
Smukała. Anna Szelegiewicz zasłania się ręką, za nią Helena. Niedzielny wypad w gronie znajomych
(fot. Fot. archiwum rodzinne)
Niedzielne wypady za miasto trwały przez całe lato. Czy to maj, czy czerwiec, nazywano je "majówkami".
Przed wojną bydgoszczanie jeździli do Rynkowa, Grabiny, Smukały - w okolicy miasta nie brakowało lasów, które stały się ulubionym celem wypadów. Na miejscu często znajdowała się restauracja (choć czasami tylko punkt z napojami), miejsce do potańczenia.
W domowych albumach pozostały setki zdjęć z przedwojennych majówek. Część pokazywaliśmy już w "Albumie bydgoskim".
Dziś pokazujemy zdjęcia z majówek rodziny Szelegiewiczów. Korzenie tej rodziny z wspaniałymi zachowanymi zdjęciami przedstawiliśmy w październiku ubiegłego roku.

Zdroje, czyli Ostromecko, 13 sierpnia 1937 roku. Helena (w ciemnej sukience) Szelegiewicz z koleżanką.
(fot. Fot. archiwum domowe)
Anna i Jan Szelegiewicz mieszkali na Jachcicach, przy ul. Średniej. Mieli pięcioro dzieci: Jana, Annę, Helenę, Mariannę i Henryka.
- Mama często opowiada, jak jeździli do lasu, robili wypady zamiast - mówi Marianna Grajewska, córka Heleny. To właśnie z albumu Heleny pochodzą zdjęcia, które zamieszczamy.
Niedziela, to była niedziela - dzień odpoczynku, rodzinnych spotkań, spacerów, wypadów za miasto. To widać z zachowanych zdjęć. Wolnych sobót przecież nie było.
Czasami jechali, czasami szli do Smukały. - Mama opowiadała, że z Jachcic chodzili tam do lasu pieszo - wspomina Marianna. Wstawali o piątej rano, brali kosz z jedzeniem, piciem. Szli na cały dzień.
Są zdjęcia ze Zdroju. Gdzie był Zdrój? Tak nazywali Ostromecko, gdzie jeździli kąpać się w Wiśle.
Celem towarzyskich wypadów było też Koronowo, Rynkowo, czasami Tleń. Szelegiewicze samochodu nie mieli, więc składali się, wynajmowali od gospodarza wóz drabiniasty, wymoszczony sianem, pakowali kosze z jedzeniem i jechali.
- W okolicach Bydgoszczy było dużo łąk: Fordon, Bartodzieje, a gospodarz jeszcze dawał kogoś, kto powoził końmi i tak się jechało - opowiada pani Helena.
Często ktoś zabierał akordeon czy gitarę. Były więc wspólne śpiewy, kąpiel - jeśli jechali do Zdroju, pływanie łódką, gra w piłkę. Nazywała się "walka narodów" - z opisu przypomina dwa ognie - albo w siatkówkę. Z tym, że siatkę zastępował sznurek wiązany między drzewami. Były gry towarzyskie, opowiadano sobie "wyce" ("wice"), czyli kawały.
W rodzinnym albumie pani Heleny jest poza tym sporo zdjęć elegancko, a nawet odświętnie ubranych młodych kobiet w lesie.
To Helena, najczęściej ze swoją siostrą Anią oraz znajomi. Z domu na Jachcicach do lasu mieli niedaleko. To było naturalne miejsce niedzielnych spacerów. Szło się tam zwykle "po kościele".
Do kościoła jakiś czas chodzili na plac Piastowski.
Na spacer po Gdańskiej - rzadko, bo z Jachcic to była cała wyprawa "do miasta".
Przechadzano się główną ulicą, przyglądano ze smakiem ubranym kobietom.
Po południu w domu siadano do kawy. - Zbożowej - podkreśla Marianna. To jej ciocia Ania, czyli siostra Heleny, najczęściej szyła eleganckie suknie, w jakie ubrane są obie młode kobiety.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z rodzinnego albumu naszej Czytelniczki Marianny Grajewskiej.
Czytaj e-wydanie »