Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Europoseł musi być stąd

Rozmawiał Wojciech Giedrys
fot. Lech Kamiński
Rozmowa z Jarosławem Najbergiem, kandydatem do Parlamentu Europejskiego i toruńskim radnym

- Startuje pan z ósmego miejsca na liście SLD. To dość odległe miejsce.

- Oczywiście najlepiej być "jedynką", miejsce dla mnie nie ma znaczenia, ważna jest siła całej listy.

- Skąd decyzja o startowaniu w wyborach?

- Chcę wesprzeć listę lewicową i aktywnie uczestniczyć w zdobyciu mandatu dla europosła z lewicy, który będzie działać dla regionu, a nie będzie spadochroniarzem. Janusz Zemke jest takim człowiekiem.

- Nazwał pan listę SLD jako "Zemke Team".

- Dokładnie. Na naszej liście nie ma wewnętrznej rywalizacji. Gramy zespołem, którego liderem niewątpliwie jest Janusz Zemke.

- Nie ma pan więc złudzeń co do wygranej w wyborach?

- Nigdy się nie startuje z przekonaniem, że się nie wygra. Tak jak żużlowcy - na starcie wszyscy mają równe szanse, ale niektórzy mają lepsze motocykle. Może się przecież okazać, że ludzie docenią moją dotychczasową działalność i uzyskam dobry wynik.

- Do jakiego elektoratu chce pan dotrzeć?

- Urodziłem się w Brześciu Kujawskim, a miejscem mojej działalności jest Toruń i jego okolice. Od kilku lat działam tu w samorządzie lokalnym.

- Czyli pańska kampania będzie się koncentrowała głównie w Toruniu?

- 70 proc. działań będzie odbywać się w Toruniu i okolicach, a reszta we Włocławku i byłym województwie włocławskim.

- Po wygranej będzie więc pan europosłem reprezentującym wyłącznie torunian i mieszkańców okolicznych gmin?

- Kampania to jedna sprawa, a inną jest późniejsze działanie. Jeśli zdobędę mandat, otworzę biura w największych ośrodkach województwa. Będę także często jeździć po mniejszych miejscowościach. Tam przecież pojawienie się europosła to duże wydarzenie, które może być zapamiętane na długo, a takie właśnie merytoryczne działania mają wpływ na frekwencje wyborczą.

- Jakie tematy interesują pana w Unii Europejskiej? Czy konieczne są jej reformy?
Na dzisiaj najważniejszą sprawą dla państw UE powinno być doprowadzenie do wejścia w życie postanowień Traktatu Lizbońskiego. Dopiero wtedy można podejmować kolejne działania. Jako posłowi do PE zależeć mi będzie przede wszystkim na urzeczywistnianiu postulatów zapisanych w "Manifeście Partii Europejskich Socjalistów" - głównie rozwoju zasobów ludzkich - stawiamy na człowieka.

- Co ma pan do zaproponowania dla regionu i naszego miasta?

- Chciałbym wspierać starania o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. W tej chwili robię to, działając w komisji kultury Rady Miasta. Jeśli zdobędę mandat, będzie też promować Toruń i tę ideę nie tylko na forum Parlamentu Europejskiego oraz w Brukseli, ale wszędzie tam, gdzie można i będą zapadały decyzje. Skoro mamy już najnowocześniejszy stadion żużlowy na świecie należy czynić szybkie i efektywne starania na rzecz organizacji w Toruniu turniejów Grand Prix oraz Drużynowego Pucharu Świata.

- Większość kandydatów z Torunia powie to samo. Jak się chce pan od nich odróżnić?

- Na pewno więcej wiem o kulisach naszych starań o tytuł. Już działam w tej sprawie, a pozostali kandydaci dopiero będą chcieli to robić.

- A z jakim programem idzie pan do tych wyborów?

- Chciałbym wspierać działania edukacyjne dla młodych ludzi. Będę organizować staże w europejskich instytucjach. Młodzi ludzie z Torunia powinni zdobywać doświadczenia w Europie, by później wracać tu podnosić poziom administracji na dużo wyższy, europejski poziom. Środki i możliwości europosła są ogromne. Ważna jest też promocja turystyki i Torunia jako ośrodka hanzeatyckiego, gdzie jest żywy gotyk. Dlaczego dotychczas nie starano się zorganizować w Parlamencie Europejskim "Dni Torunia"? - tam można, a nawet trzeba promować walory naszego miasta.

- Europoseł może coś wywalczyć dla regionu? Jak w takim kontekście ocenia pan pracę Tadeusza Zwiefki, jak dotąd naszego jedynego europosła?

- Europoseł musi bywać w regionie, z którego pochodzi i angażować się w sprawy jego mieszkańców. Jeśli ktoś mieszka w Poznaniu i większość czasu pracuje w Brukseli, to nie ma kiedy tu przyjeżdżać. Nie wyobrażam sobie działalności europosła bez promocji UE w regionie np. w szkołach. Jeśli nie będziemy tego robić - a właśnie Zwiefka nie był w tym przypadku solidny - możemy mieć problemy z frekwencją. A na nią trzeba pracować przez pięć lat, a nie pojawić się trzy miesiące przed wyborami.

- Pańska kampania zaczęła się trochę wcześniej. Na słupach w mieście zawisły plakaty, że na Starówce brakuje gospodarzy. Dyżuruje pan co poniedziałek na Podgórzu.

- To nie jest tak. Działalność w Radzie Miasta to nie tylko podnoszenie ręki i wciskanie guziczków. Realne problemy da się poznać podczas rozmów z ludźmi. Dużo jeżdżę autobusami miejskimi, w których można dużo usłyszeć na temat codziennych problemów. Dlatego stwierdziłem, że konieczne jest zorganizowanie dyżurów na Podgórzu. Co tydzień odwiedza mnie kilku mieszkańców. Razem z prawnikiem udzielamy bezpłatnych porad prawnych. To są elementy mojej strategii działania jako radnego.

- Kiedy ruszy pańska kampania? Pański blog zamarł chyba w lutym.

- Blog zamarł bo brakowało czasu. Pracuję nad stroną. Powinna się pojawić w pierwszych dniach maja. Nie chcę jeszcze zdradzać, co będę robić w trakcie kampanii.

- Billboardy?

- Billboardy to Bizancjum. Tym bardziej że mamy kryzys.

- Kampania od drzwi do drzwi?

- Nie jestem zwolennikiem takich działań. Ludzie jak wrócą do domów, chcą zjeść obiad i odpocząć. Gdy chcą, żeby politycy wchodzili z butami w ich życie, to włączają telewizję i oglądają programy informacyjne, ale w każdej chwili mogą je wyłączyć. Polityk akwizytor drażni. Nie będę też wrzucać ulotek do skrzynek. To też bardzo irytuje ludzi.

- Krążą w Toruniu plotki, że za pieniądze, które wyda pan na kampanię, miał pan wyremontować łazienkę. To prawda? Ile wyda pan na kampanię?

- Moja łazienka nie wymaga remontu. Te informacje rozpowszechnia jeden z ironicznych kolegów radnych, że moja żona się rzekomo złości, ale na to, że nie kupimy nowych mebli. Ale nie mamy takich zakupów w planach. Nie wiem jeszcze, ile wydam na kampanię. Zabiegam o wsparcie u rodziny i przyjaciół. Nie znam tylu bogatych emerytów i studentów co poseł Palikot, więc nie będą to porażające kwoty.

- A żona się złości, że bierze pan udział w kolejnych wyborach?

- Wspiera mnie. Kampania oznacza, że będzie mnie mniej w domu. Będę brać udział w wielu spotkaniach. To zabiera wiele czasu.

- Ile już było tych kampanii?

- W 2002 r. brałem udział w kampanii do samorządu, gdzie zająłem pierwsze miejsce, które nie dało jednak mandatu. Trzy lata później startowałem do krajowego parlamentu. Później w 2006 r. do samorządu gminnego z sukcesem. Teraz sprawdzam, jakie udało mi się zyskać poparcie społeczne przez te trzy lata.

- W wyborach do Rady dostał pan 713 głosów. Uda się panu zwiększyć tę liczbę?

- Poparcie rośnie, w 2005 r. dostałem 570 głosów, a wcześniej 275. Dla mnie sukcesem będzie to, jak kandydat z listy SLD zostanie europosłem. Mamy porozumienie między sobą, że zwycięzca będzie działać w imieniu całej listy. W związku z tym działania edukacyjne, które planuję, będą realizowane.

- Działał pan wcześniej w SLD. Później było SDPl. A teraz jest pan bezpartyjny? Jak długo jeszcze?

- W tej chwili po lewej stronie sceny politycznej jest wiele przetasowań i kłótni. Jestem po prostu tym zmęczony. Chciałbym rozwiązywać problemy ludzi i działać dla regionu.

- Dlaczego odszedł pan z SDPl?

- Jeśli szefowie partii lewicowej zachęcają do współpracy podmioty prawicy, chcąc tworzyć blok wyborczy z SD Pawła Piskorskiego czy PD, któremu bliżej do PO niż do lewicy, to jest to niepokojące. Niech to sobie robią, ale beze mnie. Jestem zwolennikiem jedności na lewicy i tworzenia czegoś wspólnego. A tylko z SLD da się to zrobić.

- W internecie wyczytałem, że jest pan wykładowcą uniwersyteckim?

- To pomyłka. Biorę czynny udział w Klubie Krytyki Politycznej. Ostatnio prowadziłem debatę o polityce antynarkotykowej. Zostałem tam przedstawiony jako wykładowca. Ukończyłem pedagogikę i psychologię, a teraz przygotowuję rozprawę doktorską.

- Na jaki temat?

- Zajmuję się oddziaływaniem reklamy na dzieci i procesem socjalizacji na podstawie serialu "Rodzina zastępcza".

- Często wygłasza pan poglądy antyklerykalne.

- Nie jestem antyklerykałem tylko realistą. Obecnie kościół ma zbyt duży wpływ na to, co się dzieje w Polsce. Przypomina to sytuację z PRL-u. Wtedy była jedyna słuszna partia, teraz jest jedyna słuszna religia, kiedyś był oficer polityczny, teraz jest kapelan. Wtedy to było złe i teraz też jest złe.

- Tęskni pan do PRL-u?

- Mam sentyment do tamtych czasów. To czas mojego dzieciństwa. Pewnie gdybym się urodził wcześniej, chciałbym zmieniać tamten świat, tak jak teraz chcę to robić. Kiedyś było bezpieczniej. Teraz mamy kryzys i ludzie obawiają się, czy będą pracować i mieć za co wychować dzieci. A w PRL-u było tak, że jak ktoś chciał pracować, to miał pracę. Może trochę mniej mógł mówić. Ale dzisiaj również mamy cenzurę np. obyczajową. Gazety również mają swoje linie programowe i nie drukują wszystkiego. Sam się z tym ostatnio spotkałem.

- Wciąż lubi pan gry komputerowe?

- Zdecydowanie mniej gram. Nie mam na to czasu. Czasami gram jeszcze w ekonomiczne gry internetowe np. "Renesansowe Królestwa". Tam można mnie spotkać. Zaraził mnie tym jeden z kolegów radnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska