Ostatni mecz z Liderem Pruszków był symbolem całego sezonu "Katarzynek". Sezonu, w którym drużyna potrafiła wznieść się na wyżyny możliwości (CCC Polkowice, Mann Filter Saragossa, rewanż Gran Canarią), by szybko zmarnować ten wysiłek w serii banalnych i prostych błędów. W Pruszkowie prowadziła już 15 punktami i wydawało się, że w honorowej bitwie o piąte miejsce będzie lepsza. A jednak pozwoliła sobie je wyrwać w ostatniej minucie.
Dlaczego, mimo wzmocnień i wielkich ambicji, drużyna osiągnęła wynik najgorszy od trzech lat?
Kontuzje: tak, ale...
Trener Elmedin Omanić niepowodzenia w tym sezonie tłumaczył plagą kontuzji. Z pewnością to miało znaczenie. Z pewnością na palcach jednej ręki można było policzyć koszykarki, które ten sezon przebrnęły bez poważniejszego urazu. Nie da się ukryć, że Alicia Gladden i Monika Krawiec, kluczowe zawodniczki z medalowego składu, w tym roku z powodu zdrowia grały najwyżej na 50 procent możliwości
To jednak nie jest jedyny problem "Katarzynek". Nie do końca sprawdziła się koncepcja drużyny opartej na szerokim składzie. Dwanaście wyrównanych koszykarek świetnie współpracowało w meczach z ligowymi średniakami z Łodzi, Rybnika czy Opola.
W sytuacjach skrajnych brakowało jednak w tym gronie liderek, które na swoich barkach dźwigną odpowiedzialność za wynik. Zwłaszcza, gdy kontuzjowana była akurat Monika Krawiec, jedyna, która na parkiecie nie miała absolutnie żadnych kompleksów.
Nie było indywidualności
Kluczowe mecze w rundzie zasadniczej i ćwierćfinał Energa przegrała z drużynami, w których było maksymalnie osiem koszykarek na wysokim poziomie PLKK. W play off trener AZS PWSZ wpuszczał z ławki Agnieszkę Skobel, Agnieszkę Kaczmarczyk i Katarzynę Dźwigalską, z których widoczny wkład w awans do półfinału miała tylko ta druga. W pojedynkach z jedną Samanthą Richards na nic zdały się trzy rozgrywające Energi, tak samo żadna z naszych środkowych nie zdołała zatrzymać jednej Izabeli Piekarskiej.
Może problemem było, jak powtarzał w końcówce sezonu trener Omanić, zbyt wiele myślenia o pieniądzach kosztem gry. Może taki zestaw zawodniczek po prostu nie zagrał na parkiecie pod względem psychologicznym (choć temu przeczą informacje o świetnej atmosferze w składzie). W każdym razie nie było widać na boisku iskier, które sypały się toruniankom z rąk w poprzednim sezonie. Nie przypadkowa chyba jest tak duża ilość strat.
Energa w tym sezonie medal straciła w defensywie. Do ataku nie można mieć poważniejszych zastrzeżeń. Torunianki miały jedną z najwyższych skuteczności z gry w PLKK (43 proc., gorzej tylko od Wisły Can Pack), więcej punktów średnio w każdym meczu zdobywał tylko Lotos Gdynia.
Problem w tym, że skuteczny atak może zapewnić w koszykówce sukces wyłącznie w połączeniu z twardą obroną. Tymczasem Energa straciła zdecydowanie najwięcej punktów z czołowej szóstki, niemal tyle, ile łódzki Widzew!
Potrzeba wiele zmian
Przy tym torunianki faulowały najczęściej w lidze, co także nie najlepiej świadczy o obronie. Przewinienia i rzuty wolne dla rywalek zresztą były jednym z głównych przyczyn porażki w ćwierćfinale play off. Bezradność w obronie była szczególnie bolesna w meczach z AZS PWSZ, gdy trener Omanić nie był w stanie przeciwstawić niczego i nikogo Samancie Richards.
Szóste miejsce to żadna chwała, ale także żaden powód do wstydu. Nie zawsze można stawać na podium, nie dysponując milionami złotych w budżecie. Toruński klub i sztab szkoleniowy muszą jednak znaleźć receptę na przyszłość. Wydaje się, że pierwszym krokiem do kolejnych sukcesów są głębokie zmiany w składzie. Ta drużyna po prostu potrzebuje świeżej krwi.
Czytaj e-wydanie »