Kilkanaście godzin wcześniej wprowadzono w Polsce stan wojenny.
Na ulicach stały czołgi i wozy opancerzone, a w parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa święto "Solidarności". Tak było w Bydgoszczy równo 25 lat temu. W czasie stanu wojennego kościoły stały się enklawami wolności i solidarności; pełniły też rolę ośrodków pomocy internowanym i ich rodzinom.
W Bydgoszczy szczególną rolę odegrała parafia pw. św. Andrzeja Boboli. Odprawiane w kościele oo. Jezuitów msze za Ojczyznę gromadziły tłumy. Z tego powodu świątynia była pod staranną "opieką" Służby Bezpieczeństwa.
Dowodem bezradności esbeków była interwencja w sprawie jezuitów bydgoskich w Warszawie. Żądano od władz zakonnych, by "wpłynęły na jezuitów i zakazały im organizacji imprez politycznych, w czasie których głosi się antypaństwowe hasła, a nawet trzyma palce w kształcie litery V". Według danych SB od grudnia 1982 do września 1984 r. "warcholstwo polityczne w Bydgoszczy zorganizowało 24 imprezy polityczne u jezuitów" (cytat z esbeckich raportów).
Dziś, w 25. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, w kościele przy placu Kościeleckich, o godz. 19.00, odprawiona zostanie 300. msza św. w intencji Ojczyzny (będzie transmitowana przez bydgoski oddział TVP). Mszę poprzedzi wykład dr. Tomasza Chincińskiego z Delegatury Instytutu Pamięci Narodowej, dotyczący wprowadzenia stanu wojennego (sala Jana Pawła II, godz. 17.00).
Bolesław Magierowski był przewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ "S" w Famorze.
Rozmowa z
BOLESŁAWEM MAGIEROWSKIM
Nocą 12 na 13 grudnia 1981 r. w Bydgoszczy internowano 40 działaczy "Solidarności". W grupie zatrzymanych był Bolesław Magierowski, przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ "S" w "Famorze".
- Gdzie pana zastał stan wojenny?
- Byłem w domu z rodziną. Położyliśmy się spać. Niczego złego nie przeczuwałem. Około godziny 2. w nocy obudziło mnie pukanie do drzwi. Nie otworzyłem, gdy dowiedziałem się, że to milicjanci. Pytałem, czy mają nakaz zatrzymania i rewizji. Rozmawialiśmy przez drzwi. W końcu powiedziałem, że otworzę, gdy się ubiorę. W efekcie odmówiłem. Po jakimś czasie pod dom zajechał inny samochód. Po chwili kilku panów wywaliło drzwi, do mieszkania wpadły 4 osoby. Zawieziono mnie na komendę przy ul. Poniatowskiego. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w kraju wprowadzono stan wojenny.
- Czego pan się wówczas najbardziej obawiał?
- Nie miałem pojęcia, co się ze mną stanie, ale gdy w komendzie zobaczyłem kolegów, m.in. Perejczuka iSmeję, poczułem się mocniejszy. Nie było we mnie lęku. Zobaczył mnie oficer, który pojawiał się w "Famorze". Chciał mnie zaprosić do swojego pokoju, ale stanowczo odmówiłem, mówiąc przy tym, że podle postępuje.
- Internowanych w Bydgoszczy przewożono m.in. do Potulic. Pan pewnie też tam trafił?
- Tak. Zawieziono nas w niedzielę rano. Na wstępie ujrzeliśmy szwadron milicjantów z psami. Widok był bardzo nieprzyjemny. Tam dopiero dowiedziałem się, że jest stan wojenny. Zanim trafiliśmy do cel, kazano nam się rozebrać do naga. Chciano nas w ten sposób upokorzyć. Wśród internowanych próbowano zaprowadzić więzienną dyscyplinę, ale to się nie udało.
- Zdarzyło się w "internacie" coś, do czego pan wraca niechętnie?
- Miałem taką rozmowę z esbekiem, podczas której usłyszałem, że "powinienem wyjść, bo mam rodzinę, że po co ja tu siedzę". Oczywiście wyszedłbym, po podpisaniu "lojalki". Odrzuciłem tę ofertę. W marcu przewieziono mnie do innego ośrodka - w Strzebielinku.
- Kiedy odzyskał pan wolność?
- 30 czerwca 1982 r. Wróciłem do pracy w "Famorze". Szybko podjąłem współpracę z nielegalnymi strukturami związku. Z tego powodu kilka razy byłem wzywany na przesłuchania, w mieszkaniu były rewizje. Stawałem też przed kolegium ds. wykroczeń. Musiałem być śledzony, bo jedna z wypraw do Warszawy po nielegalne druki i pisma zakończyła się zatrzymaniem mnie na dworcu. Wiedzieli doskonale, kogo łapią.
- Niczego pan nie żałuje?
- Nie. Mimo 13 grudnia uważam, że odnieśliśmy wielkie zwycięstwo, a związek został oczyszczony - pozostali w nim najbardziej wytrwali ludzie.
Rozmawiała Hanka Sowińska