Zobacz wideo: Pensja minimalna w 2023. Będzie dwukrotna podwyżka

Rodzina mieszka w wyjątkowo małej miejscowości w powiecie lipnowskim. - To, co ją spotkało, też jest wyjątkowe. Wyjątkowo niesprawiedliwe - uważa znajoma rodziny. Ona opowiada, co się wydarzyło. Matka i ojciec nie mają sił rozmawiać.
- Ania i Rafał od zawsze wynajmowali mieszkania - zaczyna kobieta. - W ostatnich latach kilka razy przeprowadzali się z czwórką swoich dzieci. Nie z własnej woli. Życie tak im wychodziło. Dobrze, że wciąż mieszkają w okolicy.
Najpierw wynajmowali mieszkanie w kamienicy na poddaszu.
- Pewnie zostaliby tam przez 10 czy 20 lat, ale nadeszła burza i zerwała fragment dachu - wspomina znajoma rodziny. - Dom nie nadawał się do dalszego zamieszkania. Gmina szybko znalazła lokatorom mieszkanie zastępcze. Żadna żywa dusza nie chciałaby do niego trafić, ponieważ to mieszkanie na cmentarzu. Ania i Rafał ze swoją gromadką wytrzymali tam półtora miesiąca.
Zasiłki z opieki społecznej
Przeprowadzili się znowu do mieszkania, którego właścicielem była prywatna osoba. Znajoma kontynuuje: - Ania dotychczas zajmowała się wychowywaniem dzieci, a Rafał pracował jedynie dorywczo lub wcale. Ośrodek pomocy społecznej przekazywał im zasiłki. Prywatny właściciel mieszkania prowadził firmę rolną. Umówił się z nimi, że małżonkowie nie będą płacić za mieszkanie, tylko odpracują czynsz. Ania z Rafałem na to przystali.
Praca na roli najemcom podobała się do czasu. - Gospodarz dawał im coraz więcej roboty. Przykładowo pół miesiąca pracowali na mieszkanie, ale za pracę w drugiej połowie miesiąca powinni otrzymać zapłatę. Nie otrzymywali. Zaczęły się kłótnie między właścicielem a lokatorami. Oni rzucili robotę. On kazał im opuścić mieszkanie.
Ania z Rafałem długo szukali innego mieszkania. - Właściciel uznał, że za długo, a skoro nie płacili mu za lokal, odciął im prąd. Gdzieś tak trzy tygodnie go nie mieli. Ania ugotować obiadu nie mogła, ani wyprać, bo kuchenka i pralka przecież na prąd są. Dodatkowo, przez dzień czy dwa, w mieszkaniu nie było wody. Dzieci poszły do szkoły nieumyte, w poplamionych ciuchach. To było niedawno, na początku nowego roku szkolnego. Potem rodzina wyprowadziła się od prywaciarza. Mają znowu normalne warunki, chociaż daleko im do luksusów, jak w apartamentowcu. Rafał na początku września wreszcie znalazł stałą pracę. Przedsiębiorstwo oczyszczania go zatrudniło.
Szok nr 1 i 2
Wygląda na to, że zmiana adresu i podjęcie pracy przez pana wydarzyły się za późno. Wkrótce przyszła informacja z sądu „o umieszczeniu w instytucjonalnej pieczy zastępczej małoletnich”. Dla Ani i Rafała to był szok numer 1.
Szok numer 2 nastąpił, gdy dowiedzieli się o postanowieniu sądu. Czytamy w nim: „Proszę dowieźć dzieci (... - tutaj padają imiona i nazwiska małoletnich - przyp. red.) w terminie (... - padają daty - przyp. red.) do placówki opiekuńczo-wychowawczej (... - tu wskazany jest adres - przyp. red.). Prosimy również zabrać rzeczy osobiste, szkolne oraz szczegółową dokumentację medyczną małoletnich, określającą ich stan zdrowia i ewentualne zalecenia lekarskie, w tym książeczki zdrowia i ostatnie świadectwa szkolne”.
Matka z ojcem książeczek zdrowia i świadectw nie spakowali, gdyż nie zawieźli młodych do domu dziecka, oddalonego od ich mieszkania o ponad 300 kilometrów. - Jak termin upłynął, po małą ekipę zjawiła się kuratorka, pracownica ośrodka opieki społecznej i pani z domu dziecka, wskazanego w piśmie. Dzieci od ponad tygodnia przebywają w placówce daleko od domu.
O tym domu rodzinnym znajoma pary dalej opowiada. - Fakt, rodzina miała przydzielonego asystenta z pomocy społecznej. Ania i Rafał są trochę niezaradni, tzn. niezaradni życiowo. Nie załatwią spraw w urzędzie. Nie napiszą pisma do instytucji. Z przypilnowaniem małych przy lekcjach tak samo mieli kłopot, dlatego dzieci kiepsko się uczyły.
Nasza rozmówczyni podkreśla, że brak prądu w mieszkaniu mógł przyczynić się do odłączenia dzieci od rodziców.
- Rodzina była pod nadzorem kuratora. Z poprzednim panem kuratorem małżeństwu dobrze się współpracowało. Ania i Rafał z szacunkiem o nim się wypowiadali. Zmienił się jednak kurator. Teraz rodzinę odwiedza pani kurator. Wiedziała, że w domu, znaczy: tym poprzednim, tymczasowo nie ma prądu. W mieszkaniu pojawiła się, gdy nie było też wody. Musiała powiadomić sąd o złych warunkach mieszkaniowych. Tyle że krótko po jej wizycie, Ania i Rafał z dziećmi przeprowadzili się do innego, czyli już normalnego, mieszkania. Dzwonili do pani kurator, żeby przyszła i zobaczyła, jak teraz mają. Do dziś się nie pofatygowała.
Załamanie rodziców
Znajoma rodziny mówi o załamaniu rodziców odebranych dzieci. - Nadal nie wiedzą, jaki był konkretny powód odebrania. Tu nie ma meliny. W więzieniu też nie siedzieli. Są może nieudolni, ale nieudolnemu człowiekowi trzeba pomóc, a nie go niszczyć. Ania z natury jest zamknięta w sobie. Teraz zrobiła się jeszcze bardziej wycofana. Płacze, nie odzywa się. Rafał też ledwo funkcjonuje. Pracuje, ile się da, byle nie wracać do domu bez dzieci. Utrzymują z dziećmi kontakt jedynie telefoniczny. Rodzice zamierzają walczyć o dzieci, wynajmując prawnika. Nie mają jednak na niego pieniędzy.
Przemysław Kępiński, prezes Sądu Rejonowego w Lipnie: - Zostały ujawnione okoliczności, które z uwagi na zagrożenie dobra dzieci wymagały natychmiastowej reakcji Sądu Opiekuńczego i dlatego postanowieniem z 7 października 2022 Sąd udzielił zabezpieczenia w sprawie i umieścił małoletnich w instytucjonalnej pieczy zastępczej do czasu prawomocnego zakończenia postępowania normującego sytuację małoletnich i poddał uczestników nadzorowi kuratora sądowego w zakresie podejmowania działań w kierunku powrotu małoletnich do domu rodzinnego.
Sąd podkreśla, że to postanowienie ma charakter tymczasowy.
Podobne sytuacje się zdarzają. W Lipnie mieszkała kobieta z ośmiorgiem dzieci i schorowanym ojcem. Na 36 metrach z oddzielną ubikacją. Ulicą trzeba było do niej iść. Połowa dzieci została zabrana do placówki. Matka podejrzewała, że to ze względu na warunki mieszkaniowe i biedę.
- Od teraz sąd nie może odebrać dziecka z powodu biedy - ogłosiło w 2016 roku Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Wtedy weszła w życie nowelizacja Kodeksu Rodzinnego. Zawiera przepisy zakazujące odbierania dzieci prawnym opiekunom wyłączenie z powodu złej sytuacji materialnej.
Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka, przekonywał: - Dzieci nie są w Polsce zabierane z rodziny powodu biedy. Przed ubóstwem musiała być inna przyczyna, chociażby skrajne zaniedbanie, uzależnienia, przemoc.
Znajoma Ani i Rafała kończy: - Przemocy nie było. W domu dzieciom krzywda się nie działa. Ona teraz się dzieje, gdy dzieciaki są daleko od domu.
P.S. Imiona pary zostały zmienione.