Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziedzictwo

Bogumił Drogorób [email protected]
- Oboje z żoną ciężko pracowaliśmy. Mieliśmy oszczędności i znów tu jestem - mówi z dumą pan na Jakubkowie, spoglądając na pałac.
- Oboje z żoną ciężko pracowaliśmy. Mieliśmy oszczędności i znów tu jestem - mówi z dumą pan na Jakubkowie, spoglądając na pałac. Fot. Bogumił Drogorób
Starszy pan spaceruje po parku. Spogląda na stare dęby, na leszczynowy sad. Nad leszczynami zawisł w powietrzu jastrząb.

Statecznie, na szeroko rozłożonych skrzydłach. Z tej wysokości mógł zobaczyć nie tylko leszczynową plantację, ale i zabytkowy pałacyk, drogę dojazdową, zakole rzeki, starą cegielnię. I jesień.

Przy szosie, dość wąskiej, znak, że do Jakubkowa dwa kilometry. Drogą jeszcze węższą, polną, kamienistą. Po drodze jakaś ruina, po lewej stronie. Jak gdyby z innego świata. Dalej droga bita skręca łukiem. Żywopłot, równiutko przycięty, wytycza alejką dojazdową.

Park pokryty liśćmi dębu. Opadają na zawołanie, na każdy ruch wiatru
Tylko w środku parku, gdzie pałac, zieleń przebija trawiasta. Miejsce zastrzeżone, nie dla liści. Nawet gdyby wiatr kręcił, nie nawieje. Nie wypada.
Przekraczając próg pałacu jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że będę słuchaczem niezwykłej opowieści. Miejsce, gdzie człowiek się rodzi, wychowuje, skąd wyjeżdża, dokąd wraca, które opuszcza bez nadziei powrotu jest częścią jego biografii. Chłodne mury nabierają ciepła przez samą obecność, sposób obcowania z nimi, sposób poruszania się, przez dotyk. Przez porę dnia i roku. Przez słońce i cień. Gdy takiego miejsca brakuje - pozostaje jedynie wyobraźnia.
83-letni Stanisław Lambert ma to szczęście, że

dom dzieciństwa
którego obraz długie lata nosił w sercu, snach i w marzeniach, w wyobraźni i tęsknocie, wrócił do niego.
Był taki czas, że świat porządkował swoje istnienie po Traktacie Wersalskim. Majątek Jakubkowo w ziemi lubawskiej należał do niemieckiego właściciela Bucholtza.

- Tej ziemi groził plebiscyt. Polski rząd tworzył warunki dla osiedlania się na ziemi lubawskiej - opowiada Stanisław Lambert, pan na Jakubkowie. - Mój ojciec, Kazimierz Lambert, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, zdecydował się na wyjazd,

walczyć o polskość tych ziem
Podobnie jego koledzy ze studiów. Na preferencyjnych warunkach kupowali nieruchomości w powiecie lubawsko-nowomiejskim. W 1920 roku uczynił to też mój ojciec, kupując majątek Jakubkowo od pana Bucholtza, który postanowił wyemigrować, prawdopodobnie do Niemiec.

Przez całe lata międzywojenne Kazimierz Lambert gospodarował Jakubkowem, zajmował się też sprawami administracyjnymi w powiecie. Pracował w starostwie lubawskim, a także w Działdowie, gdzie był m.in. klasyfikatorem gruntów. Były to

jednak działania dodatkowe.
Głównym źródłem utrzymania dla Jakubkowa był
przemysł rolny, cegielnia
Produkowała ok. 2,5 mln cegieł. Wprawdzie wiele prac odbywało się jeszcze ręcznie, ale był duży piec hoffmannowski, gdzie pakowało się 300 000 cegieł do wypalania. Były bardzo dobrej jakości, wysokiego gatunku. Zabiegali o nie okoliczni inwestorzy, ale też transportem kolejowym wysyłano wielkie partie do Warszawy. Kolejnym źródłem dochodów Jakubkowa była gorzelnia.

- Ojciec jedynie dzierżawił budynki i urządzenia, a produkcją zajmowała się spółka utworzona w Lubawie. Gorzelnię spalili żołnierze Armii Czerwonej, w 1945 roku. Trzecie źródło dochodów Jakubkowa to płatkarnia, branża zbożowa. Fabryka znajdowała się w Nowym Mieście Lubawskim. Budynki są do dziś, nawet w niezłym stanie utrzymane. Generalnie ziemie w naszych okolicach były słabe pod względem rolniczym. Morena powodowała, że na jednym hektarze ziemi spotykamy cztery rodzaje gleb. Trudna do uprawy, teren górzysty. Wzniesienia, doliny. Tak więc wydajność przed wojną była stosunkowo mała. Podstawą Jakubkowa był jednak przemysł. Tu, gdzie dzisiaj kuchnia - krzątamy się po pałacu - ojciec miał swój gabinet.

W takiej atmosferze, pracowitości, budowania Polski niepodległej, II Rzeczypospolitej, upływało dzieciństwo Stanisława. Z wybuchem wojny

skończył się świat Jakubkowa
Wyjazd, ucieczka, powrót furmanką do majątku, aresztowanie Kazimierza Lamberta przez Niemców, jak wielu innych, znaczących obywateli tych ziem, właścicieli ziemskich. Zdarzenia postępowały błyskawicznie.
- Nie wiem, w jakich okolicznościach i przy pomocy jakich środków matka wyciągnęła ojca z niemieckiego więzienia w Nowym Mieście Lubawskim. To było wyjątkowe szczęście, może cud. Następnego dnia wielu uwięzionych przewieziono do Rakowic i tam ich rozstrzelano. Ojciec miał po prostu nieprawdopodobne szczęście. Opuściliśmy Jakubkowo udając się do Warszawy. Tam przeżyliśmy całą okupację.

Dla młodego Stanisława
był to czas niezwykłej próby. Znalazł swoje miejsce w harcerskich Szarych Szeregach, potem w Armii Krajowej. Przeżywał trudne chwile biorąc udział w różnych akcjach.

- Nie wiem, jakim cudem przeżyłem, ze trzy razy powinienem już nie żyć.
Nie rozwija jednak tego tematu. Jego bohaterstwo wynikało bowiem ze sposobu pojmowania świata, było czymś zwyczajnym. Po prostu, przyzwoitością. Skazany później w ludowej ojczyźnie za AK, uniewinniony, odznaczony - wszystko.
Kazimierz Lambert już nie wrócił w te okolice. Tym bardziej po wyzwoleniu przez Armię Czerwoną. Zabraniało mu rozporządzenie nowej, komunistycznej władzy, aby właściciele ziemscy nie zbliżali się do swych majątków na 30 km, a najlepiej, żeby w ogóle nie pojawiali się w powiecie, gdzie mieli swoje ziemie. Syn Stanisław jednak pojechał. Dzięki dobrym ludziom udało się ocalić trochę mebli, niewielki dobytek, którego nie zdążyli zabrać uciekający z tych terenów Niemcy. Obrał jedyny kierunek: Warszawa.

W oczach Stanisława, snującego rodzinną opowieść, pojawiają się łzy. Podnosi się z krzesła, wychodzi na ganek, staje w drzwiach. Być może powrócił ten moment, gdy po raz ostatni zamknął je za sobą, przeczuwając, że zamyka się za nim świat. Widziany przez niego z pałacowych okien, z pałacowej wieży, widziany przez drzewa i ptaki, z wysoka.

Po wojnie część Jakubkowa rozparcelowano.
Zgodnie z reformą PKWN
Parcelanci, owszem, mieli ziemię, ale nie pozwolono im - na szczęście - się wybudować. Może i dobrze, bo wkrótce porzucili ją, sprzedali innym rolnikom albo oddali państwu i gdzieś wyjechali.

Pałac - część budynku przejęło nadleśnictwo. I to był też dobry pomysł - dzięki leśnikom, ich działaniom konserwatorskim, naprawczym, budynek jakoś przetrwał. Na najstarszej części budynku zachował się dach. Nie puścił wody. Natomiast druga część była administrowana przez Gminną Spółdzielnię, która prowadziła cegielnię w Jakubkowie. Lata mijały, nadleśnictwo przeniesiono do Smolnik pod Iławą, a cegielnię rozebrano. Po części. Ruina stoi do dziś. Uznano, że produkcja cegły jest nieopłacalna. Świat budowlany został zdominowany przez wielką płytę.
W pałacu mieszkało kilka rodzin, po tym, gdy opuściło go nadleśnictwo. Mieszkali na swój sposób. Nikogo nie obchodziło, że pałac nie nadaje się na budynek wielorodzinny, ale na rodzinę wielopokoleniową.

Zajęty codziennymi sprawami, w stołecznym zgiełku, czekał Stanisław cierpliwie. Nadszedł czas wielkiej miłości. Ożenił się z Iwoną, koleżanką z klasy, razem zdawali maturę. On prowadził zakład rzemieślniczy branży motoryzacyjnej. Jako pierwszy w Polsce stał się organizatorem ekspozycji i sprzedaży Volkswagena, pierwszym dealerem. Ona pracowała naukowo. Obroniła doktorat z biochemii, została adiunktem w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. Przeżyli razem 49 lat.
Choć wielu wątpiło, że czas wolności nadejdzie, że nastanie nowa Polska, on nie tracił nadziei.

I ten czas nadszedł
Nie miał wątpliwości, że trzeba wrócić do Jakubkowa. Przez szacunek dla życia i pracy ojca, przez sentyment. Nigdy nie myślał w kategoriach rewanżu, wyrównania rachunku krzywd. Nie czekał na ustawę reprywatyzacyjną.

- Oboje z żoną ciężko pracowaliśmy. Mieliśmy oszczędności i znów tu jestem - mówi z dumą, spoglądając na pałac. - Może to brzmi śmiesznie, ale kupiliśmy coś, co było nasze...

Wszedł do pałacu bez drzwi
bez okien, bez podłóg, z dziurami w ścianach. Pałac był pusty. I to uważa za swoje szczęście. Jakubkowo było podzielone, w rękach gminy, spółdzielni. Łącznie 19,5 ha, z czego 4,6 ha stanowi działka, obiekt zabytkowy, parkowo-pałacowy. Najlepiej wyglądał... budynek gospodarczy.

Stanisław pracował przez kilka lat, pod nadzorem konserwatora zabytków, aby przywrócić dawny blask. Żona polubiła Jakubkowo, znając je wcześniej z opowieści. Odeszła pięć lat temu. Pochowana została w Łodzi, w grobie swoich rodziców.
- Moje miejsce jest tu, na cmentarzu w pobliskich Tylicach. Przy kościele, gdzie byłem ochrzczony. Kto będzie w Jakubkowie? Niestety, nie mieliśmy dzieci. W testamencie umieściłem jako spadkobierców chrześniaków, moich i mojej żony. Doliczyłem się ich dziewięciu. Akt już jest sporządzony, u notariusza w Nowym Mieście Lubawskim.

Leszczynowy zagajnik gubi liście. W tym roku nie za bardzo zaowocował, zbiory - raczej kiepskie. Ale to są, dla Stanisława Lamberta, sprawy jak gdyby dalszego planu. Ważniejsza jest pogoda ducha i życzliwe spojrzenie.

fot. autor

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska