeprowadzce: - Mnie się tu dobrze mieszka.

Wiadomości z Torunia

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska