Kiedy Jerzy Słupski przeczytał w "Pomorskiej" apel bydgoskiego oddziału Polskiego Czerwonego Krzyża, postanowił pomóc poszkodowanym przez powódź mieszkańcom południowej Polski. - Zapakowałem do turystycznej torby między innymi dwa płaszcze, kilka koszul, marynarkę i poszedłem do siedziby PCK - opowiada. - Pani w sekretariacie zapytała mnie tylko, czy mam więcej niż 500 sztuk rzeczy i gdzie zaparkowałem samochód z darami. Kiedy usłyszała, że to tylko jedna torba, odesłała mnie do innego pomieszczenia, gdzie przyjmowane są rzeczy dla bezdomnych. Podobno interesują ich tylko ilości hurtowe.
Maria Kapuścińska z bydgoskiego PCK: - To nieprawda, że przyjmujemy tylko pomoc od firm w hurtowych ilościach. Dary od pojedynczych osób też są mile widziane. Pod warunkiem, że nie jest to jedna butelka wody. Odmawiamy też, kiedy ktoś chce nam podarować używane rzeczy, a takich wypadków mamy sporo. Nie byłam świadkiem sytuacji opisywanej przez państwa czytelnika, więc trudno mi się do niej odnieść - mówi.
Jak dodaje Maria Kapuścińska, pomoc szczególnie bydgoskich firm w porównaniu z powodzią z 1997 roku, jest znikoma. - Na razie tylko jedna firma podarowała nam 35 materacy. Dołożyliśmy do nich dary z naszych zapasów i wysłaliśmy jeden transport do Ropczyc. To prawie nic w porównaniu z 48 transportami, które pojechały do powodzian 12 lat temu - opowiada Kapuścińska. - Nie wiem, czy to wina kryzysu czy okresu wakacyjnego. Może ta powódź aż tak bardzo nie była nagłośniona w mediach i nie poruszyła serc ludzi. A może teraz zbyt dużo organizacji zajmuje się pomocą? - zastanawia się.