żar w fabryce zajmującej się obróbką metali wybuchł w nocy z 1 na 2 maja. Nikt nie ucierpiał, ale doszczętnie spłonęła hala mieszcząca się przy ul. Nakielskiej. - Tutaj odbywała się cała nasza produkcja i mieściły się biura - informuje Agnieszka Duszka, prezes Wisametu, która od kilku dni - sprawdza co ocalało z pożaru, co warto remontować, i oblicza straty.
- Jednak dokładne określenie ich wartości zajmie sporo czasu - dodaje pani prezes.
Agnieszka Duszka ma nadzieję, że firmę uda się odbudować. Zarówno technicznie, jak i ekonomicznie, mimo że ogień i użyte podczas akcji gaśniczej potężne ilości wody zniszczyły najważniejsze wyposażenie firmy, tj. obrabiarki do metalu - w tym te sterowane numerycznie. - Nie wiadomo jeszcze w jakim stanie jest pozostałe wyposażenie zakładu - zauważa współwłaścicielka Wisametu.
Na razie jednak nie może tego sprawdzić, bo najpierw specjalistyczna firma musi usunąć resztki spalonego dachu zawalające halę. - Zrobią to jednak dopiero po tym, jak eksperci ustalą przyczyny pożaru - podkreśla pani prezes, która nie chce spekulować jak do niego doszło. Ucina też pytanie, czy nie dziwi jej pożar, po tym jak budynek przez ponad sto lat stał nienaruszony: - Trzeba poczekać na opinię fachowców - przekonuje.
Na raport czeka także ubezpieczyciel, bowiem majątek firmy był ubezpieczony.
Dlatego kierownictwo Wisametu nie załamuje rąk i już planuje przyszłość firmy. - Formalnie wciąż działamy, mamy trochę zapasów na realizację zamówień i liczymy, że za jakiś czas uda nam się wznowić produkcję w nowym miejscu - mówi z nadzieją Agnieszka Duszka.
Zdaje sobie jednocześnie sprawę, że będzie to wymagało mnóstwo pracy i samozaparcia. Dlatego nawet nie próbuje podawać przybliżonego terminu, kiedy Wisamet znów stanie na nogi.
(rav)