- Mamo, zobacz!
- Zaraz. Nie teraz.
- No jasne…
- Mamo, słuchaj, ja…
- Chwilę, nie widzisz, że pranie/zmywarka/facebook/telewizor/książka…
- Aha…
Z ręką na sercu – ile razy takie scenki były u Was w domach? Nie, nie kiedy Wy byliście mali, ale wczoraj, a może dzisiaj? No? Tak jak myślałam – mnóstwo! Bo wszystko wydaje się w danym momencie ważniejsze niż słuchanie, co chce do nas powiedzieć dziecko. I nie jest ważne, ile ma lat. Póki chce coś powiedzieć.
W pierwszym momencie obruszyłam się, kiedy jakiś czas temu koleżanka oświadczyła, że nie ma czasu, bo jej niemal dorosłe dziecko ma temperaturę i ona musi. Co?! Zwariowała? Matka-kura się nagle z niej zrobiła! A to ona miała rację. Progenitura miała może i niewielką gorączkę, ale uwaga matki skupiona na dziecku dała jemu jasny sygnał: jesteś dla mnie ważny, zauważam twoje potrzeby, słucham. Po czasie dowiedziałam się, że ta temperatura to tak naprawdę był wybieg, czy raczej zabieg – młodej osobie tyle zwaliło się na głowę, w duszy szalał huragan, że nie dała rady emocjonalnie i uciekła w głąb siebie gorączką ciała wołając: ratunku!
Dziwne te dzieciaki są teraz – pomyślałam.
Jakieś takie nieodporne na życie, bo przecież my w ich wieku. Stop! A przyrzekałam sobie, kiedy byłam w ich wieku, że nigdy tak nie będę mówić. Wracając do tematu – takie niby delikatne one, że nie wiadomo, jak z nimi rozmawiać, bo zaraz dramy i pomocy potrzebują specjalistów od emocji. A przecież sami im to zafundowaliśmy w tym swoim ciągłym zabieganiu, kiedy chwila z młodszym dzieckiem musiała – MUSIAŁA – zmieścić się gdzieś między tym co ważne i ważniejsze. Czyżby?
Właściwie nie ma tygodnia, żeby skądś nie dotarła przekazywana lękliwym szeptem informacja o młodym człowieku, który nie dał rady; ktoś nie zdążył zadzwonić, pogadać, uprzedzić ostateczność. To była córka, wiesz, znajomego albo syn tamtych spod piątki, albo kolega mojego młodego. Chwila przerażenia, współczucie dla rodziców, reflektor uwagi zwrócony na własne dziecko. Po kilku dniach, tygodniach wracają stare nawyki, zabieganie, deadliny i ASAP-y.
Zwariować można!
Kiedy moja córka była w pierwszej czy drugiej klasie, wróciłam w nocy z jakiegoś wyjazdu służbowego. Rano powiedziałam jej, że zrobimy sobie dzień wagarowicza – ona nie pójdzie do szkoły, a ja do pracy. Spędzimy ten dzień we dwie tak, jak ona chce. Tamta jej radość grzeje mnie do dzisiaj. Ona wspomina, że to był najwspanialszy dzień całego jej życia: matka na własność. Teraz, kiedy jest już dorosła, też staramy się znaleźć pretekst, żeby „zrobić sobie dzień”. Jednak tamten był zupełnie wyjątkowy.
- Przecież często gdzieś chodziłyśmy razem.
- Ale wtedy mnie słuchałaś całą sobą, a nie tak przy okazji.
- Przecież cię słucham!
- Słyszysz, słyszysz…
