Dzieci. Jeśli nie przedszkole, to co?

Placówki, które nie mają formalnej nazwy przedszkole, ale gdzie zaopiekują się naszą pociechą, zaczęły powstawać w Bydgoszczy niedawno. Ich właściciele, chociaż nie zawsze chcą wypowiadać się z imienia i nazwiska, przyznają, że łatwo nie było.

- Powinno się nam ułatwiać, a nie utrudniać założenie takiego interesu - mówi jeden z właścicieli placówki opiekującej się dziećmi. - A ja musiałem przejść prawdziwą drogę przez mękę, żeby uruchomić moją działalność.

Klub Przedszkolaka "Bartuś" działa w Fordonie od stycznia 2008 roku.
- Można do nas przyprowadzić dziecko na godzinę dziennie - tłumaczy Beata Szott, współwłaścicielka klubu "Bartuś". - Wtedy kosztuje to 10 złotych. Jeśli rodzic zostawia u nas dziecko 3 razy w tygodniu, to płaci miesięcznie 250 złotych. Za miesięczny pobyt od poniedziałku do piątku trzeba zapłacić 350 złotych.

Kluby takie jak "Bartuś" nie mogą liczyć na miejskie dotacje, takie jak przedszkola niepubliczne. - A przydałyby się - przyznaje Szott. - Tak musimy liczyć na pomoc firm, które na przykład podarowały nam zabawki albo rodziców, którzy w czynie społecznym zrobili ławki.

Jeśli ktoś szuka miejsca w "Bartusiu", to są miejsca w grupie dla dzieci 4-5-letnich.
Od pół roku na bydgoskich Bartodziejach działa Klub Przedszkolaka "Dexter". Tutaj również za godzinę opieki nad dzieckiem zapłacimy 10 złotych. Czesne na miesiąc to wydatek 350 złotych. Do tej sumy trzeba też doliczyć 5 złotych dziennie za wyżywienie. Nie ma też problemu, by opiekunka przyjechała do domu. Godzina opieki nad dzieckiem kosztuje 30 złotych. Po godzinie 18 trzeba jednak zapewnić transport. W "Dexterze" są jeszcze wolne miejsca. Można zapisać dziecko do grupy dla dzieci 2 i 3-letnich oraz starszej do 5 lat.