- W czasie meczów o brąz mówił pan, że to będzie cenniejszy sukces niż mistrzostwo Polski z Wisłą Can Pack Kraków. Nie udało się.
- Zawsze pojawia się rozczarowanie, jak przegra się mecz o medal we własnej hali. Ale jak spojrzymy wstecz sześć miesięcy, to nasza walka o medal wygląda już zupełnie inaczej. Jestem szczęśliwy, że w ogóle dokończyliśmy ten sezon. To sukces przy tym wszystkim, co się działo wokół klubu w trakcie ostatniego roku.
- Czego zabrakło do pokonania bydgoszczanek?
- Nie przegraliśmy medalu w trzecim czy piątym meczu z Artego. Rywal nie był tak lepszy, jak wyglądał ostatni mecz. Na przyczyny porażki składają się wszystkie wydarzenia z ostatnich miesięcy. Tu nawet nie chodzi o kwestie finansowe, ale nasz zespół nie miał takiego charakteru, jak ten z poprzedniego sezonu. Stąd rezygnacja, gdy w decydującym meczu przegrywaliśmy kilkunastoma punktami, niektórym już się po prostu nie chciało walczyć. Taktyka miała mniejsze znaczenie, ale brakowało nam przede wszystkim walki.
- Brakowało chyba indywidualności, jakimi wcześniej były Sepulveda czy Page.
- To nie indywidualności, ale właśnie ten charakter. Rozgrywki zakończyliśmy na czwartej pozycji, ale oceny są nawet bardziej pozytywne niż w sezonach, gdy zdobywaliśmy medal. Nie było w zespole problemów między zawodniczkami, ale może właśnie to był problem? Czasami takie emocje w ekipie są potrzebne, pomagają wyzwolić dodatkową energię. Głaskanie po głowach i zadowolenie zwykle się nie sprawdza w sporcie. W poprzednim sezonie mieliśmy kilka wojowniczek, jak Met-calf, Sepulveda, Page czy nawet Bridgett Mitchell. Takim wystarczy powiedzieć: wykorzystaj wszystkie możliwości, aby zatrzymać McBride i wiem, że one dadzą z siebie wszystko. Takiej zadziorności mi brakowało w tej drużynie, w której momentami za dużo było zabawy. Dlatego sam pozytywnie oceniam ten sezon. Pięć zwycięstw z Liderem Pruszków, kilka dobrych spotkań z Polkowicami w półfinale - jak na nasze możliwości, to były bardzo dobre wyniki.
- Nie chciałem porzucać drużyny w trakcie gry. Sytuacja ciągle jest trudna i trzeba pewne problemy rozwiązać, zanim pomyślimy o kolejnym sezonie. W Toruniu raczej zostaną, ale niekoniecznie w tym klubie.
- Czyli informacje o pana pozostaniu w klubie były przedwczesne?
- Chciałbym zostać i dalej pracować z Energą. Druga strona musi jednak wywiązać się ze swoich zobowiązań, nie chciałbym zaczynać kolejnego sezonu z bagażem zaległości. Nie lubię robić nic na siłę, z Krakowem pożegnałem się po zdobyciu mistrzostwa, gdy nie było możliwości dalszej współpracy. Nigdy nie mówiłem, że klub się nie stara, a działacze nie pracują ciężko, ale oczekuję konkretnych informacji i w miarę jasnej sytuacji.
- Z klubu dochodziły jednak sygnały, że sytuacja wyraźnie poprawiała się od stycznia.
- Gdyby było inaczej, to nie dokończylibyśmy tego sezonu. Mamy strategicznego sponsora, pojawili się kolejni, jak Kia czy Apator. Szkoda, że jest w Toruniu tak dużo zamożnych firm, które nie są zainteresowane wspieraniem sportu.
- Gdyby miał pan wybrać jedną koszykarkę na kolejny sezon z tych, które grały w Toruniu w ostatnich pięciu lat?
- Było kilka naprawdę bardzo dobrych zawodniczek. Z Polek cenię Weronikę Idczak i Emilię Tłumak, które związały się z klubem, ta pierwsza znowu przedłużyła kontrakt, choć miała propozycje z mocniejszych zespołów. Na pewno w tym gronie byłaby Sepulveda, nie jest droga, a spokojnie poradziłaby sobie w Eurolidze. Świetny charakter ma Julie Page, czy dawniej Jacqueline Moore. Jelena Maksimović tylko w naszym klubie spędziła dwa lata, nie licząc Sarajewa, w którym zaczynała karierę. Pamiętam też Sugeiry Monsac Sierra, to była wojowniczka, która ze złamaną ręką wybiegłaby na parkiet i walczyła pod koszem. Widać, że wyżej cenię charakter od umiejętności (śmiech).
- Dla pana byłby to już szósty sezon w Toruniu. Nie tęskni pan za Bośnią?
- W Polsce w sumie spędziłem już siedem lat. Mam w Bośni rodziców i kilku bardzo dobrych przyjaciół, to w zasadzie wszystko, co mnie łączy z macierzystym krajem. Lubię pojechać tam na kilka tygodni na wakacje, ale jak wracam do Torunia, to czuję, że wracam do siebie. Na pewno ułatwia to fakt, że to ludzie w obu krajach mają podobny charakter i nigdy nie czułem się obco w Polsce. Naprawdę dobrze się tu mieszka.
- Pana dzieci większość życia spędziły w Polsce niż w Bośni. Pamietają ojczyznę?
- Najmłodszy syn ma trzy lata i z tego spędził w Bośni może 60 dni, podobnie starsze córka i syn. Chodzą do bardzo dobrej Szkoły Podstawowej nr 5 i świetnie czują się w Toruniu. To dla mnie bardzo ważne. Dlatego nawet, jeśli miałbym zmienić klub, to nie chciałbym wyjeżdżać z Polski.