Czy Adam, Łysy i ich wspólnicy istnieją naprawdę, czy są tylko wytworem wyobraźni?
Bożena, matka Nataszy, nie wie już, co jest prawdą, co - być może - urojeniem. Pokazuje zdjęcia wysokiej, smukłej brunetki o ciemnej cerze, swojej jedynej córki. Od sierpnia 1988 roku, kiedy Natasza przyszła na świat, do tamtej pamiętnej nocy przed pięcioma laty, nie było żadnych powodów do niepokoju. Dziewczynka rozwijała się normalnie, była zdrowa, ładna, zwykle wyższa od rówieśników. Uczyła się przeciętnie, ale bez problemu przechodziła z klasy do klasy.
Pierwsze zniknięcie
27 października 2002 roku 14-letnia wówczas Natasza wieczorem rozmawiała z mamą o planach na święta, potem wspólnie obejrzały jakiś film. Dziewczynka wykąpała się i poszła spać. Rano, o 7.00, już jej nie było. Zostawiła list: "Kochani rodzice, nie szukajcie mnie, muszę sobie coś przemyśleć...".
Nie zabrała żadnych pieniędzy, choć wiedziała, gdzie rodzice trzymają gotówkę. Wzięła tylko plecak z książkami i telefon komórkowy, ale nie można się było do niej dodzwonić.
- Od razu zaczęliśmy jej szukać - wspomina Bożena Szczosnowska. - Kiedy sprawdziliśmy wszystkie możliwe miejsca, jakie przyszły nam do głowy i nie natrafiliśmy na ślad córki, zgłosiliśmy sprawę policji.
Tego samego dnia, jakiś kwadrans po godzinie 23, nadeszła informacja z komendy o zatrzymaniu Nataszy na dworcu Łódź Kaliska. Rodzice natychmiast wsiedli w samochód i pomknęli w stronę Łodzi.
Matka Nataszy jest przekonana, że właśnie tamtego dnia zdarzyło się coś, co miało na psychikę Nataszy wielki wpływ. Dziewczyna nigdy nie chciała mówić, co się wtedy stało, dlaczego pojechała właśnie do Łodzi, jak się tam dostała, z kim miała kontakt. Kiedyś powiedziała jedynie, że znaleziono ją na dworcu, bo chciała wracać do domu.
Przemiana
Od tamtej pory Natasza zmieniła się. Stała się bardziej zamknięta w sobie, nieufna. Uparcie odmawiała odpowiedzi na pytania o tamten dzień w Łodzi. Może nie umiem do niej dotrzeć? - zastanawiała się matka. Zaczęła chodzić z córką do psychologa.
- Druga ucieczka była jesienią 2004 roku - Bożena Szczosnowska dobrze pamięta wszystkie daty. - Po południu byłyśmy u psychologa w poradni we Włocławku. On najpierw rozmawiał z córką, później ze mną. Nie powiedział mi niczego, o czym bym już nie wiedziała, czyli że Natasza ma problemy sama ze sobą. Nie umiał powiedzieć, jak powinnam z nią postępować, miałam wręcz wrażenie, że uważa mnie za przewrażliwioną matkę. Kiedy wyszłam z gabinetu okazało się, że córka, która miała na mnie czekać w korytarzu, zniknęła.
Tajemnicze morderstwo
Natasza odnalazła się tego samego dnia. Była w szpitalu, dokąd odwiozła ją karetka pogotowia, wezwana przez policję. Policję dziewczyna zaalarmowała sama. Twierdziła, że na opustoszałym terenie za hipermarketem Real została pobita. Znalazł się nawet świadek, który widział tam grupkę młodych ludzi, ale sprawców rzekomego pobicia nigdy nie odnaleziono. Nastolatka nie miała żadnych obrażeń, jedynie jakieś otarcia, które w szpitalu opatrzono i rodzice mogli zabrać ją do domu.
Policja prowadziła jednak dochodzenie w sprawie pobicia. Nataszę przesłuchiwano przez kilka godzin. Uparcie twierdziła, że była świadkiem morderstwa, że wtedy, gdy uciekła po raz pierwszy widziała jak jakiś mężczyzna zastrzelił drugiego.
- To było na jakimś parkingu pod lasem. Podjechały tam dwa samochody, z których wysiedli młodzi mężczyźni. Jeden dał drugiemu dyskietkę, potem zaczęli się kłócić. Któryś z nich wyjął broń, strzelił. Ten drugi padł na ziemię. Przerażona Natasza biegła przez las, kurtką, którą miała na sobie zaczepiła o jakieś krzewy, więc zsunęła ją z siebie i zostawiła. Chciała uciec jak najdalej... - Opowiadała mi tę historię kilkakrotnie, zwykle po obejrzeniu jakiegoś filmu, nigdy jednak nie traktowałam tego poważnie - zastanawia się dziś matka. Przyznaje jednak, że zarówno po pierwszym, jak i po drugim zniknięciu, córka wracała bez kurtki.
Leki bez diagnozy
Bożena jest przerażona bezradnością wszystkich, u których próbowała szukać pomocy dla córki. Nie za darmo. Byli psychologowie z Włocławka, wreszcie psychologowie i psychiatrzy z Torunia. Toruńska lekarka przez wiele miesięcy przepisywała dziewczynie silne leki, by wreszcie dojść do wniosku, że nie wie, co jej jest. Pobyt Nataszy w szpitalu zakończył się diagnozą świadczącą o poważnej chorobie. Matce, która sama przeczytała wiele książek o zaburzeniach osobowości, trudno się z tym pogodzić:
- Przecież córka przez całe miesiące zachowywała się zupełnie normalnie. A potem nagle, bez ostrzeżenia, z niezrozumiałych dla mnie powodów, znikała. Nigdy jednak nie na tak długo, jak teraz. Nawet w odległym Bełchatowie odnalazła się w kilkanaście godzin po wyjściu z domu. Nie wiem, dlaczego pojechała akurat tam, choć raczej nie był to wybór przypadkowy.
Tamto miejsce
Ten rok zaczął się dla Szczosnowskich fatalnie. Zmarła jedna babcia Nataszy, druga jest bardzo chora. Nie wie nawet, że wnuczka znów zniknęła.
W niedzielę, 4 lutego, rodzice Nataszy pojechali do chorej babci. Dziewczyna została w domu. Kiedy wrócili, już jej nie było. Zostawiła list: "Drodzy rodzice. Muszę to zrobić zanim ktoś uzna mnie za świrkę. Muszę to zrobić, żeby zapomnieć. Nie wiecie co przeszłam, nie wiecie, jaki ból, jaki lęk, jaki strach kiedyś czułam. Tylko ja to wiem. Uciekam w miejsce, gdzie otrzymam pomoc.(...)
Do Łodzi nie uciekłam sama, zrobiłam to z przymusu. Niektórzy policjanci z Włocławka wiedzą dlaczego to robię i co się za tym kryje. (...) Dopóki Adam, Łysy i ich wspólnicy są na wolności, to mnie nie zobaczycie, chyba że w tamtym miejscu. Żegnajcie...".
Co o tym sądzić? Bożena chce wierzyć córce. Chce też wierzyć, że to wszystko jest wyłącznie figlami wyobraźni.
Wielka ucieczka
Dokąd, przed kim, przed czym ucieka Natasza? Gdzie jest teraz?
Poszukiwania trwają. Włocławska policja zastosowała fortel, nieco odmładzając dziewczynę. Dzięki temu jej sprawą zajęto się natychmiast, nie czekając - jak to bywa w przypadku dorosłych zaginionych - aż dwa tygodnie.
Ktoś widział osobę podobną do nastolatki z Włocławka w Łodzi. Dyżurny ruchu ze stacji Łódź Kaliska jest niemal pewien, że to była ona. Ale zniknęła z dworca równie szybko, jak się na nim pojawiła.
Rodzice, wspierani przez miejskich strażników, krążyli po Łodzi wiele godzin. Zaglądali w różne miejsca, najczęściej wybierane przez uciekinierów. Na próżno. Do akcji włączyły się łódzkie media. Zdjęcie Nataszy ukazało się lokalnych gazetach, o poszukiwaniu dziewczyny mówiono w łódzkiej telewizji. Nie było odzewu.
Natasza wzięła z sobą telefon komórkowy i trochę drobnych pieniędzy. Nie wystarczyłyby nawet na kupienie najtańszego biletu do Łodzi. Rodzice mają żal do policji, że nie dotarła jeszcze do bilingu rozmów z tego telefonu. - Operator telefonii komórkowej jeszcze nam tego bilingu nie udostępnił - mówi Małgorzata Złakowska, rzeczniczka włocławskiej policji.
Odnalezienie córki to dla Szczosnowskich sprawa najważniejsza. Kiedy wróci, znów będą zastanawiać się jak jej pomóc. Kiedy wróci....