Spis treści
Wiemy, że zbiórki przed sklepami są legalne, bo inaczej zajmie się nimi policja. Jednak ile pieniędzy z puszek to rzeczywista pomoc, ile trafia do "zbieraczy" a ile do organizatorów zbiórek? Na te pytania już zdecydowanie trudniej znaleźć odpowiedzi...
To musi być proste, skoro mamy wysyp zbiórek przed sklepami. Ktoś rejestruje fundację, zgłasza online zbiórkę publiczną i jest w rządowym systemie. Odbywa się to przez portal zbiorki.gov.pl, działający przy MSWiA. Umożliwia on także dostęp do listy zalegalizowanych zbiórek. Dane wszystkich stowarzyszeń i fundacji znajdują się w bazie Krajowego Rejestru Sądowego, gdzie również sprawdzimy wiarygodność osoby, która zbiera pieniądze. Tyle teoria...
Czym się różni "zbieracz" od wolontariusza?
Kilka dni temu, w upalny dzień, młoda dziewczyna, z wyglądu niepełnoletnia, zbierała pieniądze do puszki przed sklepem Dino w gminie na terenie powiatu bydgoskiego. Zwróciła na nią uwagę m.in. pani Alicja (akurat robiła tam zakupy).
- Przecież to dzieciak, żar lał się z nieba, a ona nie miała nawet okrycia głowy! Klienci sklepu zainteresowali się bidulką, chcieli pomóc, ale czy to tak powinno wyglądać? Jej wina, że nie wzięła chustki lub czapki. Pytanie jednak: czy ktoś ma kontrolę nad takimi zbiórkami? Wolontariusze, którzy stoją z puszkami często nie mają 18 lat. Wiadomo, co dzieje się z pieniędzmi, trafiają do potrzebujących, ktoś na tym zarabia? - chce wiedzieć pani Alicja, ale takich pytań mamy więcej.
- Po pierwsze, takich osób nie wolno nazywać wolontariuszami, bo wolontariusze zbierają pieniądze społecznie, a osoby przed sklepami raczej nie robią tego za darmo. Moi wolontariusze nie zarabiają ani złotówki - komentuje anonimowo mężczyzna, który od wielu lat prowadzi fundację w naszym regionie.
Ile można zarobić. zbierając pieniądze przed sklepem?
Wygląda na to, że dla młodych ludzi, choć nie tylko, zbiórki przed sklepami są okazją, żeby sobie dorobić, choć żadne kokosy to nie są. Nieoficjalnie ustaliliśmy, że "zbieracze" - nie wolontariusze! - dostają np. 20 procent tego, co jest w puszkach albo, gdy to 200 zł, mają z tego 50 zł. Ponoć w Bydgoszczy trudno uzbierać więcej niż 150 - 200 zł dziennie.
- Oczywiście, to tylko jeden element układanki, bo ktoś wyżej też bierze swoją działkę. Nie, żebym był przeciwny zbieraniu pieniędzy na chore dzieci, ale chyba trudno uwierzyć, że na ich leczenie trafiają wszystkie pieniądze, choć jakaś część pewnie tak, mam nadzieję - mówi szef fundacji.
Zbiórki publiczne - tak mówi prawo
W przypadku zbiórek organizowanych w przestrzeni publicznej, ustawa z 2014 roku o zasadach prowadzenia tychże zbiórek, zniosła obowiązek „pozwoleń” na nie, zastępując je prostymi zgłoszeniami na portalu zbiorki.gov.pl (działającym przy MSWiA).
Teoretycznie, organizator takiej zbiórki powinien raz na pół roku zamieścić w portalu sprawozdanie z kwotą pieniędzy, jaką udało się zebrać, a raz w roku rozliczenie z „rozdysponowania zebranych pieniędzy”. Teoretycznie, bo nie nie wszyscy to robią, a mimo to system pozwala im rejestrować kolejne zbiórki.
Jaki jest nadzór nad zbiórkami?
- Zgodnie z ustawą, minister spraw wewnętrznych i administracji nie sprawuje nadzoru nad organizacjami, które zgłosiły zbiórki publiczne. Ponadto przepisy nie dają resortowi uprawnień do weryfikacji działalności organizacji prowadzących zbiórki, ani nie umożliwiają rozstrzygania w indywidualnych sprawach - tak na nasze pytania odpowiada biuro prasowe MSWiA dodając, że podejrzane nieprawidłowości dotyczące zbiórek publicznych należy zgłaszać policji, stosownie do art. 56 ustawy Kodeks wykroczeń.
- A ten mówi, że jeśli zbiórka nie była zgłoszona, organizator popełnia wykroczenie i naraża się na grzywnę nawet do 5000 zł.
Co na to policja? Prowadzi takie sprawy, ale tylko ze wspomnianego artykułu 56.
- Od stycznia do czerwca tego roku były trzy takie sprawy w regionie, dotyczyły zbiórek w Grudziądzu, Golubiu Dobrzyniu i Toruniu - informuje nadkom. Przemysław Słomski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.
Można odnieść wrażenie, że pod kontrolą jest legalność prowadzenia zbiórek, a nie, jak one w praktyce wyglądają...
Sklepy... umywają ręce
Nawet sklepy umywają ręce.
- To jest zupełnie poza nami. Parking, gdzie te osoby zbierają pieniądze, jest dostępnym dla wszystkich pasem ruchu - usłyszeliśmy w Biedronce. - Odpowiadamy tylko za nasze zbiórki żywnościowe w sklepach organizowane w okolicy świąt.
W Lidlu też chcą się tłumaczyć tylko ze swoich zbiórek. - Te przed sklepami nie są naszą inicjatywą, nie współpracujemy z tymi, którzy je uruchomili. Zachęcamy do wspierania organizacji pożytku publicznego, które są rzetelne, a ich działalność jest udokumentowana i jawna - poradziła Aleksandra Robaszkiewicz, rzeczniczka Lidla.
Dino... w ogóle nam nie odpowiedziało.
