Jak wynika z sondażu Instytutu Badań Pollster, szeroka lista ugrupowań opozycyjnych (PO, Nowoczesna, Teraz, SLD, Razem, PSL) mogłaby liczyć nawet na 50 proc. poparcia, gdyby wybory parlamentarne odbyły się teraz. No i byłaby większą siłą niż PiS w Sejmie. Czy taka mobilizacja opozycji jest w ogóle możliwa?
Taka wersja wielkiej koalicji nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości politycznej. W szerokiej koalicji nie wystąpi PSL, które walczy o swoją podmiotowość, aby na scenie politycznej funkcjonowali ludowcy z ich historią, doświadczeniem i odrębną przyszłością. PSL w przeszłości miało etykietę partii obrotowej, ale nie takiej, która może wtopić się w profil ideologiczny Koalicji Obywatelskiej. Dla ludowców jest to niekorzystne.
A pozostałe partie?
Tu jest inaczej. Pozostałe partie mogą tworzyć Koalicję Obywatelską, bo mają ku temu potencjał. Można w ich obrębie zbudować taki projekt polityczny, który pokaże ten pomysł jako reprezentatywny dla zróżnicowanych interesów. Widziałabym to na kontinuum: Razem, SLD, Teraz, Nowoczesna i PO - od lewej do centrum. I tu jest możliwe zbudowanie przekazu, który nie będzie wyłącznie anty-PiS, ale jest konstruktywny programowo. Sama PO ma doświadczenie wielonurtowości, włączania polityków, np. z SLD (Bartosz Arłukowicz) i to daje argumenty, aby wystąpić z innymi partiami politycznymi w jednym projekcie wyborczym.
A na czym wspólna koalicja miałaby się oprzeć?
Choćby na kontynuacji projektów socjalnych PiS, na europejskości i na praworządności. Dziś żadna partia polityczna bez rozbudowanego filaru socjalnego nie ma szans. Oczywiście, to się ociera o populizm, bo tu granica jest bardzo cienka. Ale trzeba też wziąć pod uwagę pewne ryzyko i cenę, jaką zapłaciła Nowoczesna, która wystąpiła w KO w wyborach samorządowych. I prawie już jej nie ma.
Kamila Gasiuk-Pihowicz powiedziała właśnie, że posłowie, którzy przeszli do nowo utworzonego klubu PO-KO pozostają wierni przede wszystkim szyldowi KO.
To doświadczenie Nowoczesnej jest przestrogą dla mniejszych partii, które mogą obawiać się, że ich podmiotowość jest zagrożona, bo ich liderzy mogą mieć podobne pokusy, jak liderki Nowoczesnej.
Z punktu widzenia KO to może być dobre, że posłowie przechodzą do klubu wspólnej koalicji.
Ale teraz wyborcy Nowoczesnej mogą rozproszyć się między Biedroniem a Petru. I już trudno oprzeć się prognozie, że ruch Gasiuk-Pihowicz jest zwiastunem końca Nowoczesnej.
A czy opozycja przez ostatnie miesiące w ogóle czegoś się nauczyła.
Jednoczenie się opozycji w wyborach samorządowych przełożyło się na to, że wyborcy dostrzegli w niej alternatywę. Opozycja wreszcie wie, że może siebie zdefiniować jako alternatywę dla aktualnie rządzących. Wcześniej PiS nie miało z kim przegrać. Teraz wahadło demokracji może się wychylić w inną stronę. Zagrożeniem jest tylko to, że PO dostała palec, a chce całą rękę. A co robi PiS? Występuje pod nazwą Zjednoczonej Prawicy, ale Porozumienie i Solidarna Polska zachowują swoją podmiotowość. Nie ma tu pochłaniania posłów do PiS. PO powinna tworzyć koalicję, ale dbać o zachowanie odrębności pozostałych partii.
Może stare twarze opozycji powinny się usunąć i jak Jarosław Kaczyński, kierować z tylnego siedzenia? Ale kto mógłby zastąpić np. Grzegorza Schetynę albo Włodzimierza Czarzastego?
Spektakularnym sukcesem jest wygrana Rafała Trzaskowskiego w Warszawie, ale w przejęciu przez niego władzy w PO przeszkadza poczucie wdzięczności. To przecież Grzegorz Schetyna „pozwolił” mu zajść tak wysoko. Gdyby nie ten psychologiczny mechanizm, że nie wypada konkurować z kimś, komu się coś zawdzięcza, Trzaskowski mógłby być liderem PO. W SLD warto postawić na Barbarę Nowacką, bo ma silny wizerunek sprawczej kobiety, która potrafi poszerzać elektorat lewicowy. I jeszcze Władysław Kosiniak-Kamysz. Takie trio odświeżyłoby scenę polityczną i dało więcej punktów opozycji.