Rozmowa z dr Rafałem Mostowym, epidemiologiem z Małopolskiego Centrum Biotechnologii UJ.
- Odkrył pan, że epidemia koronawirusa rozpoczęła się w Polsce nie 4 marca, kiedy zdiagnozowano pierwszego pacjenta zakażonego SARS-CoV-2, ale już w połowie stycznia tego roku.
- To jest wniosek wynikający z analizy danych, który zakłada pewne konkretne właściwości tego typu choroby zakaźnej, między innymi, że od zakażenia mija pewien czas, aż pojawią się symptomy. Kolejny założeniem jest to, że osoba, która ma która ma te objawy, jest zakaźna i wirus rozprzestrzenia się dalej oraz, że występuje odpowiednia proporcja osób mających symptomy i umierających. To są wszystko założenia modelu.
- Co to za model?
- To standardowy model epidemiologiczny często stosowany przy chorobach typu SARS. Natomiast metoda statystyczna jest oparta na tej, która została zaproponowana przez moich kolegów na Uniwersytecie w Berg w Szwajcarii. I ja po prostu starałem się to przeanalizować w aspekcie polskim.
- Skąd zatem ten wniosek, że epidemia u nas wybuchła już półtora miesiąca wcześniej?
- Na wspomnianych założeń, porównując te liczby, które mamy, jesteśmy w stanie mniej więcej oszacować, kiedy ta epidemia została zasiana. To są wszystko oczywiście są wyliczenia na podstawie danych, które mają pewien poziom niepewności. Ale to też nie jest jakaś bardzo wyszukana konkluzja, bo tak naprawdę można się spodziewać - biorąc pod uwagę tego typu chorobę - że pierwsze przypadki, o których informują media, to tylko niektóre z ogółu. Te, które zostały wyłapane. Więc wydaje mi się, że to powszechny fenomen w wielu krajach, że od czasu wybuchu epidemii do stwierdzenia pierwszego pacjenta zakaźnego mija kilka tygodni.
Od czasu wybuchu epidemii do stwierdzenia pierwszego pacjenta zakaźnego mija kilka tygodni.
- Kiedy epidemię będziemy mieli za sobą?
- Tego nie można przewidzieć. To zależy od wielu czynników. Główną rzecz, jaką próbowałem zrobić, to oszacować mniej więcej, z jakimi skalami czasowymi mamy do czynienia w zależności od różnych poziomów skuteczności interwencji rządowych. Zakładając ekstremalne scenariusze i wszystko pomiędzy. A według jednego z tych ekstremalnych scenariuszy te interwencje rządowe nie miały żadnego wpływu na liczbę zakażeń wirusem, co jest mało prawdopodobne. Dlaczego? To widać choćby na zdjęciach miast, których ostatnio wiele krąży w sieci, w mediach. Życie zamarło. Drugim ekstremum jest teoretyczne założenie, że w ogóle nie ma żadnych przypadków zakażeń, co też jest nierealistyczne, bo to by oznaczało ni mniej, ni więcej, że żadna osoba nie miała kontaktu z żadną osobą od połowy marca. Natomiast naprawdę interesujące jest to, co dzieje się pomiędzy. Główny, najważniejszy wniosek z tej obserwacji jest taki, że te niewielkie różnice w skuteczności mają wielkie przełożenie na dużą liczbę zachorowań. Tak naprawdę więc stosunkowo małe ilości zredukowanych kontaktów dziennie przekładają się na dziesiątki tysięcy żyć.
- W Chinach pierwszy przypadek osoby zakażonej koronawirusem stwierdzono, zdaje się pod koniec listopada. W styczniu napływały już dramatyczne doniesienia o epidemii i odwoływaniu masowych imprez noworocznych. Dopiero w lutym sytuacja zaczęła robić się groźna we Włoszech. Widzi pan jakieś podobieństwa w przebiegu epidemii w prowincji Hubei i w Polsce?
- Akurat tym się nie zajmowałem. Być może można by to zrobić, ale to byłoby dosyć trudne, bo tak naprawdę mamy do czynienia z wielkimi różnicami. Chyba największą różnicą jest to, że Chiny są pierwsze. I tam było jedno ognisko epidemii. U nas nie wiemy, ile tych przypadków było i skąd one przybyły. Myślę, że będziemy w stanie na te pytania odpowiedzieć później, np. przy użyciu analizy sekwencji genetycznej. Ale są też zupełnie różne skale czasowe. Przypadek chiński jest tak naprawdę pierwszym i tam następowały różne interwencje władz, stosowano różne metody wstrzymywania zakaźności wirusa. Bardzo trudno jest porównać te dwie sytuacje.
- Nie ma jeszcze jasnych wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia, co do używania maseczek. Poszczególne kraje same wprowadzają własne regulacje. Noszenie masek w miejscach publicznych są obowiązkowe na Słowacji i w Czechach. To skuteczna metoda na powstrzymanie pandemii?
- Czas to pokaże. To póki co kwestia naukowo sporna. Mamy do czynienia z wirusem, z którym wcześniej się nie zetknęliśmy. Z moich obserwacji wynika,że nasze zalecenia naukowe sprzed dwóch tygodni różnią się od tych wydawanych obecnie. Wielu naukowców dyskutuje, czy noszenie maseczek jest obecnie rozsądne, czy nie. Tego do końca nie wiemy. Wydaje się, ze najważniejsze jest, by przedstawiciele służb medycznych mieli dostęp do maseczek tak samo, jak osoby z podwyższonej grupy ryzyka, no i te osoby, które prawdopodobnie zakażają wirusem. Natomiast nasze rozumienie jest takie, ze zakażanie się wirusem następuje przede wszystkim w kontaktach między ludźmi. To nie jest tak, że ktoś kaszlnie trzysta metrów od nas i ten wirus przeleci, dotrze do nas i nas zakazi. Prawdopodobnie zatem trzymanie fizycznej odległości między ludźmi jest najlepszym sposobem ograniczenia jego zakaźności.

