- Wprowadzimy w Polsce estoński CIT - powiedział w swoim expose we wtorek premier Mateusz Morawiecki.
Jest to rozwiązanie, które w najprostszym ujęciu oznacza zmianę momentu zapłacenia podatku. Obecnie podatek CIT płacony jest przez firmy od wypracowanego w danym roku zysku.
CIT w Estonii wynosi aż 20 procent. Zaletą jest jednak obowiązek jego opłacenia w momencie dystrybucji dochodu spółki, czyli wypłaty dywidendy.
W praktyce oznacza to, że dopóki pieniądze z zysku zostają w firmie i są na przykład inwestowane w kolejne przedsięwzięcia, środki itd., dopóty spółka nie płaci podatku CIT.
Według obecnych przepisów, każda inwestycja w firmie jest niejako dwukrotnie opodatkowana – obłożona jest nie tylko stawką 23 proc. VAT, ale też 19 proc. CIT. Jeśli bowiem firma chce zainwestować cały uzyskany w minionym roku zysk, musi najpierw odprowadzić 19 proc. CIT do budżetu państwa, a tylko pozostałe 81 proc. może przeznaczyć na rozwój.
Drogą Estonii zamierzali pójść Gruzini i Łotysze. Teraz podobną ścieżką zamierza podążyć Polska.
Jak podaje businessinsider pomysł na wprowadzenie estońskiego CIT nie jest w Polsce nowy. W lutym 2018 r. postulowała wdrożenie takiego modelu Fundacja Pomyśl o Przyszłości, a we wrześniu 2019 r. proponował to podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy prof. Andrzej Rzońca, główny ekonomista Platformy Obywatelskiej.
